Matka. Polka. Katolka.

Do niedawna myślałam, że pojawienie się w życiu kobiety dziecka jest równoznaczne niemal z końcem świata. Sama oczekiwałam narodzin mojego dziecięcia z niecierpliwością, ale i też lekkim strachem, bo przecież "teraz to się zacznie", ewentualnie "teraz to się skończy" - opcja zależała od wygłaszającego życiowe mądrości Straszącego.

Suma wszystkich strachów

Co ciekawe, w większości tymi straszakami byli zafiksowani na punkcie rodzicielstwa małżonkowie, z mniejszym lub większym stażem, gromadką dzieci w wieku różnym, często bardzo pobożni, owe święte polskie rodziny, które nagle zaczęły poczuwać się w obowiązku uświadomienia mnie, przyszłej młodej matki na temat tego, jak przygotować się na dzień zagłady, apokalipsę, tudzież życiowy Armagedon.

Nie wierzycie? W końcu komu, jak komu, ale konserwatystom powinno zależeć na tym, żeby rodziły się dzieci (jeszcze więcej dzieci!), to w końcu oni są największymi przeciwnikami antykoncepcji i aborcji, w końcu to oni najgłośniej krytykują "mentalność antykoncepcyjną", która ponoć odpowiada za kryzys demograficzny w Polsce i na świecie. Ci właśnie dzieciaci, paradoksalnie, wzbudzili we mnie (i pewnie nie tylko we mnie) lęki, których być może sama z siebie nie miałabym, myśląc o macierzyństwie.

DEON.PL POLECA


Bo przecież mnie się wydawało, że dziecko to nie jest koniec świata. Owszem, trzeba trochę w życiu zmienić, a beztroskie małżeńskie zwyczaje, niektóre plany, no i część marzeń może nie tyle włożyć do szuflady z napisem "to se ne vrati" i głęboko zakopać, co po prostu odłożyć na później.

Wciąż jednak słyszałam, że coś robić "powinnam", o czym innym "mogę w ogóle zapomnieć", a tak poza tym, to czeka mnie wyłącznie trud, znój, łzy i zgrzytanie zębów. No może czasem łagodzony słodkim uśmiechem dziecka (i kolejnych dzieci!), jakby to miała być miarodajna rekompensata za to wszystko, co rzekomo przekreśla macierzyństwo. Bo przecież MUSZĘ karmić dziecko wyłącznie piersią, na każde żądanie (co w praktyce może oznaczać nieodczepianie pacholęcia od biustu), NIE MOGĘ zbyt szybko wracać do pracy (właściwie w ogóle powinnam o tym zapomnieć w najbliższych latach), NIE WOLNO mi myśleć o sobie, o swoich planach i tym, co chciałabym w życiu robić, jednym słowem, wszelkie ambicje należy schować do kieszeni.

Życie po życiu

Podróżowanie po egzotycznych krajach? Drugi kierunek studiów albo doktorat? Bez przesady! Chyba nie chcesz skończyć jak dziewczyna z (nie)sławnego spotu Fundacji Mamy i Taty, która zdążyła być w Tokio i w Paryżu, zdobyć specjalizację i karierę, ale nie zdążyła zostać mamą. A co jeśli chciałabym i to, i to? W dodatku, jestem przekonana, że da się połączyć jedno z drugim, a bycie mamą wcale nie musi oznaczać zamknięcia się w czterech ścianach, gotowania zupy i zmieniania pieluch kolejnym dzieciom?

Owszem, jest to zdecydowanie trudniejsze, wymaga niezwykłych umiejętności organizacyjnych, wiele chęci i samozaparcia, a przede wszystkim dużej pomocy małżonka, ale jest możliwe! Wprawdzie moje dziecię ma zaledwie miesiąc z kawałkiem i pewnie zaraz usłyszę/przeczytam, że to żadne (sic!) doświadczenie, ale ja już teraz widzę, że jeśli bardzo się chce, to po prostu musi się udać. W ósmym dniu życia malca byłam już na konferencji, żeby wygłosić referat, udało mi się wrócić do pisania (także tutaj, na Deon.pl, z czego się niezwykle cieszę!), poza tym robię całą masę rzeczy, które... niby to miały być niemożliwością w momencie zostania mamą.

Całe to straszenie w połączeniu z osobistymi doświadczeniami i godzinami przepędzonymi na rozmowach z moimi rówieśniczkami - singielkami, młodymi mężatkami, świeżo upieczonymi mamami, które mniej lub bardziej angażują się w życie Kościoła zmusza mnie do postawienia pytania o powołanie kobiety, zwłaszcza kobiety katoliczki. O powołanie, a co za tym idzie, o jej miejsce w dzisiejszym świecie, a także o jej miejsce w Kościele.

Gdzie jest miejsce dla kobiety, która jeszcze matką nie jest? Gdzie dla tej, która dziecko wprawdzie ma, ale nie wpisuje się w tradycyjny, katolicki model rzucenia wszystkiego w siną dal w momencie, w którym na teście ciążowym pojawiają się dwie kreski?

Egoizm we dwoje?

Niektórym może się wydawać, że zostanie matką-Polką to przepis na zdobycie powszechnego szacunku i uznania. Wiadomo, bezdzietnym mężatkom, a już szczególnie singielkom to wszystko się nie należy, bo wartość polskiej kobiety w wielu środowiskach (kościelnych również) nadal mierzy się ilością dzieci.

Będąc młodą mężatką, wiele razy czułam się tak, jakby to moje miejsce było gdzieś na marginesie, szarym końcu, hen daleko za krużgankiem. W końcu fakt, że zostałam małżonką jeszcze nic nie znaczył, bo to dopiero sprowadzenie na świat potomstwa jest prawdziwą zasługą. A "małżeństwo bez dzieci to egoizm i singielstwo uprawiane we dwoje".

