Mars, kosmos i język matematyki

Mars, kosmos i język matematyki
fot. isaac sloman / Unsplash

Czy istnieje życie na Marsie? Czy gdzieś w odległych otchłaniach kosmosu istnieją inne istoty żywe? Czy życie musi być ukształtowane na wzór organizmów, jakie znamy? To wszystko są pytania, które w ostatnich dniach stawiają przed nami trzy misje marsjańskie.

Dla człowieka wierzącego, dla chrześcijanina zawierają one w sobie jeszcze jedno pytanie: kim w istocie jesteśmy? Jaka jest nasza prawdziwa natura i realne miejsce we Wszechświecie? Czy odkrycia naukowe, te związane z kosmologią, z neuronaukami, ale także szerzej z biologią ewolucyjną, mają jakiś realny wpływ na naszą wiarę? Czy jakoś ją one zmieniają, podważają, zmuszają nas do nowej, głębszej refleksji? A może nasza wiara, nasze samopostrzeganie pozostają takie same i nic się nie zmienia?

Odpowiedzi na te pytania mają ogromne znaczenie dla katolika. Wiara, jak ją rozumie Kościół, pozostaje racjonalna, rozumna, zakorzeniona w świecie realnym. Nie jest ona ani tylko emocją, uczuciem, odmiennym postrzeganiem świata, ani tym bardziej nie jest tylko wiarą, która przekreśla rozum i naukę i rzuca się w otchłań absurdu. Nie jest także, co pięknie ukazały średniowieczne polemiki z awerroizmem, autentyczną tezą o istnieniu dwóch prawd, jednej naukowej i drugiej religijnej, które mogą pozostawać ze sobą w sprzeczności. Wiara i rozum, wiara i nauka - choć oczywiście postrzegają świat z różnych perspektywy, mają odmienne metody i cele, to jednocześnie jeśli mają dotyczyć tej samej rzeczywistości - nie mogą być na najgłębszym poziomie sprzeczne. Taka sprzeczność oznaczałaby albo, że jedna z nich jest fałszywa, albo w ogóle prawda nie istnieje (co swoją drogą, także byłoby sprzeczne z katolickim postrzeganiem rzeczywistości). Dostojewski, przy całym swoim geniuszu mylił się gruntowanie, gdy pisał, że "gdybym miał wybrać między prawdą a Chrystusem, wybrałbym Chrystusa". Taki wybór w istocie nigdy nie zachodzi.

Instytucjonalne chrześcijaństwo, teologowie, a nawet Ojcowie Kościoła czy papieże, o całych społecznościach chrześcijańskich nie wspominając, mogą się mylić, albo odrzucać czy podważać prawdę, mogą budować swój światopogląd na fałszywych przesłankach dotyczących miejsca człowieka we Wszechświecie, jego relacji ze światem zwierząt, albo przyrodniczo rozumianego pochodzenia. Jeśli jednak chodzi o istotne prawdy wiary, te, które albo otrzymujemy w Objawieniu, albo które jesteśmy w stanie wywnioskować z analizy natury (do której - tak swoją drogą - przekonywał już św. Paweł Apostoł), to nie mogą być one sprzeczne z twierdzeniami nauki, tak jak dobrze, poprawnie metodologicznie uprawiana nauka nie prowadzi do wniosków sprzecznych z wiarą. Jeśli gdzieś taki konflikt zachodzi (a że zachodzi, bywa faktem), to wynika on albo z tego, że przypisujemy tezom światopoglądowym czy zależnym od przemijającego obrazu świata charakter religijny, albo dlatego, że pod płaszczykiem nauki albo pod jej szyldem, ale już poza jej ścisłymi granicami, niekiedy w sposób metodologicznie niepoprawny, uprawiamy filozofię czy światopoglądowe połajanki. "Nowym ateistom" (i to także takim, którzy, gdy uprawiają naukę, należy się ogromny szacunek) zdarza się to szczególnie często. Teiści również (w tym chrześcijanie) niekiedy wykorzystują naukę do uzasadniania swoich tez religijnych, co jest nie tylko sprzeczne z poprawną metodologią badań naukowych, ale jest także błędne z perspektywy religijnej.

DEON.PL POLECA

O czym mówię? A choćby o próbach wykorzystania Boga do łatania dziur w teoriach naukowych. Gdy nie wiemy, co działo się przed wielkim wybuchem (może w sensie ścisłym nic się nie działo, bo nie było czasu), albo jakie były przyczyny, procesy prowadzące do jego "wydarzenia", to uruchamiamy religijną argumentację i z triumfem obwieszczamy, że stał za nim Stwórca. Tyle że to nie jest ani nauka, ani dobra teologia. Ta pierwsza istnieje dzięki zastosowaniu brzytwy Ockhama, która wyklucza argumentowanie z Absolutu dla wyjaśnienia zjawisk naturalnych, ta druga ma świadomość, że teologia nie wyjaśnia fizycznych zjawisk, a do tego zachowuje w pamięci długi ciąg niepotrzebnego - z perspektywy nauki - "łatania Bogiem" dziur w nauce, które ostatecznie można było wyjaśnić w inny sposób.

