Modlitwa, Boża Opatrzność i kenotyczna koncepcja Boga

Fot. Keegan Houser / Unsplash

Modlitwa, szczególnie prośby, często jest niewłaściwie rozumiana. I dotyczy to zarówno tych, którzy wytrwale ją praktykują, jak i tych, dla których jest ona pozbawiona sensu, bo przecież nie może wpłynąć na twardą rzeczywistość.

Modlitwa o pokój jest teraz szczególnie istotna. Zamieszki w Ziemi Świętej i starcia zbrojne (a może trzeba wprost powiedzieć, że niewielka wojna) między Strefą Gazy a Izraelem - nie napawają optymizmem. Ofiary cywilne po obu stronach, dalsze zubożenie Palestyńczyków i wreszcie kolejne rany, które trzeba będzie leczyć przez długie, bardzo długie lata - to wszystko skłaniać powinno chrześcijan do modlitwy za ten skrawek ziemi. Ta ziemia ma dla chrześcijan wymiar szczególny, jako miejsce, gdzie dokonało się objawienie, gdzie ukształtował się naród, któremu objawił się Bóg, i naród, z którego według ciała wywodził się Jezus - to także powinno nas skłaniać do modlitwy o pokój nad Izraelem, o pokój dla Jerozolimy, dla ludów, które tę ziemię zamieszkują.

Wezwanie do modlitwy, przypomnienie jej znaczenia nieodmiennie wywołuje jednak żarty, szczególnie wśród niewierzących. Gdy kilka dni temu napisałem tekst, w którym prosiłem o modlitwę za Ziemię Świętą - to natychmiast, także z ust ludzi wierzących - posypały się wątpliwości, co do sensu modlitwy, a internetowi wojownicy z religią zasypali mnie żartami z tego, że poważny człowiek może wierzyć w modlitwę, gdy w jej miejsce potrzebna jest globalna polityka i realne działanie. Takie wątpliwości ma zresztą wiele, także wierzących osób, i nie sposób się jakoś do nich nie odnieść.

Zacznijmy od kwestii oczywistej. Nikt - nawet najbardziej wierzący - nie neguje, że obok modlitwy konieczne są także działania. Rozwiązanie konfliktów, zakończenie wojen, budowa nieco sprawiedliwszego świata wymaga konkretnych działań, politycznych decyzji, zaangażowania polityków, wojskowych czy liderów opinii. Bez nich nic się nie wydarzy, bo modlitwa nie działa magicznie. Nikt nie twierdzi, że od modlitwy nagle wszystko się zmieni, trwający ponad pół wieku (a w zasadzie trzeba by powiedzieć ponad wiek) konflikt dobiegnie końca i nagle Izraelczycy i Palestyńczycy zasiądą obok siebie jak lew z barankiem. Taki skutek może mieć tylko ponowne (albo jak wierzą Żydzi pierwsze) przyjście Mesjasza i początek ery mesjańskiej (jakkolwiek ją rozumiemy). W naszej ludzkiej rzeczywistości modlitwa tak nie działa. Jej znaczenie jest zupełnie inne. Ona ma zmieniać serca, sprawiać, że my się zmienimy, ale też sprawiać, że pojawią się ludzie, którzy stopniowo, powoli, posługując się różnymi metodami zaczną budować przestrzeń spotkania, dialogu, zmiany. Część z nich będzie wierząca, a inni nie, jedni będą działać z czystych intencji, a inni dla kariery czy władzy. Ich działania jednak będą zmierzały w kierunku większego pokoju. Modlitwa - po tej stronie historii - nie rozwiąże, bo rozwiązać nie może - wszystkich problemów, nie zapewni nam świata utopii, nie sprawi, że ludzie nie będą się zabijać, że wszędzie nastanie pokój, a przestępcy nagle przestaną działać. Tak nie działa Bóg, który dał nam wolność, i który pozwala by do końca dziejów człowiek zachował wolność nawet do największego zła.

