Kobiety są do rodzenia

Anna Sosnowska

Kobieta najbardziej realizuje się poprzez macierzyństwo. Taki przekaz, odmieniany przez różne przypadki, bardzo często pojawia się w kościelnym nauczaniu o rodzinie.

Powicie dziecka (a najlepiej wielu dzieci) przedstawia się jako najważniejszy projekt w życiu kobiety. Nie urodziłaś dziecka? Jesteś "niepełna", pozbawiona tego, co najistotniejsze na świecie, nie masz czegoś, co przyniosłoby ci największe szczęście, a przede wszystkim nadałoby sens (!) twojemu istnieniu.

DEON.PL POLECA

Zanim przejdę dalej - jedna uwaga. Nie mam nic przeciwko macierzyństwu. Wręcz przeciwnie. Powstawanie nowego życia i noszenie je w sobie uważam za cud, a towarzyszenie małemu (a potem coraz starszemu) człowiekowi za doświadczenie niezwykłe, inspirujące i rozwijające. Ale...

Przykład wielu mam, które za swoim dzieckiem wskoczyłyby w ogień, pokazuje, że życie nie zaczyna się, nie kończy i nie wyczerpuje na macierzyństwie. Niejedna z tych kobiet mówi, że jeśli musiałaby jeszcze miesiąc czy dwa zostać z maluchem w domu, to po prostu by oszalała. Egoistka niezdolna do poświęceń? Nie.

Człowiek, który ma w sobie o wiele więcej obszarów niż tylko obszar "matka", choć ten na pewno ma miejsce uprzywilejowane (w czasie spotkania z przyjaciółkami niejedna mama dzwoni do domu kilka razy, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku).

Pytanie też, co z singielkami, które żyją samotnie nie dlatego, że są hedonistkami i tak im po prostu wygodnie, tylko dlatego, że nie przytrafiła im się miłość? Jak się czują, gdy słyszą, że kobieta jest w pełni kobietą dopiero wtedy, kiedy urodzi dziecko?

Owszem, w Kościele istnieje pojęcie macierzyństwa duchowego. Mówi się o nim np. w kontekście sióstr zakonnych. Ich "dziećmi" stają się ludzie, za których się modlą, których katechizują albo którymi się opiekują. Czy jednak (nie z wyboru) samotna kobieta robiąca to samo - wspierająca innych modlitwą, kompetencjami, konkretną pomocą - doświadcza zrealizowania w macierzyństwie? Może czasem tak, ale generalnie wydaje się to bardzo trudne.

Trudne dlatego, że nie da się macierzyństa oderwać od... mężczyzny (a w kościelnym przekazie o rodzinie czasem, mam wrażenie, to się właśnie dzieje). Jeśli postawimy bycie matką nad wszystkimi innymy celami w życiu kobiety, możemy dojść do absurdalnego przekonania, które jest zupełnie nie do zaakceptowania z perspektywy chrześcijańskiej, że należy popierać i wspierać samotne kobiety korzystające z usług banków nasienia.

Przecież one podejmują taki krok, ponieważ bardzo chcą zostać matkami! I tu wracamy do pierszego zdania tego akapitu - nie ma macierzyństwa bez mężczyzny. Bo nie ma nowego życia bez mężczyzny.

Dlatego trudno było mi przełknąć wystąpienie państwa Pulikowskich przed ojcami synodalnymi, w którym zaapelowali, by Kościół docenił i dowartościował, uwaga, mężów dbających "z pełną odpowiedzialnością o swoje rodziny" oraz "żony dające życie i miłość swoim dzieciom" (jakby żony nie poczuwały się do odpowiedzialności za rodzinę, a ojcowie byli zwolnieni z dawania życia i miłości dzieciom).

To nie jest manifest przeciwko macierzyństwu. Przed napisaniem puenty tego tekstu zapytałam moją mamę (osobę spełnioną na polu zawodowym), czy ma poczucie, że najważniejszą "rzeczą", którą osiągnęła w życiu, jesteśmy my z siostrą. Bez chwili namysłu odpowiedziała: "Tak".

