Kościół na wsi, wieś w Kościele

(fot. Giorgio Minguzzi/flickr.com/CC)

Choć tematyka dotycząca "pobożności ludowej" bywa dość często obecna w katolickich mediach, zwykle w kluczu dyskusji o jej blaskach i cieniach, to - paradoksalnie samo zagadnienie "Kościół na wsi" jest słabo obecne i słabo rozpoznane.

Jest to poniekąd oczywiste: życie intelektualne, w tym publicystyczne polskiego katolicyzmu toczy się przede wszystkim w wielkich ośrodkach miejskich. To z ich perspektywy opisywany jest rodzimy katolicyzm, także dlatego, że właśnie w miastach żyją katoliccy publicyści, katolicka inteligencka, uznani i medialni duszpasterze, itd., itp. W wielkich miastach mają swoje siedziby, co zresztą naturalne, także redakcje katolickich mediów: zarówno tradycyjnych, czyli drukowanych, jak tych internetowych. I stąd nasze wielkomiejskie przyglądanie się "pobożności ludowej" jako pewnemu kodowi kultury/obyczajowości religijnej jest zdecydowanie łatwiejsze niż rozpoznanie tego, jaka w rzeczywistości jest religijność (katolicka) dzisiejszej polskiej wsi.

Każdego roku spędzam na wsi od miesiąca do dwóch. Nie tak dużo, ale z różnych przyczyn jest to często obecność inna niż (agro)turystyczna. A ponieważ sam wywodzę się z małej wioski, w której spędziłem czternaście lat życia, nim zostałem uczniem poznańskiego Niższego Seminarium Duchownego Księży Zmartwychwstańców, temat ten jest mi wciąż bliski. Jak to mówią: starałem się nigdy nie zapominać, skąd "nogi wyrastają". I obserwując, także dziś, polską wieś i jej religijność dostrzegam, że w gruncie rzeczy ta "pobożność ludowa", choć trwa w pewnych charakterystycznych postaciach, zmienia się wraz z procesami społecznymi i gospodarczymi, jakich doświadczyła w ostatnich dekadach rodzima prowincja.

Co się nie zmienia? To, co wciąż wyznacza specyfikę wiejskiego życia: małe ludzkie wspólnoty (często coraz mniejsze), które dobrze się znają, ponieważ żyją w stosunkowo niewielkiej sąsiedzkiej przestrzeni, z reguły nadal mniej anonimowej niż ta wielkomiejska. Pomijam tu rejony podlegające silnej suburbanizacji, bo to osobny temat. Drobny przykład: gdy kilka dni temu na wsi na której byłem zmarł wciąż jeszcze młody mężczyzna, wspólna modlitwa różańcowa w miejscowej kaplicy zgromadziła część lokalnej społeczności. To modlitwa faktycznie wspólnotowa: ludzi którzy dobrze się znają na co dzień, mają swoje sąsiedzkie przyjaźnie i swary. I kościół/kaplica jest wciąż tym miejscem, które gromadzi ich nie tylko na niedzielnej Mszy Świętej, ale zawsze gdy dzieje się coś, co dotyczy "spraw życia i śmierci".

DEON.PL POLECA

Druga kwestia, wciąż bardzo istotna, to powiązanie wiejskiej religijności z życiem na roli. Czyli większej zależności od natury. Już nie tak wielkiej jak kiedyś, bo agrotechnika, elektryfikacja i kanalizacja też zrobiły swoje, ale wciąż o wiele bardziej istotniejszej niż w mieście. Bo sady pełne owoców, pola wymagające uprawy wciąż zależą od kaprysów pogody, od susz, nadmiernych opadów, gradobicia. Stąd w wiejskiej religijności wciąż Bóg jako ten, który czuwa nad naturą/przyrodą. Stąd, mam wrażenie, "religia jako psychoterapia", zjawisko dość popularne dla wielkomiejskiej religijności, na wsi ma o wiele bardziej ograniczone znaczenie. Bóg jest panem życia i śmierci i czterech pór roku.

