Jestem Judaszem
To ja jestem Judaszem, który zdradza. Wielki Piątek to jest ten dzień, kiedy mogę zrobić tę jedną rzecz, której Judasz nie uczynił.
Wielki Piątek, najważniejszy piątek w całym roku. Pamiątka dnia, w którym Jezus równie mocno ukazał swe człowieczeństwo jak wtedy, gdy się wcielił. Bo przecież umarł, tak jak każdy człowiek umiera; i nie jak każdy umarł - bo Jego śmierć była tak okrutna, że aż nie do pomyślenia.
Krzyże są wszędzie - są w domach, w szkołach, w miejscach pracy. Wizerunek krzyża powszednieje, bo od małego dziecka się go widzi. Moja mała siostrzenica pytała o to, kto się na nim znajduje i dlaczego, jak miała cztery lata. Spróbuj czteroletniemu dziecku wytłumaczyć, że patrzy na coś, na co żaden obywatel rzymski nie mógł. O krzyżu nie wolno było nawet słuchać, a osoby szanujące swoją pozycję na ten temat nie rozmawiały. Nie było bardziej brutalnej i wyzuwającej z człowieczeństwa kary. Z drugiej strony przecież ta kara była wymierzana człowiekowi. A zatem prócz cierpienia fizycznego, robiła jeszcze więcej: stawiała w obliczu absolutnej samotności i odrzucenia. Ukrzyżowany był "śmieciem", tym, kogo należy wyrzucić dosłownie i w przenośni. Nic dziwnego, że uczniowie Jezusa nie rozumieli zapowiedzi męki - śmierć na krzyżu była dosłownie nie do pomyślenia.
Kiedyś, gdy próbowałem wejść po swojemu w Wielki Piątek, to starałem się wczuć w sytuację apostołów. Coś, czego nikt się nie spodziewał, stało się realne. Przed męką każda deklaracja i obietnica przychodziła prosto - łatwo obiecać, że się będzie wiernym, dopóki tej wierności się nie testuje. Śmierć przyjaciela to sytuacja graniczna, ale można to sobie przedstawiać, bo jednak nie dotyka bezpośrednio naszego sumienia. Łatwo powtórzyć za apostołami w Wieczerniku: "To nie ja, Panie". To nie my Go zabiliśmy, tylko jacyś Rzymianie. To nie na nas ciąży wina, tylko na faryzeuszach. Łatwo powiedzieć, że stoję tu, gdzie Maryja i Jan, a tam stoją faryzeusze. Przecież ja nie jestem jednym z nich, nie ja przybijam Jezusa do krzyża. Jak często słyszę takie głosy usprawiedliwienia i kierowania odpowiedzialności poza siebie samego? To oni, oni to zrobili. Jak często sam tak mówię? Żal, że się stało - smutek rozrywa serce - ale to nie moja wina. Krzyż, który adoruję, nie jest moim krzyżem.
Raniero Cantalamessa OFMCap twierdzi, że "tylko ten naprawdę zna Mękę, kto uznaje, że ona jest także jego dziełem". Jeśli tego nie uznam, to jej nie zrozumiem, ona będzie wciąż się oddalać. Żeby w nią wejść, trzeba stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: tak, to ja jestem Judaszem, który zdradza. Popatrzeć w oczy i stwierdzić: jestem Piotrem, który się wypiera. To ja wolę Barabasza. Nie chodzi o bicie się w pierś na pokaz, o robienie teatrzyku z wyrzutów, ale o faktyczne przyznanie przed sobą samym, że mógłbym Jezusa sprzedać i że już to robię. Trzeba zobaczyć w Judaszu kogoś, kto nie jest oddalonym bohaterem pewnej opowieści, ale jest taki jak ja. Codziennie robię tak jak Judasz, dzień w dzień zdradzam, w czym szczególnie pozostaję sobie wierny.
