Nie módl się na różańcu, jeżeli nie chcesz
Ostatnie trzy lata były dla mnie czasem rewizji wielu duchowych spraw. Moje życie z Bogiem nabrało nowego tempa i jakości. To, co do tej pory funkcjonowało w ramach "rozpędu" nawyków z dzieciństwa, musiało zostać poddane pytaniom, dystansowi, szukaniu, radzeniu się, dociekaniu. Różaniec był jedną z tych rzeczy.
Nie módl się na różańcu, jeżeli nie chcesz. Obserwuj za to swoją nieufność.
Przez jakiś czas pozostawał u mnie w "rezerwie", bo nie chciałam robić czegoś "z tradycji" zamiast "z relacji". Budując osobistą i bliską więź z Jezusem, chciałam być we wszystkim bardzo uczciwa i nie zostawiać żadnych "szarych" stref. Czekałam. Ale czekałam czynnie. Prosząc Boga o nowe objawienie w sprawie różańca i w sprawie samej Maryi. Nowe, nie - wypracowane - ale otrzymane "z góry".
Trwało to jakieś trzy lata. Trzy lata nie bez frustracji, złości i irytacji. Słysząc frazy w stylu: "To Niepokalane Serce Maryi zwycięży świat" albo "odmawiajcie różaniec, bo inaczej zginiecie", byłam oburzona - bo nie ma to pokrycia w Piśmie Świętym - i wykłócałam się.
Nie umiem też wytłumaczyć, dlaczego wielu zajadłych, zamkniętych i niemalże psychotycznych nieraz oponentów ruchów charyzmatycznych często okazuje się też być ultramaryjnymi. Ale doświadczenie duchowe uczy mnie, że właśnie te tematy, które budzą szczególne emocje - by nie powiedzieć, że budzą najgorsze, niechrześcijańskie instynkty w dyskusjach - są właśnie szczególnie ważne. Inaczej Zły nie fatygowałby się, aby aż tak skłócać, dzielić i inspirować do stawania się nielogicznym dzikusem.
Więc zaczęłam szczerze wołać do Boga, że chciałabym mieć relację z Maryją, ale że ta cepeliada, którą wokół niej wyrządzono, po prostu przyprawia mnie o mdłości i nie umiem tego przeskoczyć. I że potrzebuję Jego. Żeby mi ją zwrócił, bo mam jakąś ranę w sercu, bo funkcjonuje jakaś nieprawda wokół niej, a ja chcę być zdrowa. Że nie chcę musieć wybierać pomiędzy Randym Clarkiem a wodą z Lourdes, bo Bóg jest jeden, i medialnie romansować z moim sceptycyzmem, bo maryjność u charyzmatyków jest taka niby passé. Wolność. Gdzie Duch Pański, tam wolność, a nie szufladkowanie, że różaniec jest dobry dla emerytów, bo teraz to "w Imieniu Jezusa" robisz blitzkrieg. Wolność.
Przełom przyszedł niecałe dwa miesiące temu w czasie kryzysu. Poturbowanie okolicznościami z zewnątrz, przymusowa zmiana sezonu życia na bardziej osadzony, rozczarowanie ludźmi, znużenie pędem, wyczerpanie tym imperatywem utrzymywania w duchu ciągle tego wysokiego C, bo jest więcej. Jest więcej. Ale czasami potrzebujesz do tego usiąść i dać się przemielić. Usiąść. Wypisać się z konferencji i uczciwie posiedzieć z Jezusem w pustym domu.
Nie umiałam znaleźć metody na modlitwę. Ogólna bezradność przerodziła się w bezradność w wymiarze modlitwy. Nie mogę już tego Bethel, Hillsonga, TGD, nawet United Pursuit, nawet IHOPu. Dajcie mi spokój, jestem znużona, dajcie mi Jezusa. Nie umiem siąść za pianinem i uwielbiać, bo jestem znużona tymi polskimi wersjami Bethel, Hillsonga, etc. Nie stać mnie na nową pieśń. Nie umiem się modlić, a chcę Jezusa. Nie umiem spontanicznie, własnymi słowami, nie mam co powiedzieć. Ale w głębi serca czuję, że Bóg nie potępia mnie za moją niemoc - przeciwnie, dopuszcza do niej, żebym mogła dotrzeć w nowe miejsce.
