Matki, spadochrony i reszta świata

Fot. Massimiliano Corradini / Unsplash.com

„Bycie matką jest jak skok ze spadochronem z ludźmi, którzy nie potrafią otworzyć swojego spadochronu." Na Facebooku znajomej znalazłam ostatnio świetną metaforę. Ma potencjał trafić prosto w serce chyba każdą matkę. Ale uwaga: ten tekst wcale nie będzie o macierzyństwie.

Zacznijmy od metafory. W całości brzmi mniej więcej tak: „Bycie matką jest jak skok ze spadochronem z ludźmi, którzy nie potrafią otworzyć swojego spadochronu. Latasz dookoła i im pomagasz. W końcu brakuje ci czasu, by otworzyć swój, więc uderzasz o ziemię. Ale nie umierasz. Wstajesz i robisz kolację. Jutro też skoczysz”*.

Zgadza się: w pierwszej kolejności to boleśnie prawdziwy obraz macierzyństwa. Ale myślę sobie trochę dalej i szerzej - że każdy z nas w jakiejś przestrzeni swojego życia jest „matką”. Każdy ma jakiś swój projekt, pomysł, ogródek, relację, w której nic, tylko lata i dopina, otwiera cudze spadochrony. A potem – uderza o ziemię. Ale nie umiera. Wstaje i robi jeszcze jedną rzecz. I jeszcze jedną. I jeszcze.

Czas tuż przed Świętami jest pełen działania. Napięta atmosfera to świetny papierek lakmusowy: uderzenia o ziemię bolą dwa razy bardziej, a emocje podpowiadają, dla których tematów człowiek chciałby umrzeć już na zawsze. Może to sprzątanie rozrzuconych zabawek po dzieciach albo rozrzuconych zadań po pracownikach? Może to nocne pobudki, które urządza niemowlak albo natrętny znajomy, który musi o drugiej w nocy mieć odpowiedź na swoje pilne pytanie?

Można zagryźć zęby i jakoś przeżyć, jak co roku.
A można też każdego dnia w tym ostatnim tygodniu, który jeszcze został do Świąt, zatrzymać się na chwilę, posłuchać siebie, popatrzeć. Wokół czego tak latam i dopinam, a może już wcale nie muszę? Czego więcej w życiu już robić nie chcę? Co w przedświątecznej gorączce wyłazi, kłuje, wybucha potokiem słów jak woda z rury, na której zerwał się zawór? W co chcę naprawdę włożyć swoje serce, czas, poświęcenie, a co jest tylko ciężarem, który niosę kiedyś potrzebnie, a teraz już bez sensu?

I nie, wcale nie chodzi o to, żeby natychmiast z tym robić jakieś przedświąteczne porządki. Bo to nie jest dobry czas, a emocje są kiepskim doradcą. Ale to, co w sobie zobaczymy, poczujemy – to zostanie i będzie można spokojnie wrócić do myślenia o tym, gdy wszystko się już uspokoi, a ze świątecznego serniczka zostaną tylko okruszki. I wtedy na chłodno podejmować decyzje: w których sferach życia i komu wciąż chcę dopinać spadochron? Komu już więcej nie trzeba, a ja wciąż robię to z nawyku, ze stratą dla swojego zdrowia, spokoju serca, radości z życia?  

Gdy zostaniemy w tej spadochronowej metaforze na moment dłużej, zobaczymy jeszcze drugą rzecz. Równie ważną. Kto jest taką „matką” dla mnie? Kto myśląc, że sobie nie poradzę, że zaraz uderzę o ziemię, wciąż dopina i otwiera za mnie mój własny spadochron? Może pora kogoś uwolnić od tego obowiązku. Może ten czas tuż przed Świętami to dobry moment, żeby komuś powiedzieć: dziękuję. Doceniam. Robisz dla mnie bardzo dużo – ale już pora, żebym swój spadochron otwierał sam.

Warto, bo nie można bez końca uderzać o ziemię, bez końca otwierać cudzych spadochronów, nie dbając o swój. Nie można definiować się wyłącznie przez pryzmat macierzyństwa, rozumianego i wprost, i metaforycznie – bo bycie matką nie jest całą prawdą o mnie, a twoje poświęcanie się dla twojego dziecka lub „dziecka” - projektu, sprawy, relacji, nie jest całą prawdą o tobie. Ten otwarty spadochron, który łagodnie sprowadza cię na ziemię – on ma przypominać, że nie liczysz się dlatego, że coś robisz, ale dlatego, że jesteś tym, kim jesteś - sobą.

Trudno być sobą, gdy się raz po raz uderza o ziemię. Trudniej być wtedy znośnym dla innych. I tak się zastanawiam, jak wyglądałyby nasze rozmowy przy świątecznym stole, gdyby każdy znalazł wcześniej trochę czasu dla siebie. Czasu na to, by nikomu niczego przez chwilę nie otwierać ani nie dopinać, tylko łagodnie, delikatnie, z lekkością polecieć, chłonąc widok, przestrzeń, słońce – a potem spokojnie wylądować i pozwolić, by kto inny zrobił pyszną kolację.  
I tak myślę, że to mogłyby być naprawdę dobre rozmowy.
I naprawdę piękne Święta.

---
*Metaforę ze spadochronem wymyśliła mama trojaczków, autorka bloga „Cała reszta”.   

 

Zobacz także: Kryzys nie jest końcem świata

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Matki, spadochrony i reszta świata
Komentarze (2)
KO
~Kt Oś
19 grudnia 2021, 16:38
Dla dobra swojego i dzieci warto też NAUCZYĆ je samodzielnego otwierania spadochronu i POZWOLIĆ to zrobić samemu, nawet jeśli zrobią to nie tak idealnie jak zrobiłaby to matka. Znam przykłady nigdy-nie-dorosłych dzieci, które w pewnym momencie przestały próbować same, bo matka zawsze albo komentowała jak mają to zrobić lepiej (czyli w jej jedyny i słuszny sposób) albo w ogóle radziła, żeby przestały "bo nie umieją". Teraz matka się postarzała, nie ma już tyle sił i narzeka, że wszystko musi robić sama, bo nikt nie pomyśli, nie wyjdzie z inicjatywą itp.
AM
~Alicja M.M.
18 grudnia 2021, 09:12
Za słodko-gorzką czułość, za mądrość… Pani Marto, dziękuję!