Nasz ślub z przypisami
Nie chodziło o sztuczne silenie się na oryginalność czy o ekstrawagancję dostępną tylko dla nielicznych. Chcieliśmy ślubu i wesela, które odsyłają poza siebie, opowiadając jednocześnie bardzo spójną historię - nie słowami jednak, ale obrazami, gestami, symbolami.
Wątek i osnowa
Przygotowania do ślubu i wesela zaczęliśmy od modlitwy do Ducha Świętego. Żeby podpowiedział nam motyw i taki sposób jego wykonania, który będzie przemawiał i do nas, i do ludzi pozawerbalnie. Czasami melodia, gest czy obraz potrafią poruszyć w nas strunę, której nie dosięgną żadne słowa. Właśnie w to chcieliśmy uderzyć. Nie znam lepszego "Jankiela" niż Duch Pański, który tak bezbłędnie potrafiłby odnaleźć czułe struny i wygrać na nich majestatyczną nutę "tego Czegoś", "Czegoś więcej" w nas.
Pomysł przyszedł szybko. Połączenie Ksiąg Pieśni nad Pieśniami i Apokalipsy: Oblubienica-Kościół, Oblubieniec-Jezus i Oblubienica-ja, Oblubieniec-Krzyś. Tak jak widział to Apostoł Paweł - żona i mąż mają być jak Kościół i Pan Jezus (Ef 5,23). A chociaż w Pieśni nad Pieśniami ostatecznie nie dochodzi jeszcze do spotkania Oblubieńców, a Apokalipsa jedynie "podprowadza" do odczucia ekstatycznego klimatu dnia Powtórnego Przyjścia Pana, ja i mój narzeczony łączymy się, proroczo, zapowiadając Wielki Moment zaślubin Baranka-Jezusa z Kościołem, Odwiecznego Oblubieńca z Wykupioną Oblubienicą. Tak zrodził się wątek wydarzenia. Jego osnowa prezentuje się zaś w kilku następujących odsłonach.
Zamiast estetycznych zaproszeń
Były zaproszenia z konceptem. Graficznie przedstawiały lampę z ruchomą wkładką wyciąganą z góry. Kiedy gość wyciągał środek ze swoim imieniem, to "zapalało" płomień.
(fot. proj. BlessCode.pl)
Oprócz samej bieli
Zaczęłam się pytać na modlitwie, co z suknią. Zobaczyłam w głowie sukienkę z czerwoną podszewką. Po chwili zrozumiałam: no tak, przecież Oblubienica jest "wybielona krwią Baranka" (Ap 7,13-14). Nie byłaby czysta, nie byłaby zbawiona, nie miałaby szansy na biel, gdyby nie krew, którą On za nią wylał. "Jaka róża taki cierń - nie dziwi nic". Jaka czerwień taka biel? - też już mnie nie dziwi.
Dzwonię do krawcowej i niczym Max Kolonko mówię jej, jak jest, nie pomijając apokaliptycznych kulisów mojej inspiracji. Zastanawia się i po chwili odpowiada: tego jeszcze nie było, wchodzę w to. Po dwóch kombinacjach i przeszyciach finał prezentuje się intrygująco, ale nie ostentacyjnie czy prowokacyjnie (jak to z czerwienią się porobiło) - subtelny i jednocześnie oczywisty jak prawda, którą ma symbolizować.
Czerwień nie wystaje, co najwyżej zamigocze przy chodzie czy unoszeniu przodu sukni, prowokując pytania, na jakie tak chętnie chcę odpowiedzieć. Jest coś jeszcze. Podszewka zaczyna się nieco nad kolanami i obejmuje też spód niedługiego trenu. Czerwień trenu wyciera więc cały brud podłogi, a biel trenu pozostaje sobą. Zupełnie jak przy krwi Jezusa - też "wytarła" brud, żeby nasza biel miała szansę pozostać sobą.