Chodzi mi raczej o pewną uważność i wyczucie w mówieniu o powołaniu kobiety do bycia matką oraz w ogóle o poszerzoną kościelną wizję kobiety. Bo czasem odnoszę wrażenie, że autorzy pięknych słów o realizacji w macierzyństwie i poprzez macierzyństwo w gruncie rzeczy traktują kobietę jak inkubator, stołówkę i nianię w jednym. A że nieładnie byłoby to wyrazić wprost, polewają wszystko obficie duchowym sosem.

Anna Sosnowska - redaktor miesięcznika "W drodze", współautorka książki (razem z o. Wojciechem Ziółkiem SJ) "Zioło-lecznictwo, czyli wywary na przywary", wcześniej związana z kanałem religia.tv

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobiety są do rodzenia
Komentarze (23)
MM
Magdalena Misztak-Hola
28 października 2015, 18:36
Po przeczytaniu 1-ej strony komentarzy dochodzę do wniosku, że problem, który boli Panią Autorkę tekstu dotyczy nienajlepiej dobranego słowa. Moim zdaniem w nauce Kośioła o rodzinie nie tyle chodzi o macierzyństwo, co o MATKOWANIE. Do matkowania, postawy macierzyńskiej wobec osób (czy np. dzieł) są powołane wszystkie kobiety, tak samo jak do OJCOWANIA powołani są wszyscy mężczyźni. I tu chodzi o coś, co transcenduje macierzyństwo/ojcostwo biologiczne. I jest tak samo dla tych, którzy z różnych powodów nie są biologicznymi rodzicami. Zresztą: dla chrześcijanki/nina wybór drogi powołania, to przede wszystkim rozeznanie Woli Pana, a nie singielstwo na zasadzie "widzi mi się". A może tak i być, że kogoś Pan powołuje do życia w tzw. samotności, co nie wyklucza udziału w jakieś wspólnocie Kościoła. 
JK
JADWIGA KAŁUŻNA
27 października 2015, 14:36
Zarzuty wobec nauki Kościoła wyssane z palca (albo z brukowców). Polecam dokształcenie się w tym względzie, a jeśli dokumenty wydają się za trudną lekturą, to prościej tłumaczy to nauczanie rzeczony Jacek Pulikowski (najlepiej czytać zanim próbuje się krytykować, żeby nie strzelać kulą w płot) albo benedyktyn o. Karol Meissner. Na zakończenie jeszcze mała uwaga - warto zastanowić się: skąd bierze się taka agresja Kościół? I jeszcze jedna natury ogólnej - dlaczego w szkołach nie ucza logiki?
27 października 2015, 13:05
@Fix Artykuł jest na takim poziomie abstrakcji, że właściwie podsumować go można stwierdzeniem "nie mówcie, że kobiecość związana jest z macierzyństwem, bo tym, co nie mają dzieci, a robią karierę, robi się przykro". Jakiś czas temu był artykuł: Nie mówcie dzieciom, że nie jest dobrze gdy rodzice nie żyją w małżeństwie sakramentalnym - bo będzie im przykro...
KS
Karolina Szymańska
27 października 2015, 12:57
NARESZCIE JAKIEŚ SZERSZE SPOJRZENIE NA KOBIETĘ W KATOLICKIM ŚRODOWISKU. JEST NADZIEJA ZATEM, ŻE I FEMINIZM MIEŚCIĆ SIĘ BĘDZIE W SZEROKIM KATOLICKIM HORYZONCIE !!!! BRAWO!!!!
27 października 2015, 12:27