DEON.PL POLECA

Skuteczności działania modlitwy nie da się oczywiście ocenić naukowo. Nikt z nas nie wie, jak wyglądałby świat, w którym ludzie nie modliliby się za siebie nawzajem i w intencjach rzeczywistości. W naturę ludzką wpisane jest sacrum, i od zawsze - choć modlitwy, akty kultu, obrządki kierowane były do różnych sił (ale, jak wierzę, ostatecznie jeśli były zanoszone z czystym sumieniem i dobrą wolą trafiały do tego samego Boga) - były zanoszone. Można więc powiedzieć, że są one wpisane w rzeczywistość i trudno nam sobie wyobrazić świat, w którym nie jest zanoszona modlitwa do Boga. Ateiści dowodzą, że skoro świat wygląda tak jak wygląda, mimo iż ludzie się modlą, to jest to dowód, że albo Bóg nie istnieje, albo modlitwy nie są skuteczne, ale trudno się z nimi zgodzić, bo nikt z nas nie wie, czy świat bez modlitwy nie byłby jeszcze gorszy, a przekonanie, że Bóg mógłby stworzyć świat bez zła, a jednocześnie z wolnymi ludźmi - jest delikatnie rzecz ujmując ryzykowne. Jakby tego było mało dla większości ze współczesnych ateistów cierpienie, ból jest złem samym w sobie, ale z perspektywy człowieka wierzącego, to wcale tak nie wygląda, bowiem ostatecznym celem naszego życia nie jest doczesność, a wieczność. Cierpienie, ból są tylko drogą, a nie celem, nie można ich więc oceniać jedynie z perspektywy doczesnej.

Problemy z modlitwą prośby mają jednak nie tylko nowi ateiści, ale także wielu ludzi wierzących. Jedni pytają o to, czy rzeczywiście jest miejsce na Boga w uporządkowanym, racjonalnym, pełnym świeckich przyczyn świecie, inni zastanawiają się, czy wszechwiedzący Bóg, który zna przecież przyszłość, w jakikolwiek sposób bierze pod uwagę nasze modlitwy? Klasyczna, tradycyjna myśl chrześcijańska odpowiada, że te modlitwy - także skuteczne - także są już poznane przez Boga i można powiedzieć uwzględnione w historii świata. Tu jednak pojawia się - także we mnie - pytanie o to, czy w takim razie objawienia prywatne, w których świat ostrzegany jest przed skutkami jakiś działań, czy w których królowie, papieże byli zobowiązywania do jakichś działań - są tylko swoistym teatrem, który Bóg odgrywa przed nami wiedząc, że i tak królowie Francji nie zdecydują się w odpowiednim czasie na odpowiednie działania, a Rosja i świat zostaną w odpowiedni sposób ofiarowane Niepokalanemu Sercu Maryi dopiero przez Jana Pawła II? Trudno pogodzić takie myślenie z wiarą w wolność człowieka, ale i z sensownością objawień.