A jednak na wsi, podobnie jak w mieście, religia/katolicyzm coraz częściej jest sprawą wyboru (choćby w elementarnej opcji: chodzić czy nie chodzić regularnie do kościoła), a nie pewnym społecznym obyczajem/obowiązkiem, związanym z presją życia w małej wspólnocie. W tym względzie wieś rzeczywiście upodabnia się do miasta, a silna "pobożność ludowa" jest już raczej wyobrażeniem wielkomiejskich katolickich inteligentów, niż faktem. Wpływa na to wiele rzeczy. Po pierwsze: miejskie style życia, związane z wszechobecnością mediów sprawiły już dość dawno, że wieś pod względem wzorców kulturowych bardzo upodobniła się do miasta. Po drugie: coraz mniej ludzi na wsi pracuje w rolnictwie i "żyje po chłopsku". A nie tylko młodzi często wolą emigrację zarobkową choćby do miast, niż pracę na roli. Stąd często, paradoksalnie, na wsiach zostają ci z młodych, którzy mają tam domy, ale pracę - w pobliskich miastach. Powoduje to, że nie są już tak związani ze swoją społecznością, jej normami i wzorcami, bo pracy, ale także sposobów spędzania wolnego czasu szukają w pobliskich miastach. A starsze pokolenia, niekiedy ludzi którzy czują się mniej pewnie w nowej rzeczywistości, nie mają już takiej siły oddziaływania na młodych. To młodzi, nie starzy, dyktują dziś normy życia, także na wsi. I jeśli nie chcą chodzić do kościoła, jeśli chcą żyć bez ślubu, to ani rodzina, ani wspólnota nie ma tu już nic albo niewiele do powiedzenia. Oczywiście, poza ewentualną plotką.

Inną kwestią jest to, jak wygląda dziś wiejskie duszpasterzowanie. Trudno uogólniać, ale mam wrażenie, że Kościół wciąż uważa, że na wsi wystarczy kościół/kaplica plus nabożeństwo, by religijność ludowa, religijność na wsi trwały bez zmian. Ale to złudzenie. Problem polega na tym czy Kościół na wsi ma jakąś rolę kulturotwórczą i faktycznie efektywnie oddziałuje na lokalne społeczności, czy obecnie tylko trwa.

A banalna prawda jest taka, że o wiele większą "katolicką ofertę" mają właśnie mieszkańcy miast: im większych, tym większą. Spójrzmy raz jeszcze na to gdzie znajdują się katolickie szkoły, katolickie inicjatywy społeczno-kulturalne, gdzie działają prężne katolickie środowiska o różnych charyzmatach i celach. Znów będą to duże miasta. A ta wiejska norma to często właśnie niedzielna Msza Święta plus nabożeństwa, do tego ew. drobne typowe inicjatywy przykościelne. I taka sytuacja może prowadzić w kolejnych dekadach, że to właśnie miasta staną się na dobre ośrodkami (albo bastionami) katolicyzmu. A wieś? Cóż, łaciński źródłosłów słowa "poganin" wywodzi się od słowa "pagan" czyli wieśniak.

To, co opisuję wynika także z faktu, że zaniknęły tradycje katolickiego ruchu społecznikowskiego, nakierowanego swoim działaniem właśnie na rodzimą wieś. A jeśli się odradzają, to bardzo powoli i niekiedy w formach mocno "charytatywnych", czyli bardziej doraźna pomoc niż faktyczna praca w terenie. Taka charytatywna "ryba" zamiast społecznikowskiej "wędki". Tymczasem te społecznikowskie, katolickie tradycje były dość silne przynajmniej pod koniec XIX w. i w pierwszych dekadach XX w.