Artykuł jest na takim poziomie abstrakcji, że właściwie podsumować go można stwierdzeniem "nie mówcie, że kobiecość związana jest z macierzyństwem, bo tym, co nie mają dzieci, a robią karierę, robi się przykro". Odnośnie konkretów: 1. mam wrażenie, że Szanowne Redaktorki Kiedio i Sosnowska czepiają się trochę bez sensu Pulikowskich. Fakt, czasem może oni za bardzo uogólniają, może w swoich wykładach p. Pulikowski bywa za bardzo...fizjologiczny, ale oni jednak wychowali trójkę dzieci, 9 lat NIE MIELI dzieci, choć ich pragnęli, dużo pomagają rodzinom, niejedno małżeństwo pomogli uratować; ilu z nas tyle PRAKTYCZNIE zrobiło dla Rodzin i Kościoła? Ilu ma takie doświadczenie? 2. To, że niektóre mamy mówią "jak nie wrócę do pracy, to oszaleję", oznacza tyle samo, co ich słowa za lat kilkanaście, o tym że czasem mają ochotę "udusić nastolatka", który łazi im po domu i wciąż się kłóci, a niedawno jeszcze był "tak słodki". Czyli:"jestem zmęczona, potrzebuję jakiejś zmiany, z czymś sobie nie radzę", a w moim przypadku na przykład: "Mężu drogi, jedźmy na weekend nad morze, najlepiej do spa. Czy mamy kasę?" 3 To, że macierzyństwo jest najważniejsze, nie oznacza, że redukujemy aktywność kobiety TYLKO do karmienia i przewijania. Ja na przykład kocham swój zawód i pracę, co nie zmienia faktu, że dom jest dla mnie absolutnym priorytetem 4. To, że facet jest odpowiedzialny za zabezpieczenie bytu rodziny, to NIE STEREOTYP, ale BŁOGOSŁAWIEŃSTWO. Wiem, że gdybym ze względu na dzieci musiała znacznie ograniczyć pracę, albo gdyby mnie z powodu ciąży lub częstych zwolnień na dzieci wywalili z roboty, mąż nas utrzyma. Pogadajcie z wdowami samotnie wychowującymi dzieci. I tyle.
27 października 2015, 09:22
Naturalną kolejnością zycia jest malzeństwo i rodzicielstwo. Ale... Ale mamy powoli do czynienia z coraz większą niedojrzałością emocjonalną. Ale mamy do czynienia z wieloma osobami, których "uwiązanie" do dzieci przeraża, bo same sa jeszcze dziecmi. Ale mamy do czynienia z przerosnietym ego kobiet i mężczyzn, dla któych waznijsza jest ICH kariera, ICH zycie. Nie znają juz pojęcia miłości, słuzby drugiemu etc. I na koniec, mamy do czynienia z feminizmem meżczyzn, którzy nie poczuwają sie do odpowiedzialnosci za rodziną, do podejmowania decyzji etc. Wychowani w cieplarnianych warunkach mamisynkowie nie chcą ale też nie są w stanie stać sie dorosłymi mężczyznami.
26 października 2015, 20:19
Dziękuję bardzo za ten tekst. Jestem kobietą, która wyszła za mąż dopiero co, czyli bardzo późno, tuż przed 40. Powinniśmy "starać się" natychmiast, ale ja mimo tego wieku zupełnie nie czuję się gotowa na dziecko! Nie pragnę go, boję się cierpienia, nie mam chyba instynktu macierzyńskiego. Czuję tylko, że MUSZĘ. Czuję się winna i zła. Czuję, że jeśli się ZMUSZĘ, będzie to z krzywdą dla mnie i dla dziecka, które przecież w łonie matki podobno doskonale wyczuwa jej nastawienie. Czuję, że za szczęście bycia z kimś muszę bardzo, bardzo drogo zapłacić. I nie wiem, co mam zrobić :(.
Małgorzata
26 października 2015, 21:28
Trudno radzić w takiej sytuacji, ale wydaje mi się, że ~undefined dobrze napisał... Na pewno będziesz musiała zmierzyć się z tym i porozmawiać o tym z mężem. Nie bój się, będzie dobrze - tylko nie rób nic wbrew sobie. Wszystkiego dobrego <3
26 października 2015, 22:31
Nic nie musisz Effo. Wszystko możesz. Ze spokojem. 
27 października 2015, 09:56
Nic nie powinnaś, nic nie musisz. Twój wybór, ale natury nie da sie oszukać. Za 5-10 lat już nie będziesz miała szans na urodzenie dziecka. Choć szanse, aby je urodzić teraz i aby było zdrowe są też już niezbyt duże. Wybory są nieodwracalne, takie jest dorosłe życie.
27 października 2015, 11:48
