Jestem chrześcijaninem, macham karabinem?
"Sednem chrześcijaństwa nie jest zresztą ani ewentualny pacyfizm, ani bycie militarystą z krzyżem na ścianie - to są tematy oboczne, z których zwolennicy łatwego dostępu do broni chcą uczynić zagadnienia fundamentalne". O korzeniach i potencjalnych skutkach akcji #jestemchrzescijaninem pisze K. Wołodźko.
Czas jakiś temu w mediach społecznościowych pojawiła się kontrowersyjna akcja #jestemchrzescijaninem. Polega ona na tym, że osoby deklarujące wiarę chrześcijańską, czyli niekoniecznie tylko katolicy, fotografują się z bronią palną, na ogół na tle krzyża, z kartką, na której widnieje wyżej wspomniane oznaczenie (tag).
Jak się okazuje, pomysłodawcą akcji jest człowiek lobbujący w Sejmie za łatwym i powszechnym dostępem do broni palnej. A korzenie akcji są bardzo amerykańskie - łatwy dostęp do broni jest tam na porządku dziennym.
Na porządku dziennym są też masakry w szkołach i strzelaniny w gorszych dzielnicach miast. I jakoś nikt ze zwolenników masowego dostępu do karabinów i pistoletów nie potrafi przekonująco wyjaśniać, że nie ma to ze sobą nic wspólnego.
Więcej masakr w szkołach - jeszcze więcej broni - tak wygląda "żelazna logika" potężnego lobby finansowo-militarnego w USA.
Nikt nam zatem nie wyjaśnia w sposób merytoryczny, dlaczego za ekscentryczne pomysły garstki fascynatów bronią palną, gdyby rzeczywiście wprowadzić u nas znaczne ułatwienia w dostępie do broni palnej, miałoby płacić całe polskie społeczeństwo - zwiększeniem groźby przemocy i zagrożenia życia. A umówmy się - owszem, można dziś u nas zdobyć pozwolenie na broń i ostrą amunicję.
W Polsce nie od dziś istnieją środowiska, które chciałyby zrobić z naszego kraju "drugą Amerykę". Czyli przenieść na rodzimy grunt także tamtejsze patologie społeczne, oczywiście wszystko pod przykrywką "wolnościowych" hasełek, które na ogół świetnie współbrzmią z interesami naszej bardzo wąskiej klasy średniej.
Na pytanie, czy wszyscy mamy płacić za "swobody" dość nielicznego grona miłośników broni palnej, znam jedną odpowiedź - nie.
Podobno akcja #jestemchrzescijaninem jest gestem sprzeciwu. Przeciw czemu? Otóż uczestników akcji "łączy jedno: chcą móc się bronić przed prześladowaniami, które mogą spotkać nas w życiu".
Zatem ewentualne nakręcanie spirali przemocy z pomocą ułatwionego dostępu do broni palnej - to "ochrona przed prześladowaniami". Jakimi? Nie znalazłem precyzyjnych odpowiedzi w sieci, ale podobno również przed islamem.
Retoryka to marna (biorąc pod uwagę, że żadnego "najazdu islamskiego" nie przeżywamy i zapewne nigdy nie przeżyjemy), stąd zastanawiam się, czy nie chodzi przede wszystkim o wykreowanie rynku konsumenta na broń palną. Pod płaszczykiem "wirtualnej martyrologii" chce się Polakom sprzedać broń i przemoc.
Skupmy się na wątku "chrześcijańskim" w tej akcji. To dość mgławicowe odniesienie, w tym przypadku - o czym wspominają sami autorzy akcji - przyniesione do nas z protestanckiego świata kultury i religijności amerykańskiej.
Przyjmijmy jednak, że w polskich realiach zwolennikami akcji #jestemchrzescijaninem są osoby ochrzczone w Kościele rzymskokatolickim.
Niewykluczone, że mamy do czynienia z nowym trendem dotyczącym zmian w przeżywaniu religijności czy też postaw światopoglądowych kojarzonych z chrześcijaństwem/katolicyzmem. To radykalizm, ale nie tyle ewangeliczny, co radykalizm "z karabinem na ramieniu".
O "byciu chrześcijaninem", co wprost ukazuje ta akcja, ma rzekomo przesądzać krzyż na ścianie plus broń w ręku, a nie na przykład uczynki miłosierdzia co do ciała i duszy. A cnota męstwa zostaje sprowadzona do umiejętności celnego strzelania.
Tego typu postawy świadczą - choć ludzie wpisujący się w ten trend pewnie by się oburzyli na takie stwierdzenie - o laicyzacji religijności czy wręcz o instrumentalnym traktowaniu wiary, legitymizowaniu z jej pomocą fascynacji bronią palną. Każdy ma prawo być amatorem karabinów - ale po co do tego od razu mieszać wiarę i Jezusa?
Zwolennicy tej akcji podkreślają, że "chrześcijanin to nie jest pacyfista". To prawda - co nie oznacza, że chrześcijanin to lobbysta za łatwym i zdecydowanie powszechnym dostępem do broni palnej.
Sednem chrześcijaństwa nie jest zresztą ani ewentualny pacyfizm, ani bycie militarystą z krzyżem na ścianie - to są tematy oboczne, z których zwolennicy łatwego dostępu do broni chcą uczynić zagadnienia fundamentalne. I tworzą fałszywą perspektywę, z którą często nikt nie chce się rozprawić.
Internetowa popularność takich akcji bierze się właśnie stąd, że bardzo często większość, która zachowuje zdrowy rozsądek, dla świętego spokoju milczy albo nie potrafi odpowiedzieć na "argumenty" ludzi, którzy z broni palnej zrobili sobie bożka i jeszcze próbują go ochrzcić.
Jeśli o mnie chodzi - nie jestem pacyfistą. Uważam, że dostęp do broni palnej powinien być możliwy, ale prawnie ograniczony, że na straży porządku publicznego powinny stać dobrze opłacane i dobrze zorganizowane służby, takie jak policja, wojsko, straż pożarna.
Nie jestem bezwzględnym przeciwnikiem polowań, a oddziały paramilitarne uważam za bardzo ciekawe rozwiązanie uzupełniające wojsko zawodowe (jestem zresztą zwolennikiem powrotu do powszechnej służby wojskowej).
Ale akcje w rodzaju #jestemchrzescijaninem uważam za złą sprawę, instrumentalne traktowanie wiary/religii dla dość wątpliwych celów. Ponadto propaganda lobby handlu bronią obarczona jest poważnym ryzykiem eskalacji realnych problemów społecznych.
Papież Franciszek nazywa takie używanie religii dla bardzo partykularnych celów mianem ideologizacji. Tak, akcja #jestemchrzescijaninem to jest ideologizacja wiary - i to w podręcznikowym stylu.
Skomentuj artykuł