Polscy księża, nie tylko najsławniejsze nazwiska, animowali w swoich wiejskich okolicach nie tylko życie stricte religijne, ale także oświatowe i gospodarcze. Zakładali szkoły, ochronki dla dzieci (tak, tak, wiejskie przedszkola, traktowane dziś przez część konserwatywnych liberałów jak straszliwe zło), spółdzielnie produkcyjne i handlowe. Wciągali ludność wiejską w przestrzeń oddziaływania Kościoła poprzez bardzo mocną "pracę u podstaw": zarówno katolicką, jak patriotyczną. Tego wszystkiego jest dziś bardzo mało: choć oczywiście, dziś należałoby pytać także o rolę laikatu, tak docenionego przez Sobór Watykański II. Dlatego nie chcę wszystkiego zrzucać (w tym felietonie i w życiu) na barki wiejskich księży. Zapytam: gdzie są świeckie, wiejskie elity katolickie?

Bardzo mało mówi się o tym wszystkim w katolickich mediach. Niestety, sądzę że całościowo zaszkodzimy sobie tym wielkomiejskim egocentryzmem (trochę niezawinionym, bo przemiany społeczne i kulturowe mają charakter masowy i strukturalny). Zaszkodzimy sobie właśnie jako Kościół w Polsce. A wtedy pobożność ludowa zostanie jedynie czymś w rodzaju folkloru, albo po prostu sentymentalnym mitem wielkomiejskiej, katolickiej elity.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Kościół na wsi, wieś w Kościele
Komentarze (28)
IM
Imieniny Matki Bożej
12 września 2014, 19:36
Dzisiaj, 12 września kościół katolicki obchodzi Dzień Imienia Maryji, naszej Polskiej Królowej. Aby Matka Boża była dumna z Polaków, Módlmy się o wierność Krzyżowi, Ewangelii i o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego.
J
Jan
12 września 2014, 08:04
A najważniejsze to że kościół na wsi nie rozsiewa postmodernizmu i liberalizmu, pomaga w kolportażu czasopism katolickich, np. rozprowadza "Niedzielę" i "Źródło', nie wyśmiewa (jak często na tym "otwartym" deonie) ale poleca audycje w RM I TV Trwam. Słucha biskupów i papieża (pobozność ludowa) a nie idzie za głosem siejących zamęt a nawet zgorszenie (TP, deon, wyborcza).  Pobożnośc ludowa jest piękna i dlatego tak broni jej papiez Franciszek a wcześniej Świety Jan Paweł II. To nie przeszkadza aby równocześnie czytać dzieła Benedykta XVI czy encykliki Jana Pawła II - wiara i rozum. Mam szczęście w tym brac udział
12 września 2014, 11:44
Co prawda nie jest tak, żę całą wieś jest taka, czy idealna, ale rozumiem o co chodzi:) Chodzi o to, zę na wsi taki nurt jest silniejszy jest bardziej akceptowany, jeszcze się jakoś trzymie : [url]http://misjakultura.blogspot.com/2014/09/nie-wzorki-i-kolorki-ale-czynienie.html[/url] Z Panem Bogiem!
N
nitka
11 września 2014, 16:28
Wyjeżdzam na wies często na weekend bo lubię oderwac się od cywilizacji. Kazanie, intencje i ogłoszenia, komentarze księży w wiejskich kosciołach w przewadze są dla mnie męczące bo zaściankowe, oburzające bo polityczne i nudne bo oderwane od istoty wiary. Cieszę się wtedy z kolejnej mszy w moim miescie gdzie ksiądz podejmuje wysilek intelektualny przy przygotowywaniu kazania które odwołuje się do naszych aktualnych rozterek, lęków i wątpliwosci , podane w ciekawy sposób, zachęcający do wyzwań, motywujący do pogłębiania kontaktów z Panem. Zawsze mówię osobom rozłoszczonym na kosciół - nie przypisuj złych cech Bogu, poszukaj innego koscioła;jak nie koscioła to chrześcijańskiego wyznania ale nie wszyscy mają mozliwości wyboru a ich frustracja obraca się w bunt przezciw Bogu.
