Medialna burza o antykoncepcję i siła informacji

(fot. shutterstock.com)

Wiem, że ten tekst wywoła dyskusję na temat antykoncepcji. Zwolennicy klauzuli sumienia wypomną mi, że napisałam o zrozumieniu dla autorki facebookowego wpisu. Przeciwnicy z kolei oburzą się wzmianką o tym, że pewne prawa przysługują nie tylko pacjentowi, lecz również lekarzowi. Szczerze mówiąc jednak - niewiele obchodzi mnie kolejna bitwa na słowa.

W ciągu każdej minuty na świecie wysyłanych jest ponad 200 milionów e-maili, a na Facebooku pojawia się 2,5 miliona postów (dane za: tech.wp.pl). Na szczęście dociera do nas tylko niewielka ilość obecnych w internecie treści. Z roku na rok jest ich jednak coraz więcej. Według Eryka Mistewicza, autora książki "Marketing narracyjny", nasi dziadkowie przez całe swoje życie otrzymali tyle informacji, ile my dostajemy w… miesiąc. Ilość to jednak nie wszystko. Dużo ważniejszym pytaniem jest to o jakość i przesłanie treści, które przebijają się do szerszego grona odbiorców.

Sytuacja numer 1, czyli u lekarza

DEON.PL POLECA

Gabinet lekarski. Jednej z pacjentek, korzystających z abonamentu medycznego w firmie Medicover, lekarz odmawia wypisania recepty na tabletki antykoncepcyjne. Opisujący tę sytuację wpis na Facebooku jest początkiem medialnej burzy. Dyskusja jest ostra, a zwolennicy i przeciwnicy stosowania tzw. "klauzuli sumienia" przerzucają się argumentami.

To nie pierwsza tego typu wojenka internetowa, nie robi więc na mnie większego wrażenia - to już było. Nie raz. Z ciekawości wchodzę jednak na stronę Medicover - informacja o braku możliwości przepisania tabletek antykoncepcyjnych podana jest czcionką w kolorze czerwonym.

Wielu z komentujących radzi, by lekarz przyjmował pacjentki jedynie w swoim prywatnym gabinecie: "Lekarze, którzy rezygnują z wykonywania części świadczeń powinni prowadzić swoje prywatne praktyki, podkreślając na wstępie, co robią, a czego nie. Może dla niektórych pacjentek to atut a nie wada". Moja rada byłaby chyba podobna, bo sama chodzę do pani doktor, która antykoncepcji nie przepisuje. Myli się jednak ten, kto myśli, że jej gabinet świeci pustkami. Jest wręcz przeciwnie.

Przyznam jednak uczciwie, że rozumiem oburzenie pacjentki, która wypowiedziała się na Facebooku. Zdarza mi się reagować w podobny sposób. Gdybym nie otrzymała czegoś, co w moim odczuciu by mi się należało, również zareagowałabym złością. Rozumiem też zachowanie lekarza - wykonuję jeden z zawodów medycznych, patrzę więc na tę sytuację z nieco innej perspektywy. Zgodnie z prawem (Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty), lekarz w niektórych przypadkach ma prawo również odmówić leczenia. Nie można go zmusić do podejmowania takich a nie innych decyzji. Można jednak omijać jego gabinet z daleka. Pytanie jednak, czy na pewno trzeba wywoływać wokół tego robić burzę medialną?

Wiem, że ten tekst wywoła dyskusję na temat antykoncepcji. Zwolennicy klauzuli sumienia wypomną mi, że napisałam o zrozumieniu dla autorki facebookowego wpisu. Przeciwnicy z kolei oburzą się wzmianką o tym, że pewne prawa przysługują nie tylko pacjentowi, lecz również lekarzowi. Szczerze mówiąc jednak - niewiele obchodzi mnie kolejna bitwa na słowa. Bo w prawdziwej walce orężem nie są inwektywy. W prawdziwej walce - walce o to, o czym myślimy i co jest naszym priorytetem - jest informacja. To jej przekazywanie i rozprzestrzenianie sprawia, że patrzymy na świat w określony sposób. I na to właśnie chciałabym zwrócić dziś Waszą uwagę.

Sytuacja numer 2, czyli Karol i Nowa Huta

Ten sam Facebook. Ten sam problem, czyli niezgoda i oburzenie. Karol lat 12 i bagaż doświadczeń, jakie dźwiga: wrodzona wada mózgu, głuchota, przepuklina przeponowa, nadciśnienie płucne i przewężenie tchawicy. Karolka za to dźwiga jego tata. Dlaczego?