To zapewne dlatego tuż po ślubie zaczęło się bombardowanie pytaniami o potomka (także przez ultrakatolickich pracodawców). Kiedy odpowiadałam, że może najpierw porozmawiajmy o przejściu ze śmieciówki na umowę o pracę (ubezpieczenie czy urlop macierzyński fajna sprawa), temat zwykle się urywał. W końcu polska "rodzina Bogiem silna", zabezpieczenia materialnego jej nie trzeba. A co więcej - "jak Bóg daje dziecko, to da i na dziecko". Cóż, być może jest wiele prawdy w tych powiedzeniach, a z pewnością wiele rodzin doświadczyło takiej cudownej pomocy, jednak my, ludzie z pokolenia Y, tzw. millenialsi, decydując się na dziecko, mamy ogromną potrzebę jakiegoś, choćby w minimalnym stopniu zabezpieczenia jego losów. I nie chodzi wcale o zapisywanie do przedszkola dla geniuszy czy na językowe obozy kilka lat przed narodzeniem dziecka, ale o jakieś pierwotne, fundamentalne poczucie bezpieczeństwa. Pokładanie ufności w Stwórcy jest istotne, ale ważne są też konkrety, przyziemne, codzienne życie, pieniądze na przedszkole, żłobek, etc. Niestety, wielu znanych mi prorodzinnych agitatorów "pro" było jedynie w górnolotnie wznoszonych hasłach.

Praca w domu - tak. Poza domem - nie!

Idźmy dalej. Dziecię już jest, a więc hurra! Teraz ktoś wreszcie spojrzy na mnie (na nas) poważnie. Nie do końca. Dlaczego? W końcu nie zrezygnowałam z pracy/studiów/pisania/... (tu dowolnie wpisz, co jeszcze powinno było przekreślić macierzyństwo). Co więcej, głośno mówię, że a.) wcale nie zamierzam tego robić, b.) macierzyństwo nie musi oznaczać rezygnacji z siebie, c.) miejsce kobiety nie ogranicza się wyłącznie do domu.

I tu jest pies pogrzebany. Z ust ultrakonserwatystów, tradycjonalistów, czy dzieciatych po wielokroć słyszę często, że kobieta nie powinna pracować zawodowo (przynajmniej przez jakiś czas, co w praktyce oznacza kilka lat), bo jej miejsce jest w domu, przy dzieciach. Taki ma charyzmat, realizuje się w relacjach itakdalej, etcetera... Ze zdumieniem czytałam na przykład niektóre tezy formułowane przez państwa Pulikowskich (a raczej przez samego pana Jacka, bo jego żona niezbyt często zabierała głos), polskich przedstawicieli na synodzie o rodzinie. Jak wiele anachronizmów, kompletnie nieprzystających do życia, można o powołaniu i roli kobiety wciąż usłyszeć w Kościele... I jak wielką konsternację wywołuje to w nas, młodych kobietach przez 30-tką, singielkach, młodych mężatkach, jeszcze-nie-matkach...

Zastanawiam się, dlaczego praca kobiety poza domem przez tradycjonalistyczne środowiska jest postrzegana niemal jako zło wcielone. Rozumiem, że to być może taka kontra dla głosów o matkach "siedzących w domu" i deprecjonowania ich roli. Tyle, że ja takich opinii w Kościele nie słyszałam. Owszem, w lewicowych mediach tak, ale nie w Kościele. Coraz częściej słyszę natomiast od twardogłowych i ultra-pobożnych, że kobieta pracująca to wyrodna matka, której nie zależy na dobru dziecka, zimna suka, karierowiczka... A przecież każdy ma prawo wyboru takiego modelu rodziny i wychowania dzieci, jaki uważa za właściwy. Jednocześnie nikt nie ma prawa twierdzić, że matka niepracująca zawodowo jest lepsza/gorsza od tej, która pracuje i odwrotnie.

Matka matce wilkiem

Dla jasności, co by nikt nie zarzucił mi deprecjonowania roli matek, rezygnujących z pracy zawodowej - SZANUJĘ je i być może nawet trochę podziwiam. W końcu ich decyzja jest trochę jak rzucenie się na głęboką wodę bez najmniejszego zabezpieczenia. Wychowanie dzieci to nie jest gorsza albo mniej wartościowa robota, niż praca zawodowa (tu wpisać dowolną profesję). Apeluję jednak o taki sam szacunek i uznanie dla kobiet, które wychowanie dzieci łączą z pracą zawodową. One jednocześnie opiekując się potomstwem, nie zaniedbują domowych obowiązków - tak samo gotują, piorą, sprzątają, a swoim pociechom oddają każdą wolną chwilę (i to na maksa, bo przecież tych chwil jest mniej). Za pracę na dwa etaty stokroć większe chapeau bas niż za pracę "tylko" na jednym - to być może brutalna, ale całkiem prosta kalkulacja.

Z pewnym przerażeniem obserwuję dyskusje kobiet, także katoliczek na temat macierzyństwa. Zastanawiam się, skąd taka pogarda dla tych, które wybrały inny model? Skąd poczucie wyższości matek, które urodziły więcej dzieci nad mamami jedynaków? Czy potępianie matek pracujących zawodowo wynika z braku własnej organizacji, odpuszczenia samej sobie czy też po prostu z chęci usprawiedliwienia swojej, być może niezaspokajającej wszystkich aspiracji, drogi?

To wszystko prowadzi do postawienia pytania o rolę kobiety, także kobiety-katoliczki we współczesnym świecie. A także o to, czy możliwe jest odnalezienie równowagi pomiędzy wychowaniem dzieci, wymagającym rezygnacji z samej siebie, a realizacją tego, czego oczekuje od nas świat. I czy tak naprawdę to świat oczekuje od nas robienia karier, całej tej pogoni za byciem kimś czy może po prostu zmieniłyśmy się, nie jesteśmy już jak nasze babki, ani nawet matki, które nie czuły tak wielkiego dyskomfortu, rezygnując na wiele lat z pracy zawodowej?

Spiskowa teoria rodziny

Ja (a pewnie śmiało mogłabym napisać MY, młode katoliczki) czuję ten dyskomfort. Nie wyobrażam sobie siebie wyłącznie w domu, wyłącznie w roli matki. Kocham swoje dziecko nad życie, jestem w stanie wiele dla niego zrobić, ale nie chcę/nie potrafię zrezygnować z siebie, ze swoich pasji, z samorealizacji. I raczej nie jest to efekt wymagań, jakie rzekomo stawia nam, kobietom świat, ale po prostu moich własnych pragnień, potrzeb, marzeń...

Z ust ultrakonserwatystek słyszę, że to ten zły świat winien jest tworzenia w kobietach złudnych aspiracji, poczucia, że coś ciągle muszą udowadniać, etc. Ale tego kota można odwrócić ogonem, stwierdzając, że całe to ultra-pobożne gadanie winne jest wtłaczaniu w głowy kobiet poczucia, że aby coś znaczyć, muszą rodzić dzieci. Na pewnym portalu przeczytałam niedawno, że w Polsce nie potrzeba więcej żłobków, bo przecież matki chcą być ze swoimi dziećmi w domu jak najdłużej, a mówienie, że jest inaczej to efekt spisku przeciwko rodzinie (w końcu kobieta pracująca nie ma czasu na więcej dzieci).