10 września 2014, 12:36
Diagnoza trafna, tylko jakie lekarstwo? Na pewno nie przegadane i oderwane od rzeczywistośći miejskie formy(nie mówię, zę w mieście sątylko takie, warto sięgać po te miejskie zwyczaje, które wpisująsięw to, co poniżęj opiszę. Nawet miastu warto przypomnieć głęboko , a nie powierzchownie rozumianą ludową pobożność(dziśjest bowiem moda na tąpierwszą- (My słowianie, feng shui, cepelia, etnodizajn, Rokoczanka, itd...) Pamiętajmy jednak, że religijność ludowa może mieć nie tylko wersje katolickie ale i inne. Jednak sama zasada, sposób zakorzeniania wiary w życiu  jest podobny i tego nam dziś brakuje: [url]http://misjakultura.blogspot.com/2014/09/nie-wzorki-i-kolorki-ale-czynienie.html[/url] [url]http://misjakultura.blogspot.com/p/metoda-misji.html[/url] Z Panem Bogiem!
T
tomy
11 września 2014, 09:59
Chcący jak można napisać komentarz na Twojej stronie?
11 września 2014, 22:25
Zjedźna sam dół i tam w okienku "komentuj jako" wybierz "anonimowy"
11 września 2014, 22:32
oczywiście musisz kliknąćna tytułjakiegośposta i tam zjechaćna dół. Tam będzie pole do komentarzy. Pozdrawiam
B
bz
10 września 2014, 11:42
A u nas ministrantów nie ma . Rozmawiałam kiedyś z jednym chłopcem , który zrezygnował z ministrantury i powiedział ,że chciałby nadal być ale ksiądz prawie z nimi nie rozmawia , nie zachęca do przychodzenia , nie organizuje zajęć i dyżurów w tygodniu , najwyzej rzuci piłkę żeby chłopcy sobie pograli . A tacy chłopcy bez zachęty - odchodzą.
T
tomi
10 września 2014, 19:01
Jedyna rada to niech dorosli sie zaangazuja w oprawe liturgii a i proboszcza zaangazuja. Do aktywizowania proboszcza przada sie pani/panie z donosnym glosem, duzym temperamentem i koszem jajek.
B
bz
10 września 2014, 21:53
tomi, nie rób sobie jaj-ecznicy. To poważna sprawa - to umieranie wsi pod względem wiary.Mam wrazenie że ludzie są głodni Boga i - pozostają głodni , nikt ich nie chce nakarmić.Poza tym - nie wiem jak w dużym mieście ale na wsi ludzie się znają i nie przepadaja za sobą , obgaduja się i plotkują . No i się zaplątał wątek , koniec .
jazmig jazmig
10 września 2014, 10:52
Wszystko zależy od proboszcza. Wieś, którą ja obserwuję, bo mam tam rodzinę, nie miała szczęścia do księży, więc msza święta to było w zasadzie wszystko. Obecny proboszcz zaangażował się w różne inicjatywy, ma mnóstwo ministrantó (dotychczas ich nie było), jest kółko różańcowe, różne pielgrzymki itp. Parafia bardzo się zaktywizowała, wielu ludzi angażuje się w różne inicjatywy i prace. A zrobił to wszysstko jeden proboszcz.
D
Darnok
10 września 2014, 10:44
I tutaj ośmielę sie - zabrakło słów w poprzednim poście :) - postawić dwa pytania: 1) czy może nie warto byłoby tej pobożności zaszczepiać w dużych miastach, stwarzając jakąś alternatywę dla przykościelnych centrów, kół i stowarzyszeń? Stowarzyszeń, w których - jak sądzę - udziela się ledwie procent z kilkunastu, kilkudziesięciu tys parafian; reszcie zaś, podobnie jak w przeciętnej wiejskiej parafii pozostaje niedziela i ksiądz, z którym mają jednak kontakt niepomiernie rzadziej niż przeciętny mieszkańec małej miejscowości. 