Kościół nie jest gilotyną moralną
Kilka publicznych wypowiedzi niektórych polskich hierarchów i polityków stały się pretekstem do wygłaszania deklaracji o tym, "aby nie mówić Polakom, co jest dobre, a co złe, nie straszyć piekłem, grzechem i potępieniem wiecznym, nie robić z Polski Państwa Islamskiego".
Do tego, anonimowi krytycy biskupów czują się w obowiązku wypisywania płomiennych odzew do Episkopatu, zakrywając się troską o dobro Kościoła ("Czy jesteście gotowi na prawdę", "GW", 14-16 sierpnia). Co więcej, redakcja pisma publikuje go w okresie świątecznym, gdzie wiadomo, że biskupi będą wypowiadać się publicznie, a większość jej czytelników i tak do kościoła nie pójdzie, ale usłyszy o "kontrowersyjnych" kazaniach jedynie z mediów. Oczywiście, można założyć, że publikacja takiego tekstu miała biskupom "zamknąć" usta. Niewiele to chyba dało.
Z anonimami nie będę jednak polemizował, bo takie "zatroskanie" mnie nie przekonuje, a sam układ "odezwy" wskazuje na to, że nie pisał go teolog - nawet jeśli jest kanonistą. Odniosę się więc do wcześniejszego głosu podniesionego w tym samym tonie, przez nie mniej zatroskaną o Polskę katoliczkę (?).
W odróżnieniu jednak od swego "brata w Chrystusie", dziennikarka "Wysokich Obcasów" ma odwagę cywilną. W felietonie w którym jest więcej żaru niż argumentów, Dorota Wellman, zaczyna od wyznania: "Boże, jak dobrze, że jestem stara".
Kończy tak: "Stanę przed Bogiem z moim sumieniem. Kiedy spyta mnie, jak żyłam, odpowiem: nikogo nie zabiłam, nie kradłam, żyłam przyzwoicie, nie przynosząc wstydu swoim rodzicom, mam kilku dobrych przyjaciół, dobrze wychowałam dzieci. Do kościoła chodziłam rzadko, bo bałam się, że spotkam arcybiskupa Wesołowskiego. Za to modliłam się często" ("Nie mówcie mi, co jest moralne", Wysokie Obcasy, 1 sierpnia).
To, że upływ lat nie gwarantuje mądrości, dla psychologów nie jest niczym odkrywczym, podobnie jak tendencja do idealizowania siebie - zwłaszcza w publicznych autoopisach. Nie znam Pani Wellman, więc nie jestem w stanie zweryfikować jej deklaracji. Wierzę, że jest dobrą osobą. Nie w tym jednak problem. Zdanie, którym kończy swój monolog pokazuje, że nie rozumie czym jest chrześcijaństwo, czym jest Kościół, a ze swojego lęku (który ma prawie paranoiczne nasilenie) czyni cnotę.
Gdyby częściej chodziła do kościoła, to miałaby okazję się przekonać, że za większością ołtarzy nie stoją żadni "Wesołowscy", a kreowana przez nią panika moralna, to po prostu propaganda. Jej sumienie jej z tego nie rozlicza, bo to nie Ewangelia je kształtuje, ale środowisko w jakim się obraca. Gdyby częściej chodziła do kościoła, to usłyszałaby słowa: "Nie każdy, który mi mówi Panie, Panie….".
Ponieważ dziennikarka "Wyborczej" rzadko ma okazję wysłuchać "porządne kazanie", to może dotrą do niej słowa Martina Luthera Kinga, którego trudno posądzić o jakiekolwiek podobieństwo do duchownych, których unika: "Kościół… nie jest panem, ani sługą państwa, ale raczej jego sumieniem. Winien być przewodnikiem i krytykiem państwa, ale nigdy jego narzędziem".
Jasne, że są w Polsce politycy i duchowni, którzy z tego sumienia chcą uczynić "gilotynę moralną". Nie takie jest zadanie Kościoła. Wellman zapomniała jednak, że "przyjemna atmosfera w stosunkach pomiędzy Kościołem a państwem jest dobra dla państwa, ale zła dla Kościoła".
Tę trafną uwagę G.K. Chestertona, można również zadedykować tym katolikom, którzy wszczynając "krucjaty moralne" zapominają, że ma znaczenie jakim językiem się posługują, i że nie wolno z Kościoła czynić zakładnika jakiejkolwiek władzy. Kościół to nie partia, a Ewangelia to nie program polityczny.
Kościół ma być przewodnikiem i krytykiem państwa, ale nie jego gilotyną. Okazuje się jednak, że sumienie "kościelnych krzyżowców", jak i tych, którzy wszędzie ich widzą, niewiele się od siebie różni w tym, co istotne.
Dojrzewać jednak można do samej śmierci, więc i z sumieniem można coś zrobić - dopiero wtedy eksklamacja "Boże, jak dobrze, że jestem stara" brzmi przekonywująco. Kościół to nie miejsce dla "religijnych jedynaków", którzy ze swego sumienia uczynili sobie "siedem sakramentów", a do Boga odnoszą się tak, jakby był w sprayu.
Skomentuj artykuł