Wszyscy jesteśmy Pomazańcami
„Nie pozwólmy podnosić ręki na pomazańca Pana!” - pod takim hasłem odbywa się modlitwa za arcybiskupa Andrzeja Dzięgę. Trudno o lepszy przykład tego, czym jest klerykalizm, przed którym nieustannie ostrzega papież Franciszek, i który wciąż niszczy wspólnotę Kościoła.
Zacznę od kwestii oczywistej. To dobrze, że katolicy modlą się za swoich biskupów czy arcybiskupów, tak jak dobrze jest, gdy modlą się za swoich proboszczów czy wikariuszy. Dobrze też, kiedy kapłani i biskupi modlą się za swoich wiernych. Ani w jednym, ani w drugim nie ma cienia klerykalizmu. Jeśli zatem krytykuję akcję ze Szczecina, to nie dlatego, że mam jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że arcybiskup Dzięga, jak każdy z nas, potrzebuje modlitwy i wsparcia. To oczywiste. Moje zarzuty dotyczą zupełnie czego innego, a mianowicie prezentowania niekatolickiej wizji kapłaństwa, posługi biskupiej i przekonywania, że herezja klerykalizmu jest poprawnym wyrazem katolickiej wiary.
Skąd taki zarzut? Odpowiedź jest prosta. Gdy przeczyta się zachętę do modlitwy, to wynika z niej, że arcybiskup jest teraz bezlitośnie atakowany. O co chodzi? Tego nie wiadomo, ale każda krytyczna wobec arcybiskupa opinia, każda sugestia, że mógłby rozważyć własne kroki, jest uznawana za bezlitosny atak. Nie wiadomo też, skąd wzięły się te opinie. O kryciu przez ponad dwadzieścia lat przez kolejnych metropolitów szczecińsko-kamieńskich ks. Andrzeja Dymera, o najdłużej trwającym w historii polskiego Kościoła procesie kanonicznym, o lekceważeniu ofiar i tych, którzy je reprezentowali, nie ma ani słowa. Nic. Można odnieść wrażenie, że nagle źli ludzie zaczęli atakować biskupa bez żadnego powodu. Z czystej, bezinteresownej złośliwości.
Biskupi są tak samo uczestnikami życia społecznego, jak politycy, samorządowcy, celebryci, liderzy opinii, sędziowie, czy dziennikarze. Jeśli można polemizować z nimi, to można także z pasterzami Kościoła.
Język, jakim napisany jest ten apel, sugeruje, że biskupi, arcybiskupi, czy kardynałowie nie mogą podlegać normalnej w życiu społecznej krytyce, że każda krytyczna czy nawet bardzo krytyczna wobec nich opinia jest „podniesieniem ręki na pomazańców Pana”. Tyle że to kompletna bzdura. Biskupi są tak samo uczestnikami życia społecznego, jak politycy, samorządowcy, celebryci, liderzy opinii, sędziowie, czy dziennikarze. Jeśli można polemizować z nimi, to można także z pasterzami Kościoła.
Jest to tym ważniejsze, że niestety - na skutek skrzywienia związanego z przejęciem absolutystycznych wzorców władzy w Kościele - w istocie nie istnieją inne formy kontrolowania przez wiernych biskupów niż opinia publiczna i publiczna krytyka. Rzym - szczególnie jeśli weźmie się pod uwagą ogrom Kościoła - jest daleko. Papież nie jest w stanie kontrolować wszystkiego, a jeśli nuncjusz apostolski jest w dobrych relacjach z miejscowym episkopatem, to… nic nie musi dochodzić do Watykanu. Chile jest tego tylko jednym z wielu licznych przykładów. Pokrzywdzeni, zarówno księża, jak i świeccy, nie tylko przez przestępstwa seksualne lub ich krycie, ale także przez mobbing, sekciarskie nastawienie, czy choćby konflikt z biskupem, nie bardzo mają się do kogo zwrócić. Sąd biskupi nie jest niezależny od biskupa, a on sam jest w istocie niekontrolowalny przez nikogo. W takiej sytuacji media, a także publiczna krytyka pozostają często jedynym narzędziem nacisku czy załatwienia spraw. Tak się składa, że gdyby nie media - a mówię m.in. o braciach Sekielskich, o Zbigniewie Nosowskim, to nic, by nie załatwiono, a biskup Janiak nadal byłby ordynariuszem w Kaliszu.