2) czy wszystko co wyrosłe w ostatnich dekadach (dzięki młodemu pokoleniu kapłanów i laikatowi) w wielkich parafiach miejskich zasługuje na przeszczepienie do małych wspólnot i należy wartościować pozytywnie? Wydaje mi się, że powszechna anonimowść, "hurtowość" nabożeństw (których czas wyliczany jest co do minuty), brak realnej więzi kapłanów z wiernymi, postępująca "brzydota" świątyń i uroczystości (na których dzieje się już tak dużo, że panuje istnych chaos), podatność na wszelkie mody i mnogość coraz dziwniejszych organizacji przyparafialnych - niekoniecznie zasługują na promocję w obrębie małych, starych, zasiedziałych od pokoleń przez miejscowośc ludność parafiach. Poddaje pod rozwagę czytającym, pozdrawiam. :)
12 września 2014, 11:42
Racja. Ja bym tymczasowo raczej mówiło katolickiej wersji kultury ludowej niż o pobożności ludowej. Bo to drugie pojęcie sięwytarło, nie wiadomo, co znaczy, kojarzy siez wzorkami i kolorkami. A poza tym  lud ma również wierzenia niekatolickie, dionizyjskie, i te równieżsąjakąś religijnością. Katolicy co zrozumiałe powinni bronićkatolickiego typu ludowej kultury. Ale dziś jest problem taki, żę zasada, na której opiera się religijność ludowa jest odrzucana. Ta zasada byłą zarówno w katolickich, jak i niekatolickich typach religijnośći ludowej. Stąd jak pisał Paweł rojek, za Mary Douglas katolikom bliżej czasem do fetyszystów niż do sprotestantyzowanej, zsekularyzowanej, przesłowionej i antyrytualistycznej religijności forsowanej dziś w świecie zachodnim. BO katolicyzm jest z gruntu rytualistyczny, w związku z wiarąwe wcielenie nie mozęnegować wartość i form cielesnych, materialnych...
D
Darnok
10 września 2014, 10:43
Napiszę kilka słów z perspektywy mieszkańca wsi, od czasu do czasu pomieszkującego w wielkim mieście (ponoć inteligenta). Myślę - podobnie jak autor- że nie można dziś mówić o jednym obrazie polskiej wsi: wieś jest różna, zmieniają się jej mieszkańcy (większość nie ma nic wspólnego z uprawą roli), nie ma jednego wiejskiego stylu życia i pobożność ludowa także przestała być jedyną formą wiary. Chciałbym jednak przestrzec - bo to troszkę wybrzmiewa z felietonu - przed utożsamianiem tej pobożności wyłącznie z tradycyjną wsią i sugerowaniem, że tam winno być jej miejsce; ew. powinien ją zastąpić "kościół usług i inicjatyw" taki, jaki widzimy w parafiach wielkomiejskich (kościół, w którym się non-stop coś dzieje), zaś kościół kilku Mszy św. w tygodniu, odpustów i okolicznościowych procesji, staje się kościołem wstecznictwa, nieatrakcyjnym dla współczesnych. Pokutuje tu myślenie ilościowe - im czegoś więcej, im jest bardziej różnorodne, tym lepiej. Otoż, pobożność ludowa w swej istocie jest bardzo podobna do tej, która cechowała pierwsze wspólnoty chrześcijańskie - szczera poprzez prostotę, wspólnotowo przeżywana, związana silnie z codziennym życiem i jego cyklami (narodziny-śmierć) i aktywnościami (praca-odpoczynek), bardzo sensualna (kolor, dźwięk, a nawet zapach mają znaczenie dla doświadczenia sacrum). Ponadto wrosła w naszą tracycję, bo Polacy to naród na wskroś chłopski i jak to już zostało powiedziane: bez niej trudno sobie wyobrazić polski Kościół. Jeśli miasto będzie bastionem katalicyzmu w przyszłości, to z pewnością nie będzie on miał polskiej, tradcyjnej twarzy; będzie też daleki w formie od tego co było na początku Kościoła w ogóle.