@effa Nie, żebym wiedziała, co masz zrobić, ale mogę powiedzieć tylko, że ja mam dzieci (w liczbie mnogiej), marzy mi się jeszcze jedno czy dwa i...też się boję. Chcę, ale się boję - co powiedzą w pracy, czy dam radę, czy mąż da radę, bo kolejne dziecko to jednak zawsze większy wysiłek... Ale macierzyństwo jest cudowne. Trudne i piękne - jak wyprawa w góry.
26 października 2015, 14:51
Mam wrażenie, że wielu ludziom trudno się pogodzić z faktem, że mężczyźni nie rodzą dzieci - to przecież takie dyskryminujące (dla kobiet)...
Małgorzata
26 października 2015, 14:01
Absolutnie sie podpisuje pod tym, co Pani napisała. Sama jestem mamą trójki dzieci ale widzę równiez mamy, które zdecydowały się na dziecko pod presją społeczną i zrobily krzywdę sobie a jeszcze wiekszą swoim dzieciom. Nie każdy musi byc mamą, nie każdy musi byc tatą. Są ludzie, którzy mają powolanie do rodzicielstwa a są tacy, którzy tego powołania nie mają. I dlatego jedni mają dwanascioro dzieci a inni nie mają wcale. Każdy niech postepuje w zgodzie ze swoim sumieniem i ze swoim rozeznaniem. I nikomu nic do tego, bo każdy z nas ma swoje zadanie tutaj na ziemi. Rodzicielstwo - piękna sprawa, wiem to po sobie, ale ja bardzo szanuje również tych ludzi, którzy swoje życie poświęcili innym, ważnym celom i w nich się realizują.
K
Krzysiek
26 października 2015, 13:26
Bardzo słaby artykuł. Niespójne, płytkie i pourywane myśli jakoś tak nieudolnie zebrane do kupy. Już od dawna podejrzewałem DEON o rozpuszczanie chrześcijaństwa, ale publikowanie feministycznego bełkotu to już początek końca. Po pierwsze: kobiecość jest powiązana z macierzyństwem, a męskość z opieką nad słabszymi. Po drugie: spełnienie zawodowe często jest niczym innym jak zaspokojeniem własnej ambicji (przerośniętej ambicji); współczesna cywilizacja (a przede wszystkim ruchy feministyczne) chce nam wmówić (a zwłaszcza kobietkom) że praca zawodowa jest najważniejsza w życiu i za ten kolejny awans w biedronce (większość prac to tak naprawdę takie mało ambitne zajęcia) warto się naszarpać. Po trzecie: ani kościół ani tradycyjne (stereotypowe) spojrzenie na kobietę nie traktuje jej jak inkubator. W naszej kulturze/religii kobiety stoją na bardzo uprzywilejowanej pozycji. Wystarczy porównać jaki jest stosunek do kobiet w naszej części Europy a jaki na zachodzie (gdzie feminizm się już rozplenił), Afryce (gdzie króluje islam) lub w Chinach.
TP
Tomasz Pierzchała
26 października 2015, 11:42
Zwrot, "nie mam nic przeciwko macierzyństwu ale..." mówi w zasadzie wszystko. P.S. Czy jest jakiś katolicki portal dla feministek,który można by polecić autorce?
WDR .
26 października 2015, 16:08
deon :-)
AA
Anonim Anonimowy
26 października 2015, 22:30
Nie ma czegos takiego jak katolicka feministka. Samo okreslenie feministka - rdzen jego znaczenia, i wartosci, a raczej antywartosci ktore ze soba niesie to slowo jest sprzeczne z nasza wiarą. feministka to kobieta antagonizująca się od (lub do) mezczyzny. STająca w opozycji do niego. A wedlug planu Bozego kobieta i mezczyzna maja byc jednym ciałem. Nie mozna wiec byc jednym cialem, jesli sie je zwalcza. Feministki gaszą pozar (czyli zakłocenia w relacjach damsko-meskich) benzyną. Zamiast dązec do zrozumienia, wzajmengo szacunku i uznania innosc spojrzen one zwalczają mezczyzn lub probuja sie pod nich podszywac. Czyz nie jest to zalosne? Apeluje więc do kobiet - chrzescijanek, katoliczek: nie nazywajcie sie feministkami !!! Prosze...