Pozwólcie, że sam wyjaśni:

"Przed wakacjami, razem z gospodarzem naszego bloku załatwiliśmy miejsce dla niepełnosprawnych. Kopertę - niestety (nie mieliśmy na to wpływu) - wyznaczono w miejscu, gdzie od lat (podkreślam od lat!) sąsiad z bloku naprzeciwko stał swoim samochodem (mój przypisek - samochód nie nadający się do przewozu osób niepełnosprawnych). Widać było, że pilnuje miejsca z okna, bo nawet jeśli odjechał, zaraz był z powrotem, kiedy miejsce się zwalniało. Kiedy pojawiła się koperta przez pewien czas nie mógł tam parkować. Potem nagle za szybą jego Nissana pojawiła się karta dla niepełnosprawnych. Pan wreszcie zajął miejsce i... na nim został. Nie rusza się z niego ani na chwilę."

W sytuacji dotyczącej zamieszania wokół firmy Medicover mamy niespełniającą oczekiwań wizytę u lekarza, tu - powtarzający się codziennie schemat: kilka okrążeń wokół osiedla w poszukiwaniu miejsca parkingowego, a potem pielgrzymowanie do swojego bloku i mieszkania. Czasem trzydzieści, a czasem trzysta metrów. Częściej to drugie. Z Karolem na rękach, bo rehabilitacja jest dla chłopca wyzwaniem równie wielkim, jak dla nas przebiegnięcie półmaratonu.

A jednak zmęczenie taty Karola nie będzie argumentem w żadnym liście reklamacyjnym. Straż Miejska z bezradnością rozkłada ręce. Choć właściciel parkującego od lat w miejscu "koperty" samochodu, nie przewozi nim osoby niepełnosprawnej, prawo nie daje podstaw do działania. Karta to karta - i tyle.

Zostaje tylko niesmak, bezsilność i... cisza, bo oprócz komentarzy osób zaprzyjaźnionych z rodzicami Karola, pod wpisem niewiele się dzieje. Nie ma siły przebicia, tak jak wiele innych. Choć są historie, które chwytają nas za serce, bohaterami wielu wyświetlających się na moim ekranie próśb o pomoc są często małe dzieci, zmagające się z chorobami, na które wspólnie zbieramy pieniądze. Mnie również bardzo poruszają ich historie. Co jednak dzieje się, gdy dorastają? Gdy wciąż potrzebują pomocy, a jednak nie są w stanie przyciągnąć uwagi świata, bo toczą już nie dramatyczną walkę o życie, lecz dużo dłuższą i równie trudną - o sprawność, godność, rozwój i codzienność jak najbardziej zbliżoną do codzienności?

Sytuacja numer 3, czyli w świecie Disneya

"To tylko Facebook" - powiecie. Może i tak. Portal społecznościowy działa jednak według bardzo życiowej i praktycznej zasady - sortuje treści, które się nam wyświetlają, uzależniając je od naszych preferencji. Im więcej klikniętych "lubię to", im więcej udostępnień i komentarzy, tym lepiej system dopasowuje do nas to, co pokazuje się na ekranie komputera. Informacja to potężna siła. Od tego, co udostępniamy, od naszych małych i pozornie błahych decyzji, zależy to, jakie fakty przedostają się do grona szerszych odbiorców, a jakie pozostają tam, gdzie wielu chciałoby je upchnąć. W niszy.

Zastanawialiście się kiedyś nad schematem bajek Disneya? Od jakiegoś czasu Disney Channel zachęca dziewczynki, by patrząc na bajkowe księżniczki, postępowały zgodnie z hasłem: "Nie bój się marzyć!". Oglądając niedawno jedną z ostatnich disneyowskich produkcji, stwierdziłam, że scenariusz bajek jest zawsze ten sam: dziewczynka, marzenie, przeszkody na drodze do jego realizacji i piękny finał, w którym okazuje się, że dla chcącego nie ma nic trudnego. To piękne przesłanie. Ale nie jest to jedyny schemat, jaki powtarza się w tych bajkach.