12 września 2014, 09:58
Ma Pan całkowitą rację. Problem współcześnie promieniującej z miast pobożności polega na tym, że jest ona oderwana od codzienności, polega na tworzeniu sztucznych znaków, co prowadzi do inflacji znaków. Znaki osłabiają znaczenie, siłę rażenia. POlega również na zbytnim skupianiu sięna słówach, na nalepianiu na zmienne formy kultury etykietek słownych "katolickie", "chrześijańie" tak, jakby te formy pozawerbalnie był obojętne treściowo .Tymczasem formy są nośnikami treści. A słowa nie mają znaczeń same w sobie, tylko w odniesieniu do rzeczywistośći poza nimi. Stąd skupianie sięna słowach prowdzi do tego, że tracimy kontrolęnad ich znaczeniem, bo nie panujemy nad zmieniającymi siegformami poza nimi. Te formay poza nimi  sąpodstawątworzenia światopoglądów. Jeśli uznając je za obojętne moralnie pozwalamy światu, żeby nam je narzucał, to narażamy sięna to, żę pomimo zachowania Ewangelicznych słów, stracimy ich właściwe rozumienie na rzecz czasem nawet sprzecznego z ich pierwotnym znaczeniem. Żeby jednak utrzymaćwłasny światopogląd, żeby wydawał nam się mocny, żęby nie nastąpiłą wpomniana wcześnieuj inflacja, trzeba  tworzyć jego znaki wyszystkiego, ale trzeba też pewnej ekonomii- tzn tworzenia znaków z postawowych wymiarów życia,(a nie skupiania się na oderwanych od życia sztucznych happeningach)- pracy, jedzenia, ubioru, relacji społecznych. Tak było w pobożnośći ludowej. Stąd całkowicie sięz Panem zgadzam:): [url]http://misjakultura.blogspot.com/2014/09/nie-wzorki-i-kolorki-ale-czynienie.html[/url]
B
bz
9 września 2014, 22:16
Wybudowalismy się na wsi , bo dzialka tansza , bo spokojniej , może ogólnie taniej bo dzieci nie mają tylu pokus w formie np Mc Donalda .Parafia też jest wiejska . Mieszkamy od kilku lat i jeśli chodzi o parafie to rzeczywiście nic się nie dzieje . Jest tylko Msza niedzielna , na codzienną nie ma czasu ale -brak czegoś , niedosyt , bo po tej niedzielnej mszy kazdy idzie do siebie i praktycznie nie ma prawdziwej wspolnoty . W miastach mają oazy , ruchy , wspolnoty a my nic bo ludzi za mało lub nie ma kto ich zjednoczyć . Nawet chór parafialny nie dziala,bo stary organista falszuje i wszyscy zatykają uszy . Młodzi przesiadują na przystanku autobusowym a proboszcz na plebanii albo u zaprzyjaźnionych rodzin. Życie religijne, życie wiary chyba rzeczywiście na wsi obumiera , a szkoda .Dusze giną w tym marazmie, mam wrażenie . Giną , obojętnieją . 
I
Ilona
10 września 2014, 09:28
Myślę, że nic nie stałoby na przeszkodzie, gdyby Państwo wyszli z inicjatywą i podsuneli pomysł księdzu i mieszkańcom wsi :-) Przypuszczam, że znalazłyby się osoby, którym też brakuje wspólnych spotkań, a do tej pory nie miały odwagi, aby coś w tym kierunku zrobić. Spróbować zawsze warto :-) 
12 września 2014, 10:02
Proponuję zajrzeć do powyższej odpowiedzi Darnokowi i do jego wypowiedzi. Myślę, że skupianie sięna organizowaniu jakichśwymyślnych spotkań nie będzie dobre, bo do ludzi ze wsi nie trafi, bo nie mająoni czasu, bo będzie to oderwane od życia. Trzeba jednak bardzo dużęgo wysiłku, żeby przywrócić ludzi do pracy na wsi, żeby było więcej samowystarczalności, a to praca na wiele pokoleń. Na razie proponuję to: [url]http://misjakultura.blogspot.com/2014/09/nie-wzorki-i-kolorki-ale-czynienie.html[/url]
B
bz
12 września 2014, 14:38
No tak , rozumię , ludzie w mieście potrzebują ,,oderwania od życia" a wieśniaki - nie - oni maja tylko pracować , pracować i pracować , dusze maja pokurczone i potrzebują napełnić tylko żołądki . Jasne . Poza tm - Duch Św. bardziej działa w mieście niż na wsi , prawda?