Kapłaństwo czy biskupstwo nie czyni nikogo lepszym, mądrzejszym, ani nawet bardziej pobożnym człowiekiem.
Już choćby z tej perspektywy nie widać powodu, by uznawać, że każda krytyka jest atakiem na Kościół i podnoszeniem ręki na Pomazańca. Takie myślenie nie wynika także z eklezjologii czy sakramentologii katolickiej. Biskup, choć otrzymuje oczywiście łaskę stanu, nie jest ani z definicji mądrzejszy, ani lepszy od kapłana, a kapłan od wiernego. Natura ludzka, także natura biskupa, jest dotknięta grzechem, skłonnością do pychy, egoizmu czy pazerności. W tej kwestii biskup, kardynał, a nawet papież niczym nie różni się od dziennikarza, szewca, czy polityka. Odpowiedzialność jest inna, ale natura ludzka taka sama. Święcenia jej nie zmieniają. I jak wśród świeckich są ludzie święci i dalecy od świętości, tak samo jest wśród księży i biskupów. Świętość nie oznacza też nieomylności. Ta ostatnia przysługuje papieżowi, ale tylko w sprawach wiary i moralności i to w ściśle określonych, w istocie bardzo rzadkich, sytuacjach. Kapłaństwo czy biskupstwo nie czyni nikogo lepszym, mądrzejszym, ani nawet bardziej pobożnym człowiekiem. Ono jedynie sprawia, że w pewnych sytuacjach kapłan występuje in persona Christi, może sprawować Eucharystię, czy odpuścić nam grzechy, ale nie sprawia, że od tego staje się od świeckich, pod względem moralnym czy religijnym, lepszym.
Historycznie co prawda określano biskupa i króla mianem Pomazańca, ale ten tytuł przysługuje głównie Chrystusowi. To On był Mesjaszem/Pomazańcem Bożym, to o Nim można tak powiedzieć w pełni. Innym tytuł ten przysługuje w relacji do Niego. Warto też zwrócić uwagę, że tak jak przeminęło określanie króla mianem pomazańca, tak przeminęło także określanie tym mianem biskupa. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Otóż dlatego, że to było klerykalne wywyższenie ponad wiernych, którzy także - co warto przypomnieć - są namaszczeni/pomazani podczas sakramentu chrztu i bierzmowania. Każdy z nas jest zatem Pomazańcem, tak jak każdy z ochrzczonych jest kapłanem, prorokiem i królem z samej mocy chrztu. W tej sprawie nie różnią się od siebie arcybiskup, kardynał, papież i wierny świecki. Różnicą jest odpowiedzialność, zakres władzy sakramentalnej, ale nie sama godność. Ta jest wspólna wszystkim chrześcijanom.
Jesteśmy katolikami, a nie klerykałami, wierzymy w Boga, a nie w arcybiskupów, i choć w naszej wierze istotną rolę odgrywa hierarchia, to nie jest to hierarchia świętości czy moralności, a władzy i odpowiedzialności.
Tekst apelu o modlitwę za abp. Dzięgę, a także reakcje na jego krytykę, jakie mogłem zaobserwować w ostatnich dniach, pokazują niestety, jak dobrze ma się herezja klerykalizmu w polskim Kościele. Część duchownych i niemała część świeckich na sugestię, że krytyka biskupa nie jest podnoszeniem ręki na Bożego Pomazańca, czy że kapłani i biskupi są tak samo pomazańcami jak inni chrześcijanie (choć przez sakrament kapłaństwa otrzymali pewną szczególną władzę), a nawet sugestia, że przesadne wynoszenie kapłanów szkodzi zarówno Kościołowi, jak i im samym, reaguje zarzutem porzucania wiary katolickiej. Kłopot polega na tym, że to właśnie klerykalizm, choć dobrze zakorzeniony, jest z nią niezgodny. Jesteśmy katolikami, a nie klerykałami, wierzymy w Boga, a nie w arcybiskupów, i choć w naszej wierze istotną rolę odgrywa hierarchia, to nie jest to hierarchia świętości czy moralności, a władzy i odpowiedzialności. Nikt nigdy nie twierdził, że świętość spływa - jak w plotyńskiej emanacji Jedni - od Boga, przez papieża, kardynałów, arcybiskupów i biskupów, przez kapłanów, aż do Ludu Bożego. To nie jest wiara katolicka.
Skomentuj artykuł