O zapotrzebowaniu na żłobki świadczą jednak długie listy chętnych (sama znalazłam się w czwartej setce oczekujących!), zaś "spiskiem" przeciw rodzinie jest raczej brak tej infrastruktury (żłobki, przedszkola) czy brak ułatwień dla młodych mam. Polki nie chcą rodzić dzieci nie z powodu jakiejś abstrakcyjnej "mentalności antykoncepcyjnej", ale dlatego, że urodzenie dziecka często jest równoznaczne z całkowitym "wypadnięciem z obiegu", rezygnacją z pracy na wiele lat, bo przecież tak trudno o połowę (albo jakąś cząstkę) etatu, aby sprawnie łączyć wychowanie dzieci z pracą, nie wspominając już o przyzakładowych żłobkach albo innych udogodnieniach dla młodych mam, jakie mają nasze koleżanki z europejskich krajów.

Matka z krzyża (nie)zdjęta

Po co udogodnienia, skoro w Polsce macierzyństwo jest postrzegane jako wielkie POŚWIĘCENIE. Poświęcenie siebie, rozwoju osobistego, pracy kariery dla wychowania dzieci. Nie rezygnacja, ale właśnie poświęcenie, bo to w końcu związane z UŚWIĘCENIEM. Stąd tak często spotykam w katolickich środowiskach zapracowane po łokcie mamy, które przecież MUSZĄ codziennie ugotować obiad z trzech dań dla swoich pociech, wysprzątać mieszkanie, zrobić prasowanie, etc. Mamy, dla których wielkim świętem jest wyjście kilka razy w roku do kina albo na kawę z przyjaciółką (częściej się nie da!).

Czasem mam wrażenie, że te matki-Polki-katolki to takie Chrystusy, które z uporem przywiązały się do swoich krzyży, choć już dawno mogłyby zostać z nich zdjęte. Odwrotności bohatera opowiadania Bruno Ferrero, który mając możliwość wyboru swojego krzyża, szuka tego najkrótszego, po czym okazuje się, że Bóg i tak dał mu krzyż mniejszy, niż sam na siebie wziął. Nie, matki-Polki-katolki, mogąc wybrać, sięgają po ten największy, najgrubszy, najcięższy, chociaż nikt, pewnie i sam Bóg, wcale tego od nich nie wymaga. One tak robią, bo tak trzeba, bo to je uświęci, nada sens istnieniu... A potem piszą na Facebooku, jednym z nielicznych miejsc, gdzie mogą coś światu zakomunikować, że są takie zmęczone, bo dla każdego z domowników gotowały inny obiad albo komunikują, ile to godzin w nocy nie przespały, bo ząbkowanie/gorączka/nie-wiadomo-co. Za każdym razem gorliwie zapewniając, że jednak są szczęśliwe...

Poświęcenie siebie wcale nie jest gwarancją sukcesu na polu wychowania dzieci. Zbawienie nie zależy od liczby urodzonych pociech, hektolitrów ugotowanej zupy, gór sprasowanego prania. Matki-Polki, matrony z wielką gromadą dziatwy, nie straszcie nas tym, co to się "skończy" wraz z pojawieniem malucha. Pomyślcie czasem, że może to wcale nie "mentalność antykoncepcyjna", ale wasze biadolenie, narzekanie i posty o nieprzespanych nocach działają znacznie skuteczniej, niż "lewacka propaganda". I pomyślcie czasem o sobie. O tym, co możecie zrobić tylko dla siebie. Bo w końcu macierzyństwo to nie jest pasmo znojów. A bycie mamą nie usprawiedliwia zaniedbania siebie jako kobiety.

Ps. Tym samym dziękuję szczerze mamom, które pokazywały mi, że z dzieckiem na ręku można wszystko - napisać habilitację, pokierować działem w poważnej firmie, jednym słowem być spełnioną. N., M., A. - dziękuję!

