Nawrócenie do Boga nie oznacza odwrócenia od świata
Człowiek pobożny, czyli nawrócony, a więc zwrócony do Boga twarzą, a nie bokiem czy plecami, jest człowiekiem dnia powszedniego.
Wciąż wygląda na to, że najwięcej kłopotu sprawia nam osoba Trójcy Świętej. Wystarczy posłuchać pieśni czy modlitw; nie tylko charyzmatyków, ale i Veni Creator. Prawie wszystkie mają charakter błagalny. Duchu przyjdź, przybądź, zstąp, nawiedź i tak dalej, aż po wyrażenie zahaczające o dwuznaczność, gdy prosimy o wylanie Ducha na nas.
Czasami mówimy, że Duch Boży zstąpił, ale to wydarzenie miało swój koniec, kres i należy do przeszłości. Zresztą, w podobny sposób mówimy również o Bogu Ojcu i o Synu Bożym, tak jakby Boga dotyczył wyłącznie czas przeszły i przyszły, a czas teraźniejszy już nie. Jezus kiedyś "chodził po świecie" i brał "w objęcia dziateczki swe".
Bóg Ojciec stworzył świat i teraz jedynie od czasu do czasu zagląda doń, zwłaszcza gdy zaczynamy się w tym Jego gospodarstwie zanadto szarogęsić. Pan Jezus podobnie, wstąpił, czyli odszedł do nieba, i zjawi się ponownie przy końcu świata na Sąd Ostateczny. Krótko mówiąc, Bóg zdaje się zamieszkiwać przeszłość i przyszłość, dzień dzisiejszy zaś jakby do niego nie należy.
Tymczasem Jan Chrzciciel mówi nam, że jest wprost przeciwnie. Człowiek pobożny, czyli nawrócony, a więc zwrócony do Boga twarzą, a nie bokiem czy plecami, jest człowiekiem dnia powszedniego. Nawrócenie do Boga nie oznacza według Jana odwrócenia od świata, to znaczy od zwykłego życia, codziennych zajęć, obowiązków rodzinnych, zawodowych, społeczno-politycznych, ale jeszcze mocniejsze w nie zaangażowanie.
Jeśli Jan Chrzciciel mówi, że sam obrzęd zanurzenia w wodzie nie wystarczy, to znaczy, że wie on, iż obrzęd ten wskazuje, przypomina, upewnia o istnieniu czegoś większego, nieskończenie bogatszego, a to coś nie jest czymś, ale jest Kimś, kogo nie tyle trzeba błagać o przyjście, co zauważyć, zobaczyć, dostrzec w swoim najbliższym otoczeniu.
A zatem Świat nie jest ufundowany na nicości, niebycie, nieistnieniu. Nie wisi w próżni, a przeciwnie - jest napełniony, przepełniony Kimś, i to w sposób nieskończenie przewyższający nasze wyobrażenia o istnieniu i nieistnieniu. Chrzest Duchem oznacza, że jesteśmy zanurzeni w Kimś, złączeni z Kimś, otoczeni przez Niego na zewnątrz, jak i od wewnątrz, a tego Kogoś w naszym świecie i w nas jest nie za mało, ale za dużo. Bóg jest za blisko nas i dlatego czasami tak trudno go zobaczyć.
Dlatego dzianie się Świata można całkiem spokojnie porównać z dzianiem się Mszy. Śpiewamy co prawda, że w Eucharystii mamy czcić "Jezusa ukrytego" - a jednak na nasze szczęście trzeba powiedzieć, że jest wprost przeciwnie: Jezus we Mszy się nie ukrywa, chleb, wino i słowo Go nie zasłaniają, ale odsłaniają, ukazują, przybliżają.
Dlatego - a nie mimo tego - że po konsekracji nadal widzimy i smakujemy chleb i wino, nadal słyszymy ten sam język, te same słowa, możemy twierdzić, że tutaj, jak i wszędzie indziej, jest Niewidzialny.
To Duch, Ktoś, Osoba jest fundamentem, najgłębszą głębią, rusztowaniem Świata.
Skomentuj artykuł