Wyjściem z tego ślepego zaułka są rozmaite kenotyczne koncepcje Absolutu, zgodnie z którymi Bóg dając człowiekowi wolność jednocześnie ograniczył swoją wszechwiedzę i wszechmoc, można powiedzieć, że sam z niej zrezygnował, by człowiek mógł być w pełni wolny. Tego typu myślenie wyprowadza nas z niebezpieczeństwa koncepcji predestynacji, z obarczeniem winą za taki a nie inny świat Boga, ale także pozwala nam inaczej spojrzeć na nasze modlitwy. Można powiedzieć, że są one - tak jak nasze działania, tylko w innym wymiarze, elementem współtworzenia świata, jego budowania. Bóg mając pełnię wiedzy o rzeczywistości ostrzega nas przed pewnymi rzeczami, zaprasza do działania i do modlitwy, a my odpowiadając bądź nie, na to wezwanie - współtworzymy świat. Nie zawsze po myśli Boga. Bóg - i to jest także ważne - towarzyszy nam zaś także w naszych błędach, podnosi nas, daje kolejne szanse, wzywa - także za pośrednictwem objawień prywatnych i prowadzi ku sobie. Nawet On jednak - dając nam wolność - nie zna naszej odpowiedzi. Nie zna, nie dlatego, że nie może jej znać, ale dlatego, że tak bardzo szanuje naszą wolność, że z niej rezygnuje. W przestrzeni takiego myślenia modlitwa nabiera zupełnie nowego wymiaru. Mam jednak świadomość, że kenotyczna koncepcja Boga, rodzi inne problemy metafizyczne, z którymi także trzeba się mierzyć.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Modlitwa, Boża Opatrzność i kenotyczna koncepcja Boga
Komentarze (11)
IN
~Iga N
22 maja 2021, 12:10
Ta wizja ,że zło jest dlatego żeby człowiek miał wolną wolę mnie kompletnie nie przekonuje. Po pierwsze nasza wola jest mocno ograniczona, i zło dzieje się z pewnych przyczyn , nie tylko z ludzkich decyzji. Po drugie pewne zło w jednych czasach jest do zaakceptowania a nawet uważane jest za dobro , w innych już jest złem. Np podejście do niewolnictwa , kobiet, dzieci. Nawet dzisiaj są spory wśród wierzących czy można nic dzieci. Nawet jak wierzymy że Bóg bezpośrednio podyktował Dekalog to nie wyczerpuje wszystkiego nt moralności. Za mało jest skupienia na przyczynach ludzkich zachowań a za dużo osądzania że człowiek wybiera zło lub dobro. A kto chce specjalnie szkodzić sobie lub innym? Większość zdrowych psychicznie ludzi chyba nie. A mimo tego to się dzieje. Na tym świecie nie jest idealnie. Jest też fizyczne " zło". Typu katastrofy naturalne, choroby, śmierć. Oczywiście Kościół twierdzi że to człowiek też za to odpowiada co przeczy nauce. Jest to dla mnie bardzo trudne.
JS
~Jakub Szymczyk
22 maja 2021, 06:29
Jeśli Bóg zna na 100 procent przyszłość to te wszystkie objawienia od Fatimy do Faustyny (o ile są prawdziwe) nie mają sensu. Znaczy to, że jesteśmy tylko kukielkami w teatrze i odgrywamy jakiś scenariusz. Gdyby tak było i Bóg wiedziały kto zostanie potępiony jeszcze przed narodzinami to stworzenie takiego człowieka byłby tragicznym, bezsensownym aktem sadyzmu. Teologowie i doktorzy kościoła nie są nieomylni. Boska przedwiedza nie jest dogmatem wiary i jest nie do pogodzenia z wolnością oraz z najbardziej znanymi objawieniami.
AS
~Antoni Szwed
22 maja 2021, 13:21
Z tego, że Bóg zna przyszłość każdego człowieka i całego świata, nie wynika, że ludzie w swoim postępowaniu nie są wolni. My ludzie nie wiemy tego o naszej przyszłości, co Bóg wie, o czym nas nie informuje. W związku z tym ta wiedza o przyszłości nie zniewala nas, nie wpływa na nasze życie. Bóg jest wszechwiedzący i wie wszystko na 100%, w przeciwnym wypadku nie byłby Bogiem.
Danuta Hejduk
19 maja 2021, 21:34
Przeraża mnie analiza co Bóg myśli, jak myśli, czy przyjmuje czy wysłucha. Człowiek nie zna Boga o ile On nie zechce być poznany. Mamy ze wszelkich miar być odbiciem miłości Bożej.  Jezus Chrystus przyszedł do nas z przebaczeniem, pokojem i miłością, jako Syn Boży. Wojna i cierpienia w Ziemi Świętej pokazują jaskrawo jakby Bóg to miejsce opuścił. Nie ma Syna więc i nie ma Ojca. Tam gdzie ludzie karmią się nienawiścią jedni do drugich, nie ma życia. Panie Tomaszu, Pan Jezus nieustannie rozmawiał z Ojcem, to modlitwa, więc i my tak czyńmy, nie wchodząc w światowe dywagacje. Pozdrawiam serdecznie.
AS
~Antoni Szwed
19 maja 2021, 10:44