Marta Brzezińska-Waleszczyk - dziennikarka, publicystka, doktorantka, badaczka mediów społecznościowych. Współpracowała z takimi mediami, jak Fronda.pl, Gazeta Polska, Rzeczpospolita, Radio Wnet, Radio Warszawa, Niecodziennik, Fronda (kwartalnik), a ostatnio z Natemat.pl. Obecnie związana z Przewodnikiem Katolickim oraz portalem Ksiazki.wp.pl. Żona Marcina i mama Franciszka Antoniego.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Matka. Polka. Katolka.
Komentarze (51)
H
Hubert
29 lipca 2016, 20:54
pani redaktor - na świecie nie ma kryzysu demograficznego, jest przeludnienie
HJ
Hubert Jakub
13 stycznia 2016, 14:04
Wiele sie mówi o kryzysie męskości, ojcostwa. Obawiam się, że trzeba zacząć mówić o kryzysie kobiecości.
HJ
Hubert Jakub
13 stycznia 2016, 12:00
Smutno się to czyta, Pani Redaktor. Teoria, i szermierka slowna. A zycie wygląda w ten sposób, że dzieci w pierwszej fazie rozwoju potrzebuja bliskosci matki. Czy ta bliskośc jest większa, keiedy matka spełnia się dodatkowo zawodowo? W teorii tak, mozna nawet napisać, że matka pracująca intensywniej musi wykorzystywac czas, który je pozostaje dla dzieci, więc dzieci maja matke bardziej dla siebie. Jednak w praktyce, nic nie zastapi bycia z dzieckiem non stop, w czasie kiedy ono tego po prostu potrzebuje.  Mozna więc wylewać litry atramentu, biadoląc nad zgnębieniem przez fakt pozbawienia kariery/rozwoju zawodowego, co nie zmieni faktu, ze objawia to jakiś brak/defekt w podejsciu do życia. Pytanie zasadnicze sie nie zmienia, brzmi jak zwykle: po co żyjesz? Żeby się zrealizować, czy żeby inni otrzymali od nas to czego najbardziej potrzebują w danej chwili (dzieci). Jest taka opowięść o człowieku, który oddaje biednemu używaną kurtkę. Świety odda nie tę kurtkę, która jest mu niepotrzebna, lecz tę, która jest nowa i która mu się podoba. Na tym polega różnica. Jaką więc kurtkę chce oddać swojemu dziecku Pani Redaktor?
13 stycznia 2016, 09:06
Moja specjalna dedykacja dla pani Marty i jej (narazie jeszcze) maleństwa, a piosenka idealnie nawiązuje myślę do tematu poruszonego w artykule: Supertramp i Logical song :-) [url]https://www.youtube.com/watch?v=fBoYZqmcZuc[/url]
no_name (PiotreN)
29 lipca 2016, 23:46
To piękna piosenka i równie dobry teledysk. Cieszę się, że Ktosiek (michalski-111?) pozwolił nam sobie o niej przypomnieć. A Ciebie, Amelio, poproszę o więcej takich 'logicznych' jak "Logical song" kawałków. :-)
R
racjonalista
11 stycznia 2016, 19:26
Ojej. Ile błędów i ile niechęci, żeby nie powiedzieć - nienawiści. Po kolei: 1. "mierzy się ilością dzieci" - liczbą. 2. "A co więcej - "jak Bóg daje dziecko, to da i na dziecko" [...] jednak my, ludzie z pokolenia Y, tzw. millenialsi, [...] mamy ogromną potrzebę [...] zabezpieczenia jego losów." - czyli wy, ludzie z pokolenia Y jesteście usprawiedliwieni w swoim braku wiary? Czy nie? 3. "Pokładanie ufności w Stwórcy jest istotne, ale ważne są też konkrety, przyziemne, codzienne życie [...]" - nie, w tym zestawieniu nie są ważne. 4. "anachronizmów, kompletnie nieprzystających do życia" - ileż wokół tych anachronizmów... Widać: sami nieprzystający do życia. Tylko Pani nauczyła się przystawać do życia. 5. "jak wielką konsternację wywołuje to w nas, młodych kobietach przez 30-tką [...]" - proszę nie uogólniać tak pochopnie, w końcu nie wszystkie kobiety dojrzały do Pani poziomu. 6. "Coraz częściej słyszę natomiast od twardogłowych i ultra-pobożnych, że kobieta pracująca to wyrodna matka, której nie zależy na dobru dziecka, zimna suka, karierowiczka..." - Słownictwo bez komentarza. Pani słyszy, ja nie słyszę. Być może jestem głuchy jak pień, a być może Pani słyszy głosy. 7. "Jednocześnie nikt nie ma prawa twierdzić, że matka niepracująca zawodowo jest lepsza/gorsza od tej, która pracuje i odwrotnie." - statystycznie jedna cecha więcej in minus; być może, że ta, która jest, pije, a ta, której nie ma, nie pije, ale ponieważ obie mają mniej więcej równe szanse na bycie alkoholiczkami, więc średnio gorsza jest ta, której nie ma przy dziecku, gdy płacze za mamą. Nie ma, bo jest na ważnej konferencji. 8. "Za pracę na dwa etaty stokroć większe" - róbmy jedno, ale porządnie. Niektórych zadań nie da się wykonywać równocześnie. Na przykład nie da się równocześnie być w domu z dzieckiem i w biurze z koleżankami. cd.
J
jack
11 stycznia 2016, 19:28
9. "Kocham swoje dziecko nad życie, jestem w stanie wiele dla niego zrobić, ale nie chcę/nie potrafię zrezygnować z siebie, ze swoich pasji, z samorealizacji." - a co to jest "samorealizacja"? Chrześcijaństwo jest o samopoświęceniu, a nie o samorealizacji. Jeśli Pani chodzi o samorealizację, to prawdopodobnie pomyliła Pani portale. 10. "nasze koleżanki z europejskich krajów" - jest Pani pewna, że cudze buty będą Pani pasować tak samo, jak własne? Czy jest Pani pewna, że zasady europejskich krajów są lepsze, niż nasze? 11. "zapotrzebowaniu na żłobki świadczą jednak długie listy chętnych" - zapotrzebowanie na żłobki nie oznacza, że żłobek jest lepszym miejscem dla rozwoju małego dziecka, niż dom. Podsumowując, albo się jest rodzicem, albo się udaje rodzica. Dorosły człowiek potrafi podjąć odpowiedzialne decyzje. Upieranie się przy swoich kaprysach ("pasjach") to cecha człowieka niedojrzałego. 12. "Odwrotności bohatera opowiadania Bruno Ferrero, który mając możliwość wyboru swojego krzyża, szuka tego najkrótszego, po czym okazuje się, że Bóg i tak dał mu krzyż mniejszy, niż sam na siebie wziął." - Cały powyższy tekst świadczy o tym, że to również Pani droga. 13. "ile to godzin w nocy nie przespały, bo ząbkowanie/gorączka/nie-wiadomo-co" - Pani chwilę zaczeka i potem porozmawiamy. No chyba, że gorączka i płacz ząbkującego dziecka nie przeszkodzą Pani w spokojnym śnie. Ale w takim razie, w ramach ultrakatolicyzmu i ultrakonserwatyzmu, chętnie zajmę się Pani biednym dzieckiem. cd.