Wtedy Duch Święty podłożył mi różaniec. To było jak otwarcie okna. Nie w ramach feudalnej kapitulacji: "nie kombinuj z tymi charyzmatami, tylko się chwyć za koraliki". Nie było z tym rywalizacji form. Był On. Niech się święci Twoje Imię, niech przychodzi Twoje Królestwo. Módl się za nami grzesznymi. Niech będzie błogosławiony owoc, który nosiłaś, Jezus. A ty, bądź pozdrowiona, i nie przestawaj modlić się za mnie, bo muszę się dostać do Jezusa. A ty już jesteś łaski pełna, pomóż mi. Bo mi ona przecieka, a chcę Jezusa. Amen.
Nie wypracowałam tego. To po prostu przyszło od Niego. Inaczej nie byłabym w stanie. I teraz mam różaniec, pokój i wolność. I po trzech latach, jak widzę fluorescencyjną "Maryjkę", to puszczam do niej oko i mówię: "Wybacz nam, bo nie wiemy, co czynimy". Myślę, że się wtedy uśmiecha. Jest prawdziwe. A ja nie mam już kleszcza, jak przychodzi do tego tematu. Bóg sam zrobił porządek. Nie wiem jak. Po prostu przyszedł po trzech latach i oddał mi ją, tak jak prosiłam. To nie oznacza, że nie mam już pytań i wszystko jest jasne. Nie jest. Wciąż mam wiele niepewności, jeśli chodzi na przykład o treść różnych objawień maryjnych. Ale dzisiaj zamiast "guli" na samo wspomnienie o tym, mam respekt wobec Bożej tajemnicy.
I chcę wołać o zrozumienie także tych kwestii. Naprawdę widzę, że najlepszym ubezpieczeniem, jakie sobie możemy sprawić na te zwichrowane duchowo czasy, to poruszanie się w bojaźni przed Nim i respekt wobec Tajemnicy, którą On jest. Wiem, że wielu katolików, którzy na nowo poznają żywego Jezusa, ma problem z Maryją. W porządku. To normalne. Bo wiele trzeba odkłamać w jej sprawie. Odczarować, odciążyć od przydomków, których nigdy nie chciała, ale tradycja dała i lipa.
Chcę Was tylko zachęcić, jeśli jesteście w takim miejscu, żeby nie robić teologii do swoich wątpliwości i niechęci, tylko wołać do Boga. Wierzę, że żyjemy w epoce, kiedy wiele rzeczy będzie się rozstrzygać. Ale nie na drodze dyskusji, tylko na drodze objawienia prosto od Boga. Więc wołaj, zamiast hodować kleszcza.
Tak, Duch Pański buduje jedność w całym Ciele Jezusa, ale robi to w głębokim szacunku wobec tradycji, w których Jego poszczególne owieczki funkcjonują. Nie wiem, jak ma zamiar to zrobić, ale z pewnością nie na zasadzie pertraktacji w stylu ,,katolicy niech zluzują z tą Maryją, a protestanci niech przyznają, że Luter to w gruncie rzeczy wielkim antysemitą był - i będzie kwita". On nie musi nikomu nic zabrać, żeby doprowadzić dzieło jedności do końca. Ale wszystko odkłamie.
Nie módl się na różańcu, jeżeli nie chcesz. Ale bądź w tym wolny, a nie przymuszony przez wątpliwość. Wtedy wołaj.
Maja Sowińska - absolwentka judaistyki i lider uwielbienia, pasjonatka architektury modernizmu i reportaży. Na co dzień wraz z mężem celebruje życie w Skierniewicach
Skomentuj artykuł