(fot. Whithedressphoto)
Zamiast bukietu
Lampion. Bo skoro jestem Oblubienicą, to chcę być tą mądrą, która dba o lampę i gromadzi oliwę do końca, aż Pan Młody przyjdzie. Wprawdzie nie udało mi się mieć prawdziwej lampy na prawdziwą oliwę, ale biały lampion i zapalona świeca o czerwonym trzonie pomogły utrzymać się w kolorystyce zarządzonej przez suknię. Także moja pani świadek trzymała drugą. Dwie roztropne panny.
(fot. Whithedressphoto)
Zamiast imion i daty
Na obrączkach mamy sygnaturę "Ap 22,17", czyli: "A Duch i Oblubienica mówią: Przyjdź! A kto słyszy, niech powie: Przyjdź"! Tak też chcemy "brzmieć" dla świata jako małżeństwo. Co ciekawe, później zdaliśmy sobie sprawę, że ten werset pojawia się nawet w dacie naszego ślubu - 22 VII 17.
Zamiast długiej przemowy
Mój świeżo upieczony mąż przed błogosławieństwem na koniec Mszy przewidział dla mnie niespodziankę. Powiedział tylko, że to, co zaraz zrobi, ma zamiar robić potem w uniżeniu przez całe życie i że to Jezus go do tego mocno zobowiązuje. Przywołał dwóch asystentów. Jeden z misą, drugi z dzbanem wody. "Chłopy" miały łzy w oczach. I mąż umył mi nogi.
Ja nieznacznie zaniemówiłam, z tyłu głowy ciesząc się, że już nareszcie obecne w kościele przyjaciółki-około-feministki nie będą się musiały ze mną spierać o kwestię "poddaństwa żony". Uniżenie działa w obie strony. I każdy to zobaczył.
(fot. Whithedressphoto)
Zamiast wódki i skomplikowanego wystroju
Nie cierpię obserwować tego procesu, kiedy z kieliszka na kieliszek osobowa twarz gościa zamienia się w zwiotczałą papkę bez wyrazu. Dlatego postanowiliśmy bez szemrania zrezygnować z wódki. Nie zabrakło za to wina i rzemieślniczych piw. Zabrakło butelek "dobrej whisky dla smakoszy", bo okazało się być ich więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał (albo chyba jednak nie byli aż takimi znowu smakoszami).
Jednak Ewangelia nic nie wspomina, żeby Jezus interweniował w sprawie whisky, więc zamiast poczucia klęski, poprzestaliśmy na poczuciu wymownego rozbawienia. Z kwiatów zagościł u nas tylko minimalistyczny goździk na każdym z weselnych stołów, a jakże - czerwony. Oprócz tego na sali zostało rozmieszczonych sześć plakatów, z których każdy stanowił graficzne przedstawienie bliskich nam wersetów z Pisma Świętego. Później załadowaliśmy je w tuby i rozdaliśmy wybranym gościom, żeby wisząc w czyimś domu, wciąż nie przestawały "pozawerbalnie mówić".
(fot. Whithedressphoto)
Zamiast oczepin
Nigdy ich nie lubiliśmy. To jedna z tych tradycji, które wolę nazywać ich bardziej dosadnym imieniem - zabobon. Nie mówiąc już o stresowaniu długodystansowych singielek wśród gości. Zamiast tego wianek, który założyła mi przy wszystkich mama, tłumacząc, że oznacza esencję mnie, ustrzeżoną esencję, czyli zachowaną do ślubu czystość, i że tata "oddał" mnie przy ołtarzu, a teraz ona "oddaje" mnie mężowi w ten symboliczny sposób.
Dodałam jeszcze, że ta esencja jest tak cenna, że ani ja, ani nikt nie będzie tym dzisiaj rzucał, bo to już jest własność mojego męża. Pokonując dystans dzielący mnie od niego, zdjęłam wianek z głowy i oddałam w jego ręce. Błyszczały mu oczy, a ja czułam wielki triumf.
Maja Sowińska - absolwentka judaistyki i lider uwielbienia, pasjonatka architektury modernizmu i reportaży. Na co dzień wraz z mężem celebruje życie w Skierniewicach
Skomentuj artykuł