"Nawet On jednak - dając nam wolność - nie zna naszej odpowiedzi." Znowu Terlikowski błądzi. Bóg zna całą naszą przyszłość, wszystko, co uczynimy i pomyślimy. Wie wszystko. Jest to tzw. Boska przedwiedza (dosyć niefortunne określenie, bo Bóg nie istnieje w czasie), o której pisał już św. Augustyn, a nieco później Boecjusz. Z tego, że Bóg ma przedwiedzę (a więc Jego wszechwiedza nie jest niczym ograniczona) NIE wynika, że ta przedwiedza ogranicza naszą, ludzką wolność. My nie wiemy tego, co wie Bóg. Ale z drugiej strony Boska przedwiedza nie jest Jego predestynacją!!!! Bóg nikogo nie predestynuje do zbawienia ani też nikogo do potępienia. To teologiczny błąd, który przybrał wręcz horrendalne rozmiary u protestanta Jana Kalwina. To, o czym pisze Terlikowski zostało w historii Kościoła dobrze rozpracowane i wyjaśnione. W katolicyzmie NIE GŁOSI SIĘ predestynacji. Trzeba się z tym zapoznać, by nie popełniać takich błędów jak Terlikowski.
~Kazimierz Żeleński
19 maja 2021, 00:11
Tekst bardzo ciekawy, ale mam jedną uwagę. Całkowicie nie zgadzam się z Pana poglądem o cierpieniu. Zaproponuję eksperyment myślowy. Proszę wyjść do tych ludzi na terenie konfliktu i powiedzieć im to, co Pan powiedział w tym tekście o cierpieniu i bólu. Moim zdaniem wygwizdaliby i obrzuciliby kamieniami wygłaszającego takie słowa, bo pomidorów Ci ludzie nie mają. Często nie mają też chleba, wody ani dachu nad głową. Niech Pan spróbuje podejść do rodziców patrzących na martwe ciała swoich dzieci, ofiar bombardowań, i patrząc w oczy powiedzieć im, że ból i cierpienie mają sens. Przecież to byłby sadyzm. Podsumowując, cierpienie i ból nikogo nie uczyniły lepszym człowiekiem. Te rzeczy tylko upadlają.
AN
~Alicja Nowak
21 maja 2021, 23:25
A Maksymilian Maria Kolbe?
~Kazimierz Żeleński
22 maja 2021, 17:59
Szanowna Pani Alicjo. To nie było tak, że Maksymilian Maria Kolbe poprzez cierpienie stał się w jakikolwiek sposób lepszy. Po prostu głód i strach, które udowodniły skutecznie, że są zupełnie wystarczające do tego by człowieka odrzeć z człowieczeństwa, na Kolbego nie zadziałały. On został wyniesiony na ołtarze, bo nie stał się gorszy, a nie dlatego, że stał się lepszy. Wyniesiono go na ołtarze, bo w nieludzkim świecie pozostał człowiekiem. Istotnie jednak efektem jest złudzenie, że cierpienie jakoś go uszlachetniło, ale to czysta bzdura. Obozy koncentracyjne skutecznie łamały miażdżącą większość ludzi i tyle (rzecz jasna odpowiedzialność za to jest po stronie tych co stworzyli te barbarzyńskie okoliczności). Zaś Kolbe należał do maleńkiej garstki wybrańców, co nie zapomnieli kim są, mimo straszliwych warunków. I tyle.
AN
~Alicja Nowak
22 maja 2021, 21:30
Szanowny Panie Kazimierzu, To znaczy, że cierpienie i ból nie wszystkich upadają. Myślę, że wiara w Boga i Miłość dają siłę by nie zapomnieć, kim się jest (Dzieckiem Bożym). I dlatego ojca Kolbe wyniesiono na ołtarze - jako przykład heroicznej wiary i miłości.
~Kazimierz Żeleński
23 maja 2021, 00:51
Szanowna Pani Alicjo, oczywiście, że nie wszystkich cierpienie i ból upadlają. Jest garsteczka ludzi z żelaza niepodlegającego korozji. Ale nikogo cierpienie nie uczyni lepszym niż był. Absolutnie nie można wyciągać wniosków o pozytywnych skutkach cierpienia na podstawie odosobnionych wyjątków takich jak Kolbe. On należał do maleńkiej garstki ludzi, jego heroizm to był wyjątek i to bardzo wielki. I raz jeszcze powtórzę: to nie jest tak, że dzięki wtrąceniu do Auschwitz stał się dobrym człowiekiem. On po prostu pozostał człowiekiem mimo barbarzyństwa stworzonego innym przez Niemców. A że zdecydowana większość nie przetrzymała tego ogromu zła, no to Kolbego widać wyraźnie, że nie upadł. Ale nie można na jego życia przykładzie uzasadniać tego, że cierpienie robi coś dobrego z człowiekiem. Gdyby tak było, to coś takiego jak zespół stresu pourazowego nie miałoby racji bytu.
AN
~Alicja Nowak
23 maja 2021, 21:33
To wiara w Boga sprawia, że jesteśmy w stanie pozostać ludźmi w naprawdę każdej sytuacji. Nie dlatego, że ktoś jest "żelaznym człowiekiem". A cierpienie nie uszlachetnia samo w sobie. Bóg stworzył nas do szczęścia, w dodatku wiecznego, Szanowny Panie Kazimierzu.