AA
Anonim Anonimowy
26 października 2015, 22:45
I jeszcze jedno..moze zabrzmi to dziwnie, moze kontrowersyjnie. Wiele lat usiłowałam udowodnic mojemu mezowi, ze nie ma racji, ze ja mam prawo wspoldecydowac o wszystkich sprawach. BYlam mozna by rzec wojującą feministka - taka katolicka..czulam sie z tym zle, cos mnie uwieralo, brakowalo mi poczucia bycia kobieta.. jakis czas temu w moim zyciu zaszly zmiany spowodowane roznymi czynnikami. jednym z efektów tej przemiany jest uznanie mojego meza za mezczyzne, ktory jest glowa rodziny, ktorego sila, pragmatyzm, zadaniowosc stanowia filary bezpieczenstwa naszego ogniska domowego. Ja znalazlam swoje miejsce przy jego boku - jako kobieta, ktora swoim cieplem, czuloscia i delikatnoscia wspiera jego wysilki, nadaje uczuciowy ton relacjom rodzinnym. Zauwazylam, jak wiele podjetych przez niego - nieraz wbrew mojej woli -decyzji okazalo sie slusznych. Teraz juz nie walcze. Z duma patrze na mojego mezczyzne i bez zazdrosci oddaje mu pewne sfery pod"panowanie". I widze, ze teraz kiedy nie uzurpuje sobie prawa do walki z nim jak mezczyzna z mezczyzna>, tylko rozmawiam z nim w sposob kobiecy to wtedy moje argumenty lepiej do niego trafiaja:). To wlasni eznaczy byc szyja, ktora kreci glowa. Moje drogie Panie - pozwolmy sobie na ten luksus bycia kobieta :) CZuje jakbym zrzucila z ramion ogromny ciezar !
Grażyna Urbaniak
26 października 2015, 11:32
>Niejedna z tych kobiet mówi, że jeśli musiałaby jeszcze miesiąc czy dwa zostać z maluchem w domu, to po prostu by oszlała.< Jeśli przebywanie w domu ze swoim maluchem jest dla tych kobiet taką traumą, to one już były szalone zanim urodziły.  Ucieczka z domu od malucha nie załatwi sprawy i nie maluch jest winien, że mama świruje.
AG
Anna Graczyk
26 października 2015, 10:32
Wyjątkowo nierzetelny artykuł. To połączenie kilku obiegowych opinii, łatwych haseł, nieprzemyślanych, szalenie powierzchownych zdań. Nauka Kościoła sporo miejsca poświęca godności kobiet, także tych bezdzietnych. Przypisuje im ważną rolę, o której warto poczytać choćby w Liście do kobiet Jana Pawła II. Papież wielokrotnie mówił o fundamentalnej roli pań w polityce, kulturze, życiu społecznym. Autorka, bez cienia znajomości rzeczy, apelując o poszerzenie wizji kobiety, sama niestety spłyciła ją do granic karykatury. 
MJ
Melia Jabłoń
26 października 2015, 10:09
a co z mężatkami, które nie mogą mieć dzieci? czy też sa niepełnowartościowe i ich małżensywo nie ma sensu?
ZS
Zuzanna Słoka
26 października 2015, 13:51
Cóż, o tym samym pomyślałam... Gdyby sensem naszego istnienia miało być macierzyństwo, to w tej sytuacji byłybyśmy całkiem skreślone.
AT
Anna Tychota
26 października 2015, 10:03
Pani Anno, dziękuję za tę wypowiedź. Jestem singielką, nie z wyboru, i często czułam się zepchnięta z tego powodu na margines wspólnoty, którą jest kościół. Rekolekcje są tego najlepszym przykładem - jeśli do kobiet i o kobietach, to tylko z pozycji żony i matki. Nas, samotnych, nie ma. Radźcie sobie same. Mam nadzieję, że się to zmieni. Pani głos jest ważny.