Nie boję się ludzi, którzy kochają sztukę
Zwiedzając wystawę malarstwa podziwiam nie tylko dzieła sztuki, ale także zadumanych przed obrazem ludzi. Są jakby piękniejsi w tym zamyśleniu, jakby bezbronni i godni większego zaufania. Wsłuchuję się w to, z czym przyszli. Gdy czekają, aż obsługa wystawy wpuści ich do środka, o czymś sobie przypominają, coś wspominają, nazywają po imieniu swoje pragnienia. Nikt nie narzeka.
Przede mną trzy kolejki. Kolejka do kasy, kolejka na salę wystawową i jeszcze jedna kolejka, by kupić katalog z wystawy. Tę pierwszą mogłem ominąć, bo kupiłem bilet w internecie, w drugiej stałem 45 minut, a gdy zająłem miejsce w trzeciej, zupełnie nie odczułem upływającego czasu. Kobiety i mężczyźni w różnym wieku czekali na wyjątkowe wydarzenie. Tak właśnie wyglądało zainteresowanie czternastoma pracami Marka Chagalla, jakie ostatnio pozyskało Muzeum Narodowe w Warszawie. Pierwszy dzień wystawy przyciągnął tłumy. Była wigilia 1 maja.
Mark Chagall pokolorował na 1 maja konwalie i kurę. Resztę elementów pozostawił w tle, ledwo zarysowanych i nieco rozjaśnionych błękitem. Zastawiony stół, rozkochane pary wznoszące w górę ramiona, wyfiokowane fryzury pań i pierwszomajowy strój mistrza siedzącego przed sztalugą.
Stojąc w kolejce słuchałem zwierzeń nauczycielki. Zmęczyły ją lekcje online w czasie pandemii. Nie dlatego, że były ciężkie i wpatrywanie się w ekran męczyło oczy. Brakowało jej codziennego strojenia się do szkoły. Czuje się brzydsza o te wszystkie miesiące, gdy mogła sobie odpuścić dbanie o wygląd. Kamerka lekko śnieży, więc nie trzeba było się trudzić. W najbliższym czasie to wszystko nadrobi. Obiecuje, a jednocześnie jakby o czymś marzy, o czymś nieuchwytnym.
Prace Chagalla profesjonalnie podświetlono. Żaden monitor komputera nie oddałby tego, czym emanują gwasze, tempery i kolorowy tusz. Siedmiopalca Madonna zawieszona nad Witebskiem zagląda głęboko w oczy ukrzyżowanemu Synowi. Król Dawid przygrywa na harfie aniołowi, który toruje drogę przez rozstępujące się morze. Mojżesz ze swym ludem i ze złotym cielcem składa wizytę w pracowni malarza. Czerwone słońce znika za wsią i nawet nie myśli, by konkurować z miłością kobiety, która w bukiecie kwiatów widzi swojego wybrańca. Różowe święto zakochanych i wiosenne bukiety. Mam to jeszcze w głowie, tak lekkiej, jak unoszące się nad domami postaci z obrazów Chagalla. To wszystko mi się potem śniło w jednym, kolorowym śnie.
Otrząsnęliśmy się z pandemii i jeszcze wierzymy, że wojna nas bezpośrednio nie dotyczy. Sztuka pozwala nabrać w płuca powietrza, uspokoić duszę i śnić. Wyfiokowana i pachnąca nauczycielka stoi pochłonięta różowo-zielonym tłem obrazu i wie, że na nią patrzę. Stojący przy niej mężczyzna wypina pierś i tłumaczy, jak często bywa w muzeum i jak nie rozumie tych, których nie interesuje sztuka.
Nie boję się ludzi, którzy kochają sztukę. Lękam się tych, którzy ją niszczą. Gdy słyszę, że rosyjscy żołnierze palą ukraińskie książki, plądrują cerkwie, a los obrazów ze zniszczonego muzeum w Mariupolu jest nieznany, serce mi krwawi. UNESCO potwierdziło zniszczenie blisko stu obiektów kulturowego dziedzictwa Ukrainy. Giną ludzie, a wraz z nimi wybitne dzieła. Nigdy już nie zobaczymy niejednego obrazu, przed którym ktoś zdjął czapkę a potem śnił kolorowy świat i czuł jak skrzydła rosną mu u ramion.
Skomentuj artykuł