J
jack
11 stycznia 2016, 19:28
Pani się chwilę kiedyś zastanowiła nad tym, za czym Pani podąża? Ten cały Pani "świat" i jego "oczekiwania"? Może warto dać sobie na wstrzymanie? Gdyby Pani zapomniała, praca to jest to, co zapewnia nam utrzymanie. Kariera to pojęcie mieszczące się w ramach pracy. Jeśli praca niszczy rodzinę, to zmienia się pracę, a nie odstawia rodzinę na bok. Oddanie dziecka na wychowanie obcym ludziom to jest przykład odstawiania rodziny na bok. Być może Pani dziecko to wytrzyma bez szwanku, a być może nie, ale proszę się nie łudzić, że Pani, oddając swoje dziecko na 9 godzin dziennie za pieniądze, będzie lepszą matką, niż ta, która tego nie robi. A jeśli brakuje Pani na życie, to po co cała ta chybiona teoria? Nie trzeba szukać usprawiedliwienia i poczucia wyższości.
11 stycznia 2016, 19:20
Ale po co ten pazur i konfrontacja? Zimna suka contra Chrystusy z uporem przywiązane do swoich krzyży... Przykro czytać. Wspierajmy się wzajemnie. My, kobiety, żony, matki z ambicjami perfekcyjnej pani domu lub tygrysa biznesu. Akceptujmy sebie, swoje wybory i innych też. Przecież nie musimy żyć tak, jak żyją inne. A życie w ciągłej konfrontacji z tymi "innymi" zabiera zbyt wiele energii.  Lepiej żyć po swojemu i spokojnie.
11 stycznia 2016, 19:20
Ale po co ten pazur i konfrontacja? Zimna suka contra Chrystusy z uporem przywiązane do swoich krzyży... Przykro czytać. Wspierajmy się wzajemnie. My, kobiety, żony, matki z ambicjami perfekcyjnej pani domu lub tygrysa biznesu. Akceptujmy sebie, swoje wybory i innych też. Przecież nie musimy żyć tak, jak żyją inne. A życie w ciągłej konfrontacji z tymi "innymi" zabiera zbyt wiele energii.  Lepiej żyć po swojemu i spokojnie.
11 stycznia 2016, 17:46
Zgadzam się. Czasami za dużo bierzemy na siebie bo myślimy, czujemy że tak trzeba. A można tak dobrze zorganizować czas, podzielić obowiązki między męża i żonę. Kobieta powinna o siebie dbać, czuć się spełnioną a nie uciemiężoną. Rodzina, dziecko jest na pierwszym miejscu ale nie można zapomnieć o sobie.
19 stycznia 2016, 14:11
Na pierwszym miejscu jest Pan Bóg, a nie ,,rodzina, dziecko".
Oriana Bianka
11 stycznia 2016, 11:04
W stwierdzeniu: "Czasem mam wrażenie, że te matki-Polki-katolki to takie Chrystusy, które z uporem przywiązały się do swoich krzyży" jest dużo racji. A nadopiekuńczość źle wpływa na dzieci, dzieciom trzeba pozwolić na samodzielność, oczywiście wspierać je, jeśli coś jest dla nich za trudne, ale nie ograniczać ich w samodzielności i podejmowaniu decyzji, bo one powinny się tego oraz odpowiedzialności  nauczyć, więc trzeba im dać szansę. Matka nie musi być idealną panią domu i robić wszystko perfekcyjnie i sama. Mój mąż i synowie np. świetnie gotują, myją okna, itp. Kobieta, matka nie powinna całkowicie rezygnować z siebie i nie jest to konieczne. Nie można obciążać dziecko stwierdzeniem: poświęciłam się dla ciebie. Nadopiekuńczość jest właściwie formą przemocy. Aby wychować samodzielnych, odpowiedzialnych i szczęśliwych ludzi, same matki muszą się czuć szczęśliwe i pozwalać dzieciom na dorastanie i stawanie się wolnymi ludźmi. 
11 stycznia 2016, 21:04
Mój mąż i synowie np. świetnie gotują, myją okna itp. W jakim wieku synowie zaczęli gotować i myć okna? :)
Oriana Bianka
11 stycznia 2016, 23:19
Pomagać w gotowaniu wcześnie zaczęli, może jak mieli dwa/trzy lata - dla dzieci to zabawa :) Myć okna - gdy mieli kilkanaście lat, w podobnym wieku zaczęli sami prać swoje ubrania w pralce oraz pełnić dyżury w sprzątaniu łazienki - co tydzień kto inny. Nie był to żaden rygor, wspominają, że mieli dużo swobody i czasu na zabawy z kolegami. Prawie nie byli kontrolowani z nauką, bo sami byli wystarczająco odpowiedzialni.
12 stycznia 2016, 13:55
Perfekcyjni rodzice i perfekcyjne dzieci:)
MW
Marta Waclawczyk
11 stycznia 2016, 09:34
Pani Marto, skad w Pani tyle pogardy dla innych? "matki-Polki-katolki to takie Chrystusy, które z uporem przywiązały się do swoich krzyży," Co to sa za slowa? Przykro czytac. Jest Pani 100% przekonana o swojej racji? Pisze to jako mama 4 dzieci, ktora nie zrezygnowala z kariery zawodowej i poslala wszystkie dzieci do zlobka. Ja wlasnie chcialam miec wszystko, i dzieci, i kariere. Niestety, po kilku latach widze negatywne skutki moich decyzji.
Oriana Bianka
10 stycznia 2016, 22:49
Dzieci są radością. Trzeba je po prostu kochać, nie wyobrażam sobie, aby wychowywanie dzieci uważać za poświęcenie. W ogóle nie lubię słowa: poświęcenie. Szczęśliwa matka i ojciec sprawiają, że i dzieci są szczęśliwe. Nie jest najważniejsze, czy matka po urlopie macierzyńskim zdecyduje się na pracę zawodową, czy pozostanie w domu, aby opiekować się dziećmi, ważne aby czuła się z tym szczęśliwa. Można wiele spraw pogodzić, jeśli małżonkowie dbają o wzajemne dobro. Znam wiele rodzin, gdzie matki pracują, dzieci mają zapewnioną dobrą opiekę, po pracy oboje rodzice spędzają dużo czasu z dziećmi, czas wolny spędzają razem w ciekawy sposób, podróżują razem z dziećmi i wszyscy są szczęśliwi. Jest to też moje osobiste doświadczenie, bo jestem szczęśliwą matką kilkorga dzieci i spełnioną kobietą.
10 stycznia 2016, 23:10
