Pokój społeczny, obrona i znaczenie symboli
Zaostrzający się spór polityczny i światopoglądowy, a także pogłębiający się pluralizm religijny - sprawiają, że zapisy dotyczące obrony symboli religijnych będą się stawać coraz ważniejsze i bardziej znaczące. Nadużywanie jednak tych zapisów może się okazać niebezpieczne nie tylko dla wolności słowa i debaty, ale również dla powagi religii.
Ostry spor wokół „tęczowej Matki Bożej”, którego wcale nie zakończył wyrok płockiego sądu, jest tylko delikatną przygrywką do tego, co może i zapewne będzie się działo w Polsce w nadchodzących latach. Delikatną - bo choć obrazek, który został zaskarżony - wywołał emocje, ale w porównaniu z tym, co można zobaczyć na niektórych portalach, czy w satyrze politycznej czy polityce poza granicami naszego kraju, to był delikatny performance, czy gra symbolami. Nic jednak nie wskazuje na to, by na tym miało się zakończyć. Wiara jest - mimo kryzysu - wciąż w Polsce żywa, światopogląd związany z katolicyzmem odgrywa, nawet jeśli malejącą, ale jednak istotną rolę w debacie publicznej, co wystawia ją na ostre ataki strony, która z prezentowaną przez katolików moralnością (a niekiedy z hipokryzją także) się nie zgadzają. Im silniejsza będzie rola Kościoła w przyszłych debatach, tym silniejsze będą te ataki. Media społecznościowe, bańki opinii i plemienność, z jakimi mamy coraz częściej do czynienia we współczesnej debacie, będą sprawiać, że znikną wszelkie granice, które dotąd dyktowało dobre wychowanie, szacunek dla rozmówcy czy choćby świadomość, że funkcjonujemy w tej samej sferze. I żeby nie było wątpliwości wszystkie te zjawiska dotykają także religijnej strony debaty. Ona także jest coraz radykalniejsza, coraz mniej liczy się z emocjami czy wartościami swoich ideowych adwersarzy i coraz częściej funkcjonuje według - niebezpiecznej dla wszystkich stron logiki - „bierzemy wszystko”.
Co nam zostaje w takiej sytuacji? Obawiam się, że będziemy musieli się - jako ludzie wierzący - przyzwyczaić do ostrej polemiki, a także do gier ważnymi dla nas symbolami i bardzo ostrożnie szafować terminologią „naruszenia uczuć religijnych”, tak by nie popaść w śmieszność, a także nie zablokować - tak istotne dla ogromnej większości, zarówno wierzących jak i niewierzących - zasady wolności słowa i debaty. Wielu z kwestii zwyczajnie nie powinno się blokować (nawet, jeśli nas one rażą) i to nie tylko dlatego, że naruszają one wolność słowa i debaty, ale także - z bardziej przyziemnego powodu - czyli ze świadomości, że ten sam mechanizm, który my dzisiaj zastosujemy wobec blokowania - jak to na przykład proponowała Kaja Godek - marszów LGBTQ czy wobec wystaw, które nas rażą, za kilka lat (albo nawet zaraz) mogą być zastosowane wobec nas. Procesje Bożego Ciała mogą, wiem, że dla osoby wierzącej to absurdalne, ale wiadomo, że tak bywa, przeszkadzać niewierzącym, a akcje billboardowe - nawet te ostrożne i łagodne, jak te, które widzimy obecnie na ulicach naszych miast - mogą zostać uznane za ideologiczny atak i jako takie zabronione. Jeśli chcemy sami zachować wolność słowa, to warto byśmy nie ograniczali jej innym. Szczególnie w sytuacji, gdy jesteśmy - a tak jest obecnie w Polsce - stroną słabnącą. Wolność słowa albo jest dla wszystkich, albo nie ma jej dla nikogo. I warto o tym pamiętać.
Ale jest i drugi element, o którym nie wolno i nie należy zapominać, a mianowicie zapisy prawne, które powinny - i tu nie zgadzam się z wieloma ich przeciwnikami - realnie bronić symbole religijne przed atakami na nie czy ich profanowaniem. I nie mówię o zakazie każdego przekraczania, każdej gry czy każdego wykorzystania symboli religijnych, a o realnym ich profanowaniu, niszczeniu czy świadomym obrażaniu ludzi wierzących. W tej sprawie państwo powinno zachować prawo do penalizacji pewnych zachowań. I to nie dlatego, że uznaje religię (jakąkolwiek) za lepszą od innej, albo postawę religijną za prawdziwszą od postawy niereligijnej, ale ze względu na spokój społeczny, szacunek dla myślenia innych i wreszcie ze względu na świadomość pozytywnych skutków religijności dla społeczeństwa.
