‘Kruche perspektywy’ kompromisu w sprawie ochrony życia
Niespełna dwa tygodnie od dnia, w którym ukonstytuował się nowy parlament do debaty wróciła kwestia zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro. Sejm pochyla się nad obywatelskim projektem ustawy, której głównym założeniem jest powrót do refundacji in vitro z budżetu państwa – co w pierwszych dniach swojego urzędowania zablokowało przed ośmiu laty PiS. Dziś jednak partia, która postawiła in vitro szlaban nie mówi już „nie, nie zgadzamy się”, ale jej politycy mówią o tym, że będą się przyglądać, że w szeregach formacji nie będzie dyscypliny, itd. Gołym okiem widać, że nastąpiła jakaś zmiana stanowiska w tej sprawie.
Ale. Zaraz po in vitro do debaty wróci kwestia aborcji. Lewica już złożyła w Sejmie dwa projekty w tym temacie. Założeniem pierwszego jest likwidacja kar dla współuczestniczących w aborcji, drugi zakłada zezwolenie na aborcję do 12. tygodnia. Z okolic – wciąż jeszcze – rządzącej partii co słychać? Że nie trzeba było ruszać kompromisu, który na początku lat 90. XX wieku został wypracowany, że bez sensu było składanie wniosku w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego, że właściwie przez kombinacje wokół tego tematu przegrano w październiku wybory. Słowa tego typu – tu sparafrazowane – nie wychodzą wcale z ust polityków z trzeciego czy czwartego szeregu. Otwarcie mówi o tym premier Mateusz Morawiecki – jeden z architektów tamtych zmian.
Niektórych może dziwić pewne milczenie Kościoła w obu kwestiach. Co tu jednak mówić, skoro wszystko właściwie zostało powiedziane? W temacie in vitro była już zgoda na pewien kompromis, w temacie aborcji przed orzeczeniem TK milcząca zgoda na naruszenie kompromisu. Debata wokół tych kwestii zawsze będzie debatą burzliwą, bo zawsze będzie odbywała się na poziomie moralnym i politycznym. Obie kwestie, o których mówimy dotyczą życia – należą zatem do dość wąskiej grupy ogólnoludzkich zasad etycznych, mających swoje korzenie w prawie naturalnym.
Jeszcze dziesięć lat temu – w okolicach roku 2012-2013 – temat in vitro pojawiał się w obrębie Kościoła wyłącznie na poziomie moralnym. Bodaj w 2013 r. ówczesny szef polskiego episkopatu abp. Józef Michalik zaczął mówić głośno, że w sprawie trzeba szukać kompromisu. Oczywistym było, że chodzi o kompromis na poziomie politycznym. I kompromis ten – jak się wydaje – ostatecznie znaleziono. Podobnie jak znaleziono go w kwestiach dotyczących aborcji. Wydaje się, że żadna z biorących udział w debacie stron nie była z niego zadowolona do końca, ale wszyscy go w jakimś stopniu akceptowali. Ale pojawiło się orzeczenie TK.
Uważni obserwatorzy życia społeczno-politycznego ostrzegali – jeszcze przed decyzją TK – że może w Polsce nadejść taki czas, gdy wahadło przechyli się mocno w drugą stronę. Podkreślali, że po zmianie władzy w Polsce kolejna ekipa może zliberalizować ustawę o ochronie życia. I to wahadło mocno się przesunęło właśnie w kierunku liberalizacji – co doskonale pokazują sondaże. W czerwcu 2016 r. na pytanie (zadane przez IBRiS): „Czy popiera Pan(i) całkowity zakaz aborcji, z zachowaniem możliwości ratowania życia matki, jeśli jest zagrożone?” aż 58 proc. respondentów odpowiedziała twierdząco! A w marcu tego roku zwolenników liberalizacji (badanie IBRiS dla „Rzeczpospolitej) było już prawie 57 proc. badanych. Na ewentualny powrót do dawnego kompromisu wskazywało tylko 27 proc. respondentów. Zmiana nastawienia Polaków do ochrony życia zauważalna jest więc gołym okiem. Ale to nie wszystko. To samo badanie pokazało, że 83,7 proc. badanych opowiada się za liberalizacją obecnie obowiązujących przepisów antyaborcyjnych. W tym aż 56,8 proc. uważa, że aborcja powinna być możliwa do 12. tygodnia życia płodu. Najnowsze badania pokazują zaś, że większość Polaków chce, by tematy te nowa sejmowa większość załatwiła już teraz – na początku kadencji.
To nie wina Donalda Tuska – jak chciałby PiS, ale pośrednio Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy, którzy do tematu zmian prawa zabrali się nie od tej strony, co trzeba. Gdyby uprzednio przeprowadzono merytoryczne debaty, gdyby ktoś logicznymi argumentami usiłował przekonać społeczeństwo. Gdyby – tak jak to swego czasu obiecywała Beata Szydło – przygotował realne rozwiązania wspierające rodziny, w których na świat przyjdzie niepełnosprawne dziecko itd. Gdyby… Wyliczankę można ciągnąć długo. Tymczasem „zaprzyjaźniony” z partią rządzącą Trybunał postanowił rewolucyjne zmiany wprowadzić bez żadnej rozmowy. I efekt widać.
Dziś temat wraca. Ci, którzy wczoraj opowiedzieli się za naruszeniem kruchego kompromisu, dziś mówią o błędach i próbach ich naprawienia. Tylko doprawdy nie wiem jak.
Skomentuj artykuł