Dzieci są radością ale matka i ojciec mają też prawo być czasem zmęczeni, mieć gorszy dzień, skoro jesteś matką kilkorga dzieci to nie wierzę, że nigdy nie zdarzyło ci się być zmęczoną, zdenerwowaną, nawet wkurzoną i to właśnie na swoje rodzone dzieci. Nie powinno tłumić się w sobie takich emocji, wmawiać sobie że jest się szcześliwą  z samego faktu że jest się mamą lub tatą. Jesteśmy ludźmi z krwi i kości mamy prawo do słabości, smutku, złości, trzeba tylko w porę dostrzec tego przyczynę, np. za dużo obowiązków, nie wstydzic się poprosić kogoś o pomoc, babcię, ciocię, czy nawet skorzystać z opiekunki, podzielić się obowiązkami, wyjść do fryzjera, kosmetyczki, na basen, kina , teatru czy wreszcie odpuścić sobie czasem szpitalny porządek w domu, a zamiast dwudaniowego obiadu zjeść jednego dnia kanapki z serem itd., dzieciom krzywda się nie stanie. Piszesz tak, że wiele młodych matek to czytając może się załamać bo akurat one tego nie odczuwają, zresztą ja też nie obraź się jakoś ci nie wierzę, w tę twoją szczęśliwość, ale to moje odczucia po przeczytaniu tego niezwykle mam wrażenie życzeniowego tekstu oblanego lukrem z posypką.
Oriana Bianka
10 stycznia 2016, 23:33
Chciałam, aby tekst był skondensowany. W słowach: można wiele spraw pogodzić zawiera się właśnie to, że należy korzystać z pomocy innych członków rodziny, znajomych, płatnych opiekunek i nie potrzeba być perfekcyjną panią domu, pozwolić sobie na wyjście do kina, teatru. Oczywiście, że matki małych dzieci są często zmęczone, nie oznacza to jednak, że są nieszczęśliwe. Ważne, aby rodzina się kochała i wzajemnie wspierała. Moje dzieci nie są już teraz takie małe, ale opisuję inne bliskie mi rodziny z małymi dziećmi, które dobrze, partnersko zorganizowały sobie życie. Piszę prawdę :-) 
10 stycznia 2016, 23:58
To jest temat rzeka, tak naprawdę człowiek nie rodzi się matką/ojcem tylko staje się matką/ojcem w trakcie, jak już jest dziecko. Ile matek i ojców tyle całkiem różnych historii, i nie każdemu  wychodzi wywiązywanie się z ról matki/ojca gładko jak po maśle. Wiele osób nie daje sobie np. prawa do bycia  zmęczonym, znużonym, wyczerpanym. Przypadek słynnej historii mamy Madzi z Sosnowca, dziewczyna dopuściła się pozbawienia własnego dziecka życia bo nie potrafiła poradzić sobie z czymś co kłóciło się jej z obrazem społecznie zaszczepionym w głowie że musi dziecko miłować, poświęcic się i inne rzeczy. A ona akurat tego nie czuła, dziecko stalo się dla niej zagrożeniem w realizacji swoich młodzieńczych pragnień. I raptem ty stajesz na jej drodze i mówisz że macierzyństwo jest cudowne, dziecku potrzebna jest miłość rodziców itp. Ona tego nie rozumie, bo nie jest gotowa, dziecko to dla niej ktoś kto ją ogranicza, nie wiem czy rozumiesz o czym ja piszę, zresztą autorka trochę daje przedsmak rozmaitym burzom które mogą ogarnąć młoda matke i zapewne ja nie ominą. Dla mnie całą gamę uczuć, ich nagromadzenie zwłaszcza u młodej matki czasem przytłoczonej obowiązkami idealnie oddaje ten utwór Urszuli Dudziak, historia rodzicielstwa to jest neverending story, małe dzieci mały klopot jak to mówią;-)) [url]https://www.youtube.com/watch?v=zWSfiVp0vYA[/url]
Oriana Bianka
11 stycznia 2016, 00:13
Przysłowia nie zawsze się spełniają, dzięki Bogu moje dzieci nigdy nie były wielkim kłopotem, z wiekiem stawały się coraz bardziej samodzielne i odpowiedzialne.  Dzieci trzeba kochać, aby później też umiały kochać. Właśnie w przypadku rodzicielstwa przykazanie miłości sprawdza się najbardziej. Z perspektywy czasu przekonuję się do tego coraz bardziej.
11 stycznia 2016, 00:24
Dzieci trzeba kochać aby potem też umiały kochać. Mówi żona do męża: wiesz, a może byśmy jednak kochali te nasze dzieci, bo potem one będą umiały kochać innych. Dobrze - mówi mąż - kochajmy te nasz dzieci
11 stycznia 2016, 00:31
Chyba nie jesteś rodzicem, Amelio, dlatego trudno Ci zrozumieć
11 stycznia 2016, 00:37
Rozumiem bo jestem matką; tu w internecie mozna pisać co się chce, o pieknej miłości, byciu wspaniałym rodzicem itp itd tyle że ja jakoś wyczuwam jak ktoś jest nieszczery, o to mi tylko chodzi.
11 stycznia 2016, 00:42
Uważam, że dla ludzi bardzo pomocne są prawdziwe historie, tyle ze w tych prawdziwych historiach mieszczą się takze cudze marzenia odnośnie tego co mogłoby być a nie jest , ludzie piszą o tym czego w ich zyciu często brakuje podajac to za fakty. Mnie coś takiego nie interesuje, bo to jest nieszczere i nieprawdziwe. Po co sie tak ukrywać, czemu to ma służyć? Bóg widzi i słyszy wszystko, wiec po co?.
11 stycznia 2016, 00:43
ja wyczuwam w tobie faceta :(
11 stycznia 2016, 00:45
Serio?:)) całkiem możliwe, mam bardzo dużo męskich cech
11 stycznia 2016, 00:55
ale marzysz, aby stac sie kobietą ?
11 stycznia 2016, 08:06
Nie.
11 stycznia 2016, 17:56
Hm, czy marzenia  AMELIUSZA, który udaje Amelie mogą być dla kogoś ciekawe? Porażająco szczere marzenie chłopa, zeby byc matką :(
11 stycznia 2016, 21:13
Czy ja napisałam gdzieś jakie mam marzenia? Zapytałeś czy marzę aby stać się kobietą, nie muszę marzyć o czymś co już jest:) Ale jeśli już tak szczerze rozmawiamy to nie  marzę żeby zostać kobietą plotkarką, podobno kobiety mają skłonność do plotkowania, mężczyźni ponoć też ale w mniejszym stopniu, nigdy tego nie badałam w każdym razie nie pociąga mnie to. Nie marzę żeby stać się kobietą małostkową:)
M
Magdalena
10 stycznia 2016, 17:30