12 września 2014, 15:45
NIkt nie potrzebuje oderwania od życia. Pomyliłeś oderwanie od rzeczywistości z rozerwaniem się. To drugie można robić bardzo życiowo;) Możę nie miastu, ale pewnym rozpowszechnianym w nich tendencjom(szczególnie w świecie studencko-inteligenckim) brakuje dziśzwiązku z rzeczywistośćią... Dodam, że sam mieszkam na wsi całe życie a jednocześnie dojeżdżam codzień do miasta na studia... dla jasności
B
bz
12 września 2014, 18:52
Młody jesteś i nie znasz jeszcze życia , tego jak może być trudne i jak człowiek może potrzebować odpoczynku , wytchnienia i przyjaciół zgromadzonych na modlitwie( o to mi chodzi ,gdy mówie o oderwaniu od życia- o chwilę wytchnienia , poczucie bycia we wspólnocie , ustanie w biegu...). Ja studiowałam ponad 20 lat temu i mogłam cieszyć sie przyjaciółmi w duszpasterstwie akademickim a teraz tutaj na wsi nie ma praktycznie zadnego duszpasterstwa , rozumiesz? Są tylko ludzie , którzy spotykaja się na niedzielnej Mszy , wymieniają znak pokoju , udając że sie lubią a potem krzywo na siebie patrząc rozchodzą sie każdy w swoim kierunku. Powodzenia , młody. 
12 września 2014, 20:55
Proszę mi wybaczyć, że zwracałem się do Pani jako do mężczyzny. Ależ Pani mi przypisuje coś, czegom nie napisał. NIe mówię, żęby sięnie spotykać. Ludzie starsi ze wsi, co znam z wielu opowiadań słycszanych w trakcie badań tęsknią za spotkaniami, wieczornicami, które dawniej były czymśzwyczajnym na wsi. było tak, bo ludzie  nie byli rozerwani tak na różne ośrodki jak dziś. Pracowali na miejscu, tu mieli znajomych, wyjażdy były epizodami i tak nie wiązały, nie było takiego odwrócenia uwagi od tych co sąwokół mnie przez portale społęcznośćiowe itd...  Opowiadali mi ludzie, jak to spotykali się wieczorami, itd..., śpiewali pieśni, słuuchali opowieści, itd... Żeby do tego wrócić, trzeba przebudowaćcały model gospodarczy, zwiększyćsamowystarczalnośći przywiązanie do lokalnej wspólnoty. Oczywiście nie negujęwartości spotkań.  CHcę tylko pokazać, że w nowoczesnych modelach duszpasterstwa jest ich zbyt dużo, a brakuje czego innego, wyrażania wiary przez zwykłe sprawy... Młdy jesteśw tym kontekście brzmi pogardliwie, a poza tym to uciekanie od argumentów) Z Panem Bogiem:)
E
Eudoksja
9 września 2014, 19:59
Zgadzam się, że w dużych miastach jest więcej inicjatyw (z mojej studenckiej perspektywy - na przykład duszpasterstwo akademickie), poza tym nieocenioną wartość ma to, że są tam np. stałe konfesjonały, wielu księży, w tym zakonników, dlatego łatwiej znaleźć stałego spowiednika czy kierownika duchowego...
T
tomi
9 września 2014, 19:40
Jak dla mnie to Pan jednak nie ma racji. Powtarza ma jekies stereotypy, w tym wlasne, byc moze nieswiadomie. Napisze z swojej perspektywy. Pó zycia na wsi, pol zycia w miescie, wielkim miescie. 20tys parafia miejska niczym nie rozni sie zbytnio od 3 tys wiejskiej. "Oferta duszpasterska" rownie dobra i tu i tu. Zaangazowanie ludzi podobne. Obecni ksieza na wsi sa naprawde swietni, poprzedni proboszcz sie nie spisywal, wiec musial sie zadowilic o polowe mniejsza parafia, a i tak szkoda tych ludzi, naprawde szkoda. Co takiego szczegolnego maja te katolickie media w miescie co by na wies tez nie dochodzilo do zaoferowania? Jak dla mnie prawie nic.  W miastach o tyle jest wiecej inicjatyw bo wiecej ludzi, ale nic poza tym. A ludzie w kosciele w 20tys prafii miejskiej znaja sie tak jak jak i ci z na wsi, wszak maja czas i codzinnie do kosciola chodza, albo z 3 razy w tygodniu, na wspolnoty itp. A na wsi latem nie maja wogole czasu, roboty tyle ze ledwie na nogach sie trzymaja.
