Nie mów Bogu, że milczy, gdy twoja Biblia jest zamknięta
Nie mów Bogu, że milczy, gdy twoja Biblia jest zamknięta – takie słowa zobaczyłam na jednej z facebookowych stron w minioną niedzielę. Papież Franciszek chciał, by III niedziela Okresu Zwykłego każdego roku była przeżywana w Kościele jako Niedziela Słowa Bożego. W tym roku wypadła ona 21 stycznia, choć przyznaję, że gdyby nie Facebook niewiele bym o tym usłyszała…
Z czytaniem Biblii sprawa wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby nam się początkowo wydawać. Niby wielu katolików ma ją w domu, ale znaczna część z nas trzyma ją schowaną głęboko w szafie. Leży, kurzy się, wyjmowana jest czasem przy okazji kolędy czy kolacji wigilijnej, choć dziś spotykam się częściej z tym, że Pismo Święte czytamy z aplikacji… Sama z resztą korzystam z Pisma głównie przez Internet. Gdzie leży moja Biblia? Od paru dni na parapecie w kuchni, co - przyznaję – jest mocnym motywatorem, by do niej choć raz dziennie zerknąć. Choćby na chwilkę.
Dlaczego nie czytamy Pisma Świętego w codzienności? Pewnie trochę dlatego, że nie mamy takiego nawyku, bo łatwiej przychodzi nam skrolować Facebook czy oglądać ubrania na Vinted, niż sięgnąć do czytań z dnia. Trzeba mieć pewne samozaparcie by wyrobić w sobie codzienną potrzebę czytania Biblii. Mnie udaje się to właśnie wtedy, gdy Pismo Święte nie leży na dnie szafy, ale kłuje w oczy, gdy chodzę po kuchni. To taki pierwszy mikro krok do zmiany, która wcale łatwa nie jest.
Przez wiele lat miałam wrażenie, że czytam Pismo Święte i nic. Nie rozumiem, nie czuję, nijak to się ma do mojego życia. Nie potrafiłam odnieść tego co czytam do codzienności. Przyznaję, że trochę zmiażdżyły mnie pewne wyobrażenia i oczekiwania. Widziałam jak inni głęboko się modlą, chciałam robić to tak jak oni. Okazało się jednak, że czyjś sposób modlitwy Słowem wcale nie jest mój, to nie moja droga… Wysoko postawiona poprzeczka mocno podcięła chęć sięgania do Słowa w ogóle. Wiele zmieniło się, gdy pierwszy raz trafiłam na rekolekcje ignacjańskie w milczeniu. Medytacja okazała się być tym, czego wtedy potrzebowałam. Gdy wyruszyłam na kolejne rekolekcje i poznałam kontemplację Słowa, w końcu poczułam, że jestem w domu! Znalazłam swój sposób, idealnie dopasowany do mojej wrażliwości i tego, jak przeżywam moją duchowość.
Pamiętam jedną z kontemplacji, gdy uciekałam do Egiptu ze Świętą Rodziną. Miałam wyobrazić sobie, że uczestniczę z Nimi w tym wydarzeniu. Wędrowałam obok Maryi, pomagałam Jej nieść Jezusa, a krok za nami maszerował św. Józef, pilnując by nikt za nami nie szedł. Pamiętam, co wtedy czułam, myślałam, jak głęboko zobaczyłam w tym swoje troski i zmartwienia. Zobaczyłam też, że Bóg jest na wyciągnięcie ręki, dotyka mojej codziennej ucieczki od tego, co było wtedy trudne i że daje mi siebie – bardzo blisko, namacalnie, mocno. Ktoś by powiedział, że uwierzyłam w bajkę. Niech mówi, każdy ma prawo tkwić w swoich błędach… Wiem jednak, jak bardzo tamta kontemplacja wpłynęła na moje życie, jak często wracałam do jej owoców w mojej codzienności. Wystarczyło otworzyć Biblię i pozwolić sobie na to, by dać się temu Słowu poprowadzić.
Jest wiele szkół modlitwy Słowem. Dostępne od ręki, za darmo – choćby aplikacja Modlitwa w drodze. Trzeba jednak chcieć po nią sięgnąć. Trzeba czuć taką potrzebę i nie bać się tego, że nie umiem. Sama przecież też nie potrafiłam… Uczyłam się przez lata, uczę się nadal. Dziś nie mam problemu z tym, że czegoś nie rozumiem, bo łatwo jest znaleźć w Internecie interpretację dobrego biblisty do niezrozumiałego fragmentu. Nie mam też problemu z tym, że moje koleżanki tworzą piękne grafiki i rysunki biblijne, a moja Biblia Pierwszego Kościoła jest czysta tak, że wygląda na nieużywaną. Nie chcę dziś iść czyjąś drogą, bo odnalazłam własną. Wypłynęła z pragnienia poznania Boga. Przy okazji lepiej poznałam też siebie. Słowo żywe, przemieniające, ożywcze. Wystarczy po nie sięgnąć, poprosić Ducha Świętego o mądrość i wsparcie i po prostu zacząć czytać, modlić się Słowem. Oby nie tylko od święta…
Skomentuj artykuł