Nie krzywdzę mojego dziecka idąc do pracy, ale tez nie zapewniam mu tego samego poczucia bezpieczeństwa i komfortu, które mogę mu dać zostając z nim w domu. Tak już jesteśmy psychologicznie skonstruowani, że z Mamą najlepiej, w tym pierwszym okresie od narodzin :) Wiem, że dla niektórych to niepojęte, że ktoś może zrezygnować z pieniędzy, kariery etc. na rzecz innych wartości. Niektórym nie mieści się w główie, że spokoj, zdrowie, codzienność nie w pośpiechu - taka zwykła, świadoma z małym dzieckiem obok, które tylko teraz jest małe i nigdy więcej nie będzie może być ważniejsza niż praca zawodowa czy pieniądze. I od razu odpieram zarzut - nie jestem pozbawiona ambicji, swego czasu byłam dyrektorem, a 3 miesiące po porodzie przystepowałam do poważnego egzaminu zawodowego (z laktatorem;)), nie powiodło mi się i w tym roku będę próbować ponownie. Każdy sam decyduje co wybiera. Ale nie obrażajmy się w tym i nie uogolniajmy, bo niestety Pani felieton odebrałam jako duże uogólnienie i pewien atak na te Mamy, które wybrały inaczej.
M
Magdalena
10 stycznia 2016, 17:30
Przede wszystkim to właśnie doświadczenie Pedagoga przedszkolnego, osoby wielce oddanej swojej pracy i dzieciom, pozwoliło mi zmienić w tej mierze moje poglądy. Okres od narodzin do czasu 3 lat - jest to czas kiedy kształtuje się osobowość dziecka i poczucie bezpieczeństwa, które przełoży się na jego poczucie własnej wartości na całe życie. Wiem, że jest to najbardziej cenna "rzecz", którą mogę dać mojemu dziecku, czyli mój czas i siebie. To właśnie więź z Mamą dobrze zbudowana w tym okresie, bez lęku i strachu, że Mama gdzieś zniknęła, pozwoli mojemu dziecku na budowanie właściwego obrazu siebie. Wiem, że będąc ze mną w domu - czuje się bezpiecznie i to pozowli mu śmiało wkroczyć w dalsze etapy jego życia. Po prostu czuję, że pozostanie w tym czasie z dzieckiem w domu, będzie dla niego najlepsze. A miłym dodatkiem jest to, że jestem naocznym świadkiem pierwszych i niepowtarzalnych już chwil rozwoju mojego dziecka takich jak odkrycie pierwszego ząbka, pierwsze niepewne kroczki, odkrywanie świata :) Ale wiem, że nie każdego musi to pasjonować. I jesli ktoś miałby pozostać w domu, tylko dlatego, że tak trzeba i jednocześnie być sfrustrowaną Matką - to wg mnie nie ma sensu, jeśli wewnętrznie nie jest się przekonanym do tej decyzji i tego, że jest ona dobra. Choć w danym momencie może się wydawać totalnie nielogiczna - bo wbrew duchowi tego świata. Rozumiem Matki, które chcą pracować i nie oceniam ich. To jest wybór każdej kobiety. Każda czuje ile chce i może dać swojemu dziecku. Nie jest gorsza. Ale trzeba też stanąć w pewnej prawdzie, że nie pozostanie to bez wpływu na moje dziecko. Po prostu zgodzić się na konsekwencje dokonanego wyboru i tyle. Nic więcej.
M
Magdalena
10 stycznia 2016, 17:28
Słucham dużo bardziej doświadczonych od mnie w tej dziecinie, niekoniecznie matek - a specjalistów, pedagogów, psychologów. Słuchałam, modliłam się i przyglądałam swoim uczuciom. W głównej mierze obawiałam się tej decyzji z lęku o siebie i nasz byt materialny, bo jesteśmy tzw. przeciętną rodzinną. Ale w tej mierze, postanowliśmy ograniczyć pewne wydatki, zobaczyć, że tak naprawdę - z wielu rzeczy da się zrezygnować i nie są one niezbędne - jeżeli ma się na uwadze inne wartości. Wcześniej, myśl o rezygnacji z pracy, na rzecz pozostania z dzieckiem w domu (w moim przypadku do czasu pójścia do przedszkola), wydawała mi się dziwna i wzbudzała we mnie agresję i złość - wynikającą głównie z tego, że samej na taką decyzję nie było mnie stać z powodu moich obaw  i niezrozumienia, co znaczy dla dziecka pozostanie w domu z Mamą właśnie do czasu, aż będzie mogło pójść do przedszkola, tj. 3 lat.
M
Magdalena
10 stycznia 2016, 17:26
Wszystko to we mnie pracowało ok. roku. Bo zawszę jak mam bunt na coś - to uważam, że warto się czemuś przyjrzeć i zobaczyć z czego on wynika.. Oddawałam to na modlitwie najlepszemu Ojcu i czekałam, czekałam co On na to i co mi pokarze :) Tak, dla mnie po narodzinach dziecka - właśnie się zaczęło. Moje życie nie wyglądało już tak samo, ale myślę, że jest to również kwestia indywidualna każdej matki, dla jednej będzie jak dawniej, a dla innej z uwagi na ciężki połóg i uczucia z nim związane - będzie właśnie pewnym końcem, zanim się sytuacja nie unormuje. Teraz po roku, mogę powiedzieć, że pierwsze 3 miesiące były bardzo ciężkie i nie wspominam ich z uśmiechem na ustach, dlatego jak rodzi się u kogoś dziecko - mam takie myśli - to teraz się zacznie ;) ale tylko ze względu na swoje odczucia. Wiem, że wcale tak być nie musi i cieszę się, kiedy u innych tak nie jest. Ale mało znam matek wypoczętych w pierwszym miesiący po narodzinach, choć uważam, że wszystko też zależy od temperamentu i zdrowia dziecka. ale nie o tym. Otóż - w moim przypadku rezygnacja z pracy wcale nie była podyktowana żadnym POŚWIĘCENIEM i UCHRYSTUSOWIENIEM  swojego życia jak to Pani nazywa.
10 stycznia 2016, 17:24
Jesteś doswiadczionym ojcem? Napisz zatem jak doświadczony ojciec, jestem ciekawa twoich przemyślen, to co teraz robisz to przejaw po pierwsze braku kultury, po drugie nic z tego nie wynika. Co to znaczy : stek bredni, co sensownego to wnosi do czegokolwiek w poruszonym tu  temacie?
M
Magdalena
10 stycznia 2016, 17:22
Czuję się przywołana do tablicy, jako że na dniach złożyłam wniosek o urlop wychowawczy ;) Myślę, że z kwestią rezygnacji z pracy jest jak z karmieniem piersią - zwolennicy nie przekonają tych, którzy wolą mleko modyfikowane i na odwrót. Można pisać, ale jest to indywidualna sprawa każdej matki. Tak samo wg mnie jest z kwestią rezygnacji z pracy. Jeżeli nie chce Pani pracować w domu, nikt Pani do tego nie zmusza. Myślę, że kobiety, które dycydują się na pozostanie w domu, czynią to z różnych względów, ja mogę powidzieć tylko o sobie. Już na początku ciąży, na samą myśl o pozostaniu z dzieckiem w domu po urlopie macierzyńskim, miałam ciarki. Rodził się we mnie bunt, uważałam to za niepotrzebne, że przecież to nie te czasy, że przecież dzisiaj spokojnie można oddać dziecko opiekunce (jestem dzieckiem żłobkowym, więc nie brałam pod uwagę żłobka) i po co mam zostawać w domu, ja nie chcę rezygnować z pracy, co więcej, uważałam to za luksus - kogo dzisiaj stać na to, żeby życ z jednej pensji.