Na poziomie bardziej przyziemnym można też powiedzieć, że takim błędem jest dowodzenie istnienia życia pozagrobowego za pomocą "doświadczeń bliskich śmierci". Duszpasterstwo opierające się na dowodzeniu z owych przeżyć, że istnieje Niebo i piekło, a także życie wieczne, jest mało racjonalne, a do tego mało katolickie. A powód jest dość oczywisty. Otóż tak się składa, że śmierć - i to jest jej cecha, co do której nie ma najmniejszych wątpliwości - ma charakter nieodwracalny. Najkrócej rzecz ujmując, jeśli ktoś umarł, to nie żyje, a jeśli żyje - a jedynie znajdował się w stanie bliskim śmierci - to znaczy, że nie umarł. Jeśli zaś nie umarł, to nie ma nic do powiedzenia na temat tego, co znajduje się po tamtej, drugiej stronie. Jakby tego było mało, doświadczenia bliskie śmierci mogą mieć całkowicie naturalne przyczyny, które z przeżyciami mistycznymi nie mają nic wspólnego. Czy Pan Bóg może je wykorzystać do nawrócenia ludzi? Może, ale to wcale nie oznacza, że są one dla nas źródłem wiedzy o zaświatach czy o życiu pozagrobowym, a jedynie, że Pan Bóg - to już jest myślenie religijne - wykorzystuje działanie naszego mózgu do tego, by coś w naszym życiu zmienić.

Zostawmy jednak neurologię i doświadczenia bliskie śmierci i wróćmy do Marsa i możliwego na nim życia, a szerzej do pytania o inne formy życia we Wszechświecie. Nie wiem i nie rozstrzygam, czy i w jakich formach ono istnieje, czy gdzieś w bezkresnym Kosmosie istnieje jakaś inna cywilizacja, czy inna forma inteligentnego życia. Może tak, a może nie. Możemy być jedyną iskierką rozumnego życia we Wszechświecie (bo pamiętajmy, że z perspektywy wiary istnieje jeszcze świat bytów duchowych, do których nauka nie ma dostępu), a może być tak, że dynamizm ewolucyjny doprowadził także w innych miejscach do wytworzenia się rozumnego życia. I jedno, i drugie jest możliwe, a może być i tak, że gdzieś w kosmosie istnieją jakieś podstawowe formy życia, ale rozum, racjonalność w formie, jaką znamy, rozbłysło tylko tutaj. Każda z tych możliwości jest - na tym etapie - tak samo mało uzasadniona, i tak samo z perspektywy wiary dopuszczalna. A powód jest prosty: katolicyzm zwyczajnie nie wypowiada się na temat istnienia, bądź nieistnienia życia poza ziemią. Istotna prawda wiary odnosząca się do Kosmosu jest tylko jedna: został on stworzony z niczego przez Boga i przez Boga jest podtrzymywany w istnieniu. Jak to się dokonało, jakie procesy zachodziły, to jest coś, co jest poza naszą wiedzą i zdolnością pojmowania. Jeśli coś na ten temat wiemy, to jedynie tyle, co sugeruje nam Ewangelia św. Jana, gdzie mowa jest o tym, że "na początku było Słowo". Grecki Logos oznacza jednak o wiele więcej niż tylko Słowo. Termin ten zawiera w sobie także pojęcie sensu, znaczenia, rozumu. Na początku więc świata jest Sens, Znaczenie, Słowo. Świat jest nimi przeniknięty, ogarnięty, pozostaje racjonalny i rozumny, tak jak rozumny i racjonalny (choć w sposób przekraczający nasze myślenie) jest Bóg-Stwórca.

Drugą istotną prawdą, jaką przekazuje nam Objawienie o Bogu, Kosmosie i człowieku, jest teza o tym, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. To prawda istotna, ale i ona nie mówi nam nic o istnieniu bądź nie istnieniu życia poza Ziemią, a odnosi się tylko do pewnych szczególnych cech człowieka - wolności, świadomej rozumności, zdolności do ofiarnej miłości, która sprawia, że w jakiś zaskakujący dla nas samych sposób jesteśmy otwarci na Transcendencję, na Boga, i że - choć stworzeni, być może gdzieś na marginesie Wszechświata, na peryferiach - jesteśmy Jego ukochanymi dziećmi. Bóg - swoją drogą - ukochał peryferia, nawet, gdy miał się narodzić, to wybrał Palestynę, a nie centrum ówczesnego świata, jakim był Rzym.