12 września 2014, 10:06
DOstrzegasz Pan bardzo ważną sprawę: współczesnie modne formy duszpasterskie sąoderwane od obowiązków, od codziennej harówy- stąd lekartwem ilekartwem równieżna zaniedbywanie obowiązków przez chodzenie na różne spotkania, jest czynienie znaków wiary ze zwykłych spraw, pracy, domu, jedzienia, relacji społecznych: http://misjakultura.blogspot.com/2014/09/nie-wzorki-i-kolorki-ale-czynienie.html
I
Ilona
9 września 2014, 19:17
Przez pierwsze lata mojego dzieciństwa mieszkałam, a później wszystkie wakacje, ferie, święta spędzałam na wsi. Rzeczywiście wieś była inna i inni też byli mieszkańcy. Wszyscy się znali, razem spotykali podczas prac na roli, na pogawędkach, w kościele, sklepie, podczas przygotowań do dożynek... Kiedyś nie było kaplic, więc zmarłego w ostatnią drogę przygotowywały kobiety z rodziny, czasem z pomocą sasiadek. Wspólne modlitwy w domu, palenie świec, odmawianie różańca. Pamiętam przygotowania do Święta Matki Boskiej Zielnej, kiedy to gospodynie i dzieci zbierały na polach i łąkach kwiaty, zioła, kłosy zbóż. W tym samym stylu był przystrojony kościół. W Wigilię gospodarze - tak jak napisał Wodnik - dzielili się opłatkiem ze zwierzętami gospodarczymi. Ksiądz chodząc po kolędzie miał więcej czasu dla parafian - miał czas, aby porozmawiać przy cieście i herbacie, bywa że nawet zjadł z gospodarzami kolację. Dzisiaj coraz mniej jest takich wsi, gdzie tradycja jest wciąż żywa, gdzie ludzie nie unikają swojego towarzystwa i gdzie religijność łączy się z codziennym życiem rodzinnym, pracą.
W
Wodnik
9 września 2014, 15:46
Kolejny dobry i ważny tekst Pana Krzysztofa. Niestety coraz więcej polskich wsi i małych miasteczek się po prostu wyludnia. Młódź wyjeżdża na studia i raczej do powrótu się nie kwapi. Ja mieszkam w wielkim mieście, ale w połowie chłopem jestem i dziadka jeszcze na wsi mam. W tym roku w naszej wsi urodziło się zaledwie czworo dzieci (!!!!). Zamyka się szkoły, likwiduje połączenia autobusowe. Generalnie wieś i jej problemy nie są przedmiotem zainteresowania większości polityków czy intelektualistów, a o społecznikach to już lepiej nie gadać (których w zasadzie nie ma). Obawiam się o przyszłość ,,ludowego katolicyzmu'', który jest rzeczą niezwykle istotną. Ma on swoje blaski i cienie, ale bez niego nie będzie Polski jaką znam i jaką chce znać. Nie chcę ani idealizować ani generalizować polskich chłopów - wszyscy mają jakieś wady, często na wsi występują różne patologie ( ale czy w miastach ich nie ma?), ale wydaje mi się ( przynajmniej u nas na lubelszczyźnie), że wciąż istnieje wśród chłopów autentyczna miłość i troska do ziemi, którą uprawiają. Jest w tym pewna poetyka istnienia polskiego chłopa, że co jak co, ale ziemia jest świętością i trzeba o nią dbać. Nie wiem czy jest tak nadal, ale jeszcze w latach 90. co poniektórzy chłopi u nas we wsi nadal kultywowali piękną tradycję - mianowicie w noc wigilijną szli z opłatkiem do swoich zwierząt gospodarskich. Zawsze mi się to podobało, bo piękne i szlachetne.