jazmig jazmig
10 stycznia 2016, 16:44
Amelko, trudno pisać coś budującego na ścieku, jakim de facto jest powyższy artykuł.
AH
Anna Husarska
10 stycznia 2016, 14:44
Brawo Kobieto! Ma Pani całkowitą rację! Proszę tak trzymać i nie czytać złośliwych komentarzy. Wiem co piszę, jestem matką trójki już dorosłych dzieci, a przy tym na brak sukcesów zawodowych nie uskarżam się. Co ważne, to mądry mąż, i rozumiejący pracodawca. Dobrze jest mieć za szefa mądrą kobietę, która też ma dzieci.Powodzenia ! To był mądry i potrzebny artykuł :)
TP
Tomasz Pierzchała
10 stycznia 2016, 14:15
Widać na Deonie noworoczny deficyt tematów.Trwa więc werbunek tych co mają do powiedzenia byle co byleby mieli.No i jeszcze żeby było tak nowocześnie a nie przaśnie i buraczano. Żeby więc nie przedłużać- Szanowna autorko- guzik mnie obchodzą Pani osobisto-zawodowe pseudoprzemyślenia.To sprawa Pani,Jej męża i dziecka. Proszę więc nie zatruwać powietrza podobnymi wypocinami.
Dariusz Piórkowski SJ
10 stycznia 2016, 16:24
Jeżeli Pana lub Panią "guzik obchodzi" ten tekst, to po co go czytać? Najwyrażniej jednak obchodzi. Są tacy, którym ten tekst w czymś pomoże. Do istoty dobrego tekstu należy, że prowokuje do myślenia i także wywołuje rózne reakcje. 
jazmig jazmig
10 stycznia 2016, 16:52
Żeby tekst ocenić, trzeba go przeczytać. Ja wiem, że w Polsce mamy genialnych intelektualistów, którzy bez czytania książki potrafią ją solidnie osobaczyć, ale my, zacofani konserwatyści, jednak wcześniej czytamy tekst, a potem dopiero oceniamy.
K
Karmel
10 stycznia 2016, 17:06
Tekst ma wymiar głównie ideologiczny, jest pisany po linii lewoskrętnego Deonu.Katolik nie jest pierwszą lepszą gąbką , która chłonie wszystko w czym się ją zanurzy. Tę ideologiczną wodę trzeba wylać tam gdzie jej miejsce - do ścieku. 
10 stycznia 2016, 13:19
Nikt mi nie powie, że sprawy finansowe w ogóle nie mają wpływu na decyzje małżonków o dziecku. Pierwszym, kolejnym, kolejnym. Dlatego z dużą dozą nadziei oczekuję wprowadzenie programu 500 zł na dziecko (dla najbiedniejszych już od pierwszego). Znam rodziny z dwójką, trójką dzieci, gdzie mamy najchętniej zostałyby w domu, żeby jak najlepiej zajmować się dziećmi, domem, ale w związku z pensją męża nie wystarczającą na utrzymanie, muszą gdzieś tam dorabiać jeszcze, chodząc przez to już na rzęsach. A tak będą mogły sobie pozwolić na  to, co bardziej wolą i dostawać nareszcie należną im pensję od państwa za trud wychowania dzieci, polskich obywateli, aż do ukończenia przez nich 18 roku życia. Łatwiej zdecydować się na kolejne, jeśli mają takie pragnienie, bo przy trójcie, czy czwórce dzieci dostaną 1500-2000 zł (niewygórowana pensja męża podzielona na 5-6 członków rodziny – próg najbiedniejszych). Natomiast te 500 zł będzie również pomocne dla tych kobiet, które będą jednak wolały się realizować poza domem, do czego mają przecież naturalnie pełne prawo - bardziej będzie je wówczas stać na opłacenie ewentualnej opiekunki.
jazmig jazmig
10 stycznia 2016, 16:47
Trafiłeś w dziesiątkę. Teraz tylko należałoby naciskać na parlament, żeby matki maluszków nie były zmuszane do pracy poza domem. Powinny dostawać do wyboru: miejsce w przedszkolu lub zasiłek w wysokości takiej samej, jak dopłata do jednego miejsca w tej placówce.
EG
ernest griffin
10 stycznia 2016, 11:02
Hej, tu Marta, już tydzień jestem mamą i wiem wszystko o macierzyństwie, mogłabym napisać z tego doktorat. Wy wszystkie tępe matki-katolki, co wy wiecie. Poczekam droga pani, za dwa albo trzy lata jak zmajstrujecie sobie dwie nowe pociechy, już będzie gromadka dzieci, mężuś z rana wybiegnie do pracy, a ty siedź babo i pisz doktorat jak tu jedno beczy bo zesrane, drugie ciekawe świata wsadza palce do kontaktu, trzecie trzeba nakarmić, no i pisz doktorat, kto ci broni!
10 stycznia 2016, 11:04
Własne zdanie nie zwalnia cię z kultury wypowiedzi,panuj nad językiem!:)
10 stycznia 2016, 11:02
Napisz coś budującego jazmig, wierzę że potrafisz.
10 stycznia 2016, 10:55
Pani Marto, pani dziecko jest jeszcze małe. Mam dla pani propozycję - raz w roku, (chyba że ma pani ochotę częściej, i o ile znajdzie pani czas) niech pani napisze podobny sprawozdawczy  felieton jak się sprawy mają. Jeden felieton rocznie, aż do uzyskania przez dziecko pełnoletności, może być i dłużej, wszak dziecko jest dla matki zawsze dzieckiem. To co teraz jest dla pani oczywiste moze wyglądać całkiem inaczej za jakiś czas. Daltego ja wstrzymuję się od komentarza odnośnie tego felietonu do momentu ukazania się serii przynajmniej 18 felietonow:-)) Pozdrawiam i życzę powodzenia oraz pomyślności w życiu prywatnym i zawodowym:-)
D
deon
10 stycznia 2016, 10:26
Do niedawna myślałam, że pojawienie się w życiu kobiety dziecka jest równoznaczne niemal z końcem świata. Sama oczekiwałam narodzin mojego dziecięcia z niecierpliwością, ale i też lekkim strachem, bo przecież "teraz to się zacznie", ewentualnie "teraz to się skończy" - opcja zależała od wygłaszającego życiowe mądrości Straszącego. <a href="http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2275,matka-polka-katolka-.html">więcej</a>