Ten pierwszy argument jest dość oczywisty. Doświadczenia Francji czy Wielkiej Brytanii, gdzie spór dotyczy już nie relacji między laickimi społecznościami a chrześcijaństwem, ale między nimi a islamem, doskonale pokazują, że państwo pluralistyczne i życie w nim wymaga wzajemnego szacunku dla własnych wierzeń i opinii, a przynajmniej standardów retorycznych w wyrażaniu swoich negatywnych ocen. W Polsce - z trochę innych powodów - wydaje się to również konieczne. I nie chodzi o wprowadzanie „kodeksów etycznych” w życie mediów, które regulować będą pisanie o religii w taki sposób, by nigdy nie urazić jej wyznawców, ale o świadomość, że silne rozchwianie emocji społecznych może niszczyć państwo. Szacunek wobec innych systemów religijnych pozostaje więc kluczowy do zachowania spokoju społecznego. Warto mieć jednak świadomość, że ten sam wymóg ciąży także na osobach religijnych. O przedstawicielach innych wyznań, o niewierzących czy przedstawicielach radykalnie nawet odmiennych światopoglądów także trzeba mówić z szacunkiem, tak by nie naruszać ich godności. Pewne sformułowania nie tylko są obce prawdziwej religijności, ale też naruszać mogą spokój społeczny i już choćby dlatego warto ich unikać. Jeśli zaś się tego nie robi, trzeba mieć świadomość możliwych konsekwencji.
Drugi argument za penalizacją pewnych form wypowiedzi czy pewnych form walki z religijnością jest także oczywisty. Tożsamość religijna pozostaje istotnym elementem kształtującym naszą osobowość, nasze samopostrzeganie, nasz stosunek do własnej i cudzych godności, jeśli więc godzimy się, by poprzez ograniczenia wolności słowa chronić najgłębszą tożsamość osoby związaną z jego rasą, tożsamością seksualną, płcią czy narodowością, to nie widać powodu, by uznać, że religijność powinna być z tych zapisów wyłączona. Mowa nienawiści niszczy nie tylko ludzi ze względu na ich płeć, ale także ze względu na ich religię. Ochrona praw jednostek zawierać więc powinna także obronę przed szyderstwem z kwestii religijnych czy niszczenia symboli religijnych. Ale - i to znowu kamyczek do własnego ogródka - jeśli chcemy poważnego traktowania tej naszej opinii - to musimy przyjąć do wiadomości, że ochronie podlega także tożsamość seksualna czy narodowa, a także odmienne od dominującej tożsamości religijnej.
I wreszcie kwestia ostatnia. Wolność słowa, antyreligijnej ekspresji powinna być ograniczona także ze względu na świadomość istotnej roli, jaką religijność odgrywa w życiu społeczeństwa. Zasada wolności słowa nie jest wartością najwyższą, bo jest ograniczana w demokracjach liberalnych, choćby przez zapisy o „kłamstwie oświęcimskim” czy antyrasistowskie. I można ją ograniczyć także w odniesieniu do religii, bo wiemy, jak jest ona ważna. „Można (...) powiedzieć, że każda religia, która pozostaje w kręgu podstawowych pytań i która nie usiłuje, jak to się zdarzało, wyjść z niego (…) nakłada na rozum człowieka jarzmo zbawienne. I trzeba jej przyznać, że nawet jeżeli nie zbawia człowieka w życiu wiecznym, to jest przynajmniej bardzo użyteczna dla szczęścia i godności człowieka w życiu doczesnym” - wskazywał Alexis de Toqcueville. Ta opinia, niezależnie od upływu lat i pojawiających się ataków na fundamentalizm, wydaje się być niedyskusyjna. Tak się bowiem składa, że wiele z zachowań także w społecznościach zlaicyzowanych ma korzenie religijne. Świadomość znaczenia postawy religijnej mają zresztą także współcześni ateiści, choćby Ronald Dworkin, który przekonuje, że istotą postawy religijnej (przydatnej w życiu także ateiście) pozostaje: 1) przekonanie, że „ludzkie życie ma obiektywne znaczenie”, a to oznacza, że „warto być przyzwoitym”; a także 2) uznanie, że przyroda ma „charakter organicznej wartości i cudu”. Takie ujęcie znaczenia religijności sprawia, że warto ją chronić przed pustym szyderstwem, bluźnierstwem czy nieroztropnym podważaniem. Dla społeczeństwa i dla jednostek istnienie religii – niezależnie od ich prawdziwości – pozostaje istotną wartością umacniającą społeczeństwo, a także nadającą sens i cel życia głębszy niż czysty konsumpcjonizm.
Wszystkie te uwagi zachowują swoje znaczenie w sytuacji, gdy prawo do obrony symboli i emocji przyznamy wszystkim religiom, gdy będziemy chronić ludzi przed nienawiścią także ze względu na ich narodowość, płeć czy tożsamość religijną, i wreszcie, gdy nie będziemy ich nadużywać. Jeśli tak nie będzie, to staną się one tylko wygodnym narzędziem moralności plemiennej, i wcale nie będą służyć obronie spokoju społecznego czy godności osoby ludzkiej.
Skomentuj artykuł