Biblia nie precyzuje także, jak doszło do stworzenia. Biologia ewolucyjna, ale także budowa naszego organizmu, nie pozostawiają wielkich wątpliwości, co do ewolucyjnego kształtowania się naszej natury. Gdzieś w tym procesie - nie jest dla nas ani jasne, gdzie, ani kiedy - doszło do powstania świadomości i - jak wierzymy - uczłowieczenia, przekazu nieśmiertelnej duszy. Pius XII bardzo mocno akcentował jeszcze, że stało się to wobec pary pierwszych ludzi, których Księga Rodzaju nazywa Adamem i Ewą, ale wielu współczesnych - także katolickich teologów - nie ma problemu z uznaniem, że ten proces mógł dotyczyć także całej kohorty ludzi, albo pary czy kilku par z takiej kohorty. Ulepienie z gliny oznaczać może przecież właśnie wytworzenie w naturalnym procesie. Ci pierwsi ludzie doświadczali swojego człowieczeństwa, swojej wolności inaczej niż my i gdzieś - znowu nie wiemy, ani gdzie, ani kiedy, ani w jaki sposób - doznali skazy grzechu pierworodnego, odkrycia swojej wolności, ale także dobra i zła, które skazuje nas wszystkich na nieustanne upadanie i powstawania. Nie chodzi tylko o piękny mit, który wyjaśnia naszą skłonność do zła, ale także o pewną najgłębszą prawdę o naszej naturze. Biologia nic nam jednak w tej sprawie nie wyjaśni, bo to akurat jest prawda z innej dziedziny.

I wreszcie prawda wiary ostatnia, być może - gdy staje się wobec ogromu Wszechświata i naszej słabości, naszego zagubienia we Wszechświecie - najbardziej zaskakująca. Otóż Bóg - Logos, Druga Osoba Trójcy Świętej - stała się dla naszego zbawienia człowiekiem. Dramat historii zbawienia, nie tylko człowieka, ale także Kosmosu (co przepięknie ukazuje liturgia prawosławna) dokonał się na peryferiach, na niewielkiej planecie, wśród istot, które - choć mają świadomość, rozum, wolność - pozostają przecież wciąż zwierzętami. Bunt Aniołów, upadek Lucyfera stają się jakoś bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, na jakichś kosmicznych peryferiach znajduje się Ziemia, i jak drobną w porównaniu z potęgą Kosmosu (o potędze Boga nie wspominając) istotą jest człowiek. Kimś takim, produktem biologicznej ewolucji na odległej planecie, zagubionej w układzie Słonecznym, miał stać się Bóg. Niesamowite, a jednocześnie dające odczucie ogromnej miłości.

Marsjańska wyprawa człowieka uświadamia jeszcze jedno. Tak się bowiem składa, że jest ona możliwa dzięki temu, że świat, kosmos są racjonalne, przeniknięte matematyką, a może lepiej powiedzieć, że językiem świata pozostaje matematyka. Gdyby było inaczej, to ta podróż byłaby niemożliwa. Jeśli zaś kosmos jest racjonalny, rozumny, przeniknięty pewnymi prawami, to można adekwatnie zadać pytanie, czy nie jest taki również człowiek? Jeśli odpowiemy twierdząco na to pytanie (przy pełnej świadomości, że nasza psychika i nasz mózg pozostają dla nas niekiedy przykryte ciemnością), to możemy zadać pytanie, czy pragnienie nieskończoności, pragnienie religijne, jakie w człowieku jest (a tysiąclecia rozwoju różnych systemów religijnych są tego dowodem), a także pragnienie nieśmiertelności (a nie tylko lęk przed śmiercią) nie są także wpisane w wyższą racjonalność, a może nie są otwarciem na ową wyższa racjonalność? Nie jest to rzecz jasna dowód na istnienie Boga, a jedynie pytanie, które w obliczu potęgi Wszechświata, a jednocześnie jego pięknego matematycznego uporządkowania możemy zadawać. Absurd śmierci racjonalnej istoty, która szuka wieczności, byłby głęboko niespójny z obrazem rozumnego Wszechświata. Piszę to, choć wiem, że dla wielu akurat to twierdzenie jest jedynie racjonalną ucieczką przed lękiem wobec śmierci. Lękiem, który w takiej formie dostępny jest - przynajmniej tu na Ziemi - tylko człowiekowi.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Franz Jalics SJ

To właśnie uważność ostatecznie prowadzi do Boga. Kontemplacja jest oglądaniem. W życiu wiecznym nie będziemy o Bogu rozmyślać, ale Go oglądać. Nie będziemy także zajmować się Bogiem w zewnętrznej aktywności, tylko oglądać Go i miłować....

Skomentuj artykuł

Mars, kosmos i język matematyki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.