Niekiedy dyskutuje się o wybielaniu Judasza - robieniu ze złodzieja i mordercy narzędzia w rękach Jezusa, a z jego zdrady warunku koniecznego dla zbawienia świata. Jednak Judasz to morderca, zaś jego oblicze może przyjąć każdy mój wybór, w którym znając dobro, odrzucam je dla prostego zła. Judasza jest w swym wyborze jak brat każdego człowieka i tak widział go ksiądz Primo Mazzolari, który w słynnym kazaniu wygłoszonym w 1958 roku, nazywał go "biednym". Bo co z tego, że zdradził - to już wiemy. Ale pytanie brzmi: dlaczego? Bo był chciwy? To naiwne wytłumaczenie - chciwy człowiek nie poświęciłby trzech lat ze swojego życia na wędrówkę za ubogim nauczycielem i porzucenie pracy. Bo inaczej nie można było pojmać Jezusa? Faryzeusze zbierali na Niego kwity od dawna. Trudno znaleźć wytłumaczenie, ale jest jeszcze jedno: bo oczekiwał, że pojmany Jezus ukaże pełnię swej chwały, pokonując Rzymian. Chciał Jezusa skłonić do tego, by robił to, czego sam Judasz pragnął. Brzmi to dziwnie, ale nie gorzej niż inne z wyjaśnień. Judasz chciał, by jego wola, a nie wola Jezusa się spełniła.
Dopiero gdy usłyszał wyrok, dotarła do niego konsekwencja tragicznego wyboru, który uczynił. Na miejscu przyjaciela, prawdziwej twarzy Jezusa, postawił swoje wyobrażenie tego, kim powinien być Jezus. Dopiero gdy uświadomił sobie, że droga na krzyż jest bez powrotu, obudziło się w nim sumienie i ogromny wstyd z wykorzystania przyjaciela. "Największym grzechem nie jest wcale sprzedanie Chrystusa - mówi ks. Mazzolari - ale jest nim desperacja. (…) Wszyscy apostołowie opuścili Jezusa i wrócili, a Chrystus im przebaczył i przyjął ich z powrotem z taką samą ufnością. Myślicie, że nie było tam już miejsca dla Judasza? Jeżeliby chciał, jeżeli poszedłby na Kalwarię, jeżeli spojrzałby na Niego choćby zza któregoś z rogów, na którymś z odcinków Drogi krzyżowej, zbawienie przyszłoby też do niego. Biedny Judasz!". Biedny, bo sam sobie wymierzył karę, a nie oddał sprawiedliwości w ręce Jezusa. Biedny jak ja, bo przecież sam nieraz widzę Boga tak, jak chciałbym Go widzieć.
Przecież jeśliby wrócił, Jezus przyjąłby go do siebie. Tak działa Boża sprawiedliwość, bo nie ma takiego grzechu, którego Jezus na siebie nie weźmie. Wziął wszystkie. Przecież gdy umywał mu nogi, Jezus wiedział, że Judasz Go zdradzi. Powiedział mu to w cztery oczy, przywołując jakąś scenę, o której tylko oni dwaj mogli wiedzieć. Już wtedy chciał stać się jego grzechem, być jego zdradą. Stać się moimi zdradami, bo ja też jestem Judaszem, a męka Jezusa trwa nadal. Nie tylko symbolicznie i metaforycznie, lecz zupełnie realnie. Bóg cały czas bierze grzech na siebie, całym sobą, a jest to możliwe, właśnie dlatego że zmartwychwstał i żyje z nami na wieki. On na wieki pragnie przyjmować mój grzech.
Wielki Piątek to jest ten dzień, kiedy mogę zrobić tę jedną rzecz, której Judasz nie uczynił. Mogę przyjść do Jezusa i popatrzeć na Niego z żalem. Powiedzieć Mu: przepraszam Cię, przyjacielu, za moje zdrady, za to, że nie brałem Ciebie i tego, co mówiłeś, na poważnie. Że zamiast żywego człowieka, stawiałem kogoś, kim chciałbym, byś był. Przepraszam za egoizm, którym Ciebie na ten krzyż poprowadziłem. Proszę, weź te moje wątpliwości, moje codzienne zdrady i przebacz. Dziękuję, że już to zrobiłeś.
Karol Kleczka - redaktor DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt. Prowadzi bloga Notes publiczny
Skomentuj artykuł