Czy możecie wyobrazić sobie księżniczkę Disneya, która poruszałaby się na wózku inwalidzkim albo która nie śpiewałaby, lecz porozumiewała się w języku migowym? Nawet jeśli Wasza wyobraźnia sięga tak daleko, ani razu nie mieliście okazji zobaczyć takiej bajkowej postaci na ekranie telewizora. A gdybyście mieli zgadnąć, ile osób w naszym kraju posiada status osoby niepełnosprawnej, jak oszacowalibyście tę liczbę? I czy Was też dziwi fakt, że jest to 12,2%? (dane z roku 2011). Prawie 5 milionów osób, których nie widać i nie słychać - również dlatego, że wolimy "puszczać w obieg" informacje bardziej sensacyjne, podkręcające emocje i… trochę mniej niewygodne. Łatwiej przecież urządzać nagonkę medialną by walczyć o zwolnienie z pracy lekarza, który nie wypisał recepty, niż zainteresować się wysokością krawężników i tym, kto faktycznie parkuje na miejscach dla niepełnosprawnych.

Nie zatrzymamy obiegu informacji. Mamy jednak wpływ na to, co "podajemy dalej", czyli co przesyłamy w świat wirtualny i rzeczywisty. Niełatwo odwrócić uwagę od tego, co budzi sensację. Trzeba jednak próbować patrzeć nie tylko na to, co przyciąga krzykliwymi i pełnymi emocji hasłami, lecz uczyć się rozglądania wokół siebie i dostrzegania potrzeb osób, którym niepełnosprawność zabrała coś więcej niż tylko konkretną funkcję ciała. Zabrała również w jakimś sensie głos i siłę przebicia. Zabrała to, co dla wielu z nas jest naturalne, jak kontakt wzrokowy (ręka w górę, kto nigdy nie odwrócił wzroku, bo czuł się niezręcznie i nie wiedział jak pomóc).

Może warto - zamiast wzruszać się, komentować czyjeś zachowanie i oburzać się na brak empatii - znaleźć dzisiaj jedną taką osobę i udzielić takiego wsparcia, jakie będziemy w stanie dać. Choćby to było jedno ciepłe słowo czy pomoc w codziennych czynnościach. Jest szansa, że taki mały gest pomoże nie tylko drugiej osobie. Takie drobiazgi zmieniają też nas samych.

Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Medialna burza o antykoncepcję i siła informacji
Komentarze (2)
18 września 2017, 14:15
Lekarz z Medicover jeśli już odmawia pacjentce recepty na antykoncepcję, to powinien ją poinformować, co ma zrobić, np. wskazać innego specjalistę czy skierować ją chociażby do jakiegoś działu obsługi klienta czy dokładnie wyjaśnić, jaka tutaj jest procedura. Obawiam się, że tutaj tkwi problem, a nie w roszczeniowej postawie pacjentki jak autorka sugeruje. Dobry lekarz powinien być także dobrym komunikatorem, a nie odmówić i wskazać drzwi zostawiając rozżaloną pacjentkę z problemem. Zaś co do miejsca parkingowego to autorka sama popełnia błąd, który zarzuca innym. Mianowicie z góry zakłada kto jest dobry, a kto jest zły w tej opowieści opierając się na medialnej informacji. A może ten zły sąsiad rzeczywiście ma podstawy do tej karty dla niepełnosprawnych, dlaczego autorka od razu zakłada, że to oszust?Według mojej wiedzy, taka karta to formalny i zarejestrowany imiennie w gminie dokument, tego się nie załatwia w bramie. 
18 września 2017, 09:51
O kaluzli sumienia dużo napisano, więc szkoda czasu. ​Natomiast droga Autorko warto dokładnie zapoznać sie z tematem niepełnosprawnych, a już tych co posiadają kartę parkingową ON tym bardziej. ​Warto wiedzieć, że karta dotyczy osoby, a nie samochidu. I warto wiedzieć też, że może ją otrzymac osoba niepełnosprawna, po której nie będzie widać niepełnosprawności. Kody 04-O i 10-N w stopniu umiarkowanym już upowazniają do takiej karty, a schorzenia praktycznie są bardzo często niewidoczne dla postronnych. ​Podobnie dzieje się z tym niezauwazaniem ludzi niepełnosprawnych w naszym społeczeństwie. Przykłady nieustępowania miejsc niepełnosprawnym, lub bulwersujacego co poniektórych "okupowania" miejsc przez niepełnosprawnych w autobusach, tramwajach czy pociągach, "obchodzenie" kolejek do lekarzy, laboratoriów czy w sklepach to są punkty zapalne, wywołujące bezsensowne dyskusje. I niestety pokazanie stosownej  legitymacji czasami wywołuje komentrze typu "ktoś sobie ja załatwił". Podobnie jak z kartami parkingowymi.