Msza dla ateistów
Jesteś ateistą, ale brakuje ci cotygodniowej liturgii? Nie wierzysz w Boga, ale szukasz doświadczenia bliskości i wymiany poglądów z ludźmi, podobnymi do ciebie? Nie jesteś sam. Na zachodzie od jakiegoś czasu coraz większą popularnością cieszą się… niedzielne "ateistyczne msze".
Kiedy myślimy o chrześcijaństwie, krok po kroku redukując jego przesłanie do absolutnego sedna wiary, nieuchronnie musimy zmierzyć się z tajemnicą Zmartwychwstania. Analogicznie, kiedy mówimy o mszy, jej istotę da się streścić w sprawowanej przez kapłana Eucharystii. Na tych dwóch filarach stoi cały Kościół katolicki i dopiero z nich wypływa bogactwo życia we wspólnocie, piękno liturgii, tradycje i związana z nimi tożsamość. Co by się jednak stało, gdyby odwrócić priorytety, zostawiając z chrześcijaństwa samo "opakowanie"? Innymi słowy, czy można odtworzyć doświadczenie religijne bez Boga i mszę bez Eucharystii? Jak się okazuje, coraz więcej ludzi na świecie twierdzi, że tak.
"Zebrania niedzielne"
Jesteś ateistą, ale brakuje ci coniedzielnej liturgii? Nie wierzysz w Boga, ale szukasz doświadczenia bliskości i wymiany poglądów z ludźmi, podobnymi do ciebie? Dzięki fenomenowi, który przelewa się przez Stany Zjednoczone i Anglię, nie jesteś sam.
Jak donosi amerykański magazyn "The Blaze", coraz liczniejsze grupy ateistów starają się stworzyć wspólnoty, które będę łączyć ludzi na wzór religijnych, regularnych nabożeństw. Jednymi z pierwszych, którzy wpadli na pomysł "Zebrań niedzielnych" była dwójka brytyjskich komików - Sanderson Jones i Pippa Evans. Jak sami twierdzą, zależało im na stworzeniu "kongregacji bez Boga, która zrzeszałaby ludzi w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, aby mogli oni posłuchać inspirujących przemówień, pośpiewać i generalnie, celebrować cud życia".
Naprzeciw ateistom zaczęli również wychodzić co bardziej radykalni pastorzy w Stanach Zjednoczonych. Wielebny Marlin Lavanhar ze wspólnoty All Souls Unitatian stwierdził, że nie powinno się pozostawiać niewierzących na lodzie, ponieważ mają takie same jak chrześcijanie potrzeby "przebywania ze sobą, działalności charytatywnej oraz celebracji ważnych chwil w ich życiu, takich jak np. ślub". W związku z tym, zaaranżował on rodzaj "ateistycznej mszy", na której spotkać się mogą wszyscy, którzy chcą porozmawiać o sensie życia.
Jeszcze bardziej groteskowo sytuacja wygląda w Houston w Teksasie, gdzie grupa zwana Houston Oasis zorganizowała w byłym kościele katolickim miejsce cotygodniowych, niedzielnych spotkań dla ateistów, które regularnie gromadzą około 80 osób. Jak mówi twórca "Oazy", były pastor luterański Mike Aus: "To, że nie wierzę, nie znaczy, że nie potrzebuję się spotkać z ludźmi i czerpać z tego siły". Zaraz potem dodaje jednak: "Oczywiście, jesteśmy otwarci na każdą interpretacje naszej roli na świecie, tak długo, jak nie zawiera ona żadnych rozstrzygnięć dogmatycznych".
Chrześcijaństwo na opak
Kiedy jednak widzi się, w jaki sposób organizowane są spotkania w Houston, trudno nie odnieść wrażenia, że to po prostu chrześcijańskie nabożeństwo a rebours. Ktoś gra na przyniesionych instrumentach, ludzie na środku sali dzielą się swoimi refleksjami, a pod koniec spotkania zbiera się datki do wiklinowego koszyka. Gdyby nie baner wiszący przed budynkiem, który zamiast "wierzymy", dumnie głosi "myślimy", niektórzy mogliby mieć wątpliwości, gdzie trafili.
Co ciekawe, wspólnoty tego typu powstają coraz częściej, a na ich czele - jak w opisanym przypadku - niejednokrotnie staje były pastor. Niektórzy niewierzący nie lubią jednak terminu "ateistyczny kościół". Wolą aby nazywać ich grupą wsparcia, którą łączy poszanowanie dla podstawowych ludzkich wartości. W rzeczywistości coraz trudniej, szczególnie w USA, odróżnić "poszukujących humanizmu" ateistów, od niektórych wspólnot protestanckich. I jedni, i drudzy wysyłają swoje dzieci na wakacyjne obozy edukacyjne, oddają honorowo krew, uczestniczą w akcjach charytatywnych, organizują warsztaty i, o czym trudno zapomnieć, spotykają się w niedzielę.
Gdyby głębiej zastanowić się nad opisanym zjawiskiem, można by dojść do przynajmniej dwóch wniosków. Po pierwsze, wyłączając ze swojego życia Boga, nie da się zupełnie wyeliminować pierwotnej potrzeby bliskości z człowiekiem. Dobrze, że ludzie ci, choć w tak przedziwnej formie, starają się zapełnić powstałą po Kościele pustkę. Sama forma jednak, wprowadza dziwną oraz niepotrzebną ambiwalencję w świat sacrum i profanum. Po drugie, i co chyba najważniejsze, "ateistyczne msze" przypominają nam dobitnie, jak wielkie jest niebezpieczeństwo odejścia od wspomnianych już filarów chrześcijaństwa - Zmartwychwstania i Eucharystii. Jeśli sami nie uczynimy z nich centralnego punktu każdej niedzieli, bardzo szybko może się okazać, że chodzimy na spotkania towarzyskie, w których rytualne gesty i śpiew stanowią formę wypraną z treści wiary. Choć wiele osób miałoby na to ochotę, chrześcijaństwa nie da się i nie można sprowadzić jedynie do funkcji społecznych czy charytatywnych. Religia jest czymś nieskończenie większym, a jej siła nie płynie z powierzchowności czy takiej, a nie innej formy odprawiania liturgii. Uwikłani w wewnętrzne spory pomiędzy "tradycjonalizmem" a "posoborowiem", pamiętajmy jak należy rozkładać akcenty. Inaczej, gdy za kilka lat ktoś spojrzy na nas z zewnątrz, może nie wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Skomentuj artykuł