Nie może być zgody na przymuszanie do patriarchatu
Widzę cztery główne powody, które zaskutkowały wybuchem oburzenia na to, że niektóre kobiety wierzące śmiały podważyć tradycyjne postulaty ich miejsca i roli w małżeństwie.
Po pierwsze to nierozpoznawanie bądź nieuznawanie działania Ducha Świętego w historii, a konkretnie w słusznym dążeniu kobiet w świecie do uznania ich pełnej podmiotowości i godności, do porzucenia społeczno-kulturowych schematów, które głosi się w Kościele i społeczeństwie niemal jak prawdy objawione. Kościół w oficjalnym nauczaniu rozpoznał i uznał ten znak czasu. Niestety, w praktyce wielu wiernych i duchownych jeszcze nie.
W XV wieku papież Pius II pisał „Kiedy widzisz kobietę, pamiętaj, to diabeł! Ona jest swoistym piekłem!”. Jeśli ktoś uważa, że to spojrzenie na kobiety ot tak wyparowało ze zbiorowej świadomości w Kościele, to jest jeszcze bardzo naiwny. Nawet pomimo słów św. Jan XXIII, który pisał w „Pacem in terris”: „Kobiety są z każdym dniem bardziej świadome swej godności ludzkiej, nie zgadzają się na traktowanie ich jako istot bezdusznych czy też jakichś narzędzi, lecz domagają się praw i obowiązków godnych ich ludzkiej osoby, tak w życiu domowym jak i publicznym". Niestety dzisiaj niektórzy uważają, że z tego powodu, iż to Ewa zerwała owoc, żony teraz mają być niejako poddane mężowi - odpokutować za swój grzech.
Z tym wiąże się drugi, głębszy problem, mianowicie, antynaukowości w Kościele, a jeszcze konkretniej, przeciwstawianie wiary i nauki. Jeśli ktoś z gruntu odrzuca zdobycze nauki tylko dlatego, że reprezentują je ludzie niewierzący, sprzeciwia się Stwórcy. Bóg działa także w świecie, nie tylko w Kościele. Dobre rzeczy dzieją się też w świecie i nauce. Dzieją się, bo Stwórca rozdziela swoje dary komu chce. Jeżeli więc ktoś odrzuca w imię literalnej interpretacji Pisma świętego np. słuszną emancypację kobiet, obraża Stwórcę. Antynaukowość w Kościele, która łączy się z przekonaniem, że wiara zawiera wszystko, jest po prostu ślepą uliczką. Stwórca raczej domaga się, abyśmy rozeznawali, przesiewali, przyjmowali to, co dobre ze zdobyczy nauki i społecznych przemian, a odrzucali to, co złe.
Po trzecie w Kościele w Polsce nie znamy wciąż nauczania Soboru Watykańskiego II, a także ostatnich papieży odnośnie do roli kobiety i rozumienia małżeństwa. Wciąż wiele osób pozostaje tutaj mentalnie w XIX wieku albo i wcześniej, na poziomie Starego Testamentu. Pisanie kolejnych oświadczeń, wzajemne oskarżenia, jakieś argumenty powołujące się rzekomo na aktualne nauczanie Kościoła, często niewiele ma z nim wspólnego. Broni się pewnego modelu rozumienia kobiety, obecnego nie tylko w Kościele, ale także w wielu społeczeństwach, który nie ma już przyszłości.
Niebagatelną rolę odgrywa też czwarty powód, czyli udręczona wizja małżeństwa i ludzkiej seksualności, gdzie głównym pytaniem wierzącego jest to, co wolno, a czego nie wolno we współżyciu. I to jeszcze z określeniem wszystkich detali. Oczywiście, dotyczy to głównie seksu, bo inne sfery już nie są takie ważne. Obsesja na tej sferze jest w Kościele ciągle dominująca.
Model małżeństwa, który głosili papieże do początku Soboru Watykańskiego II, bronił nadrzędnej roli męża w małżeństwie, chociaż pojawiały się już próby łagodzenia jego władzy. Leon XIII w encyklice „Arcanum divinae sapientiae” (1880) pisał na przykład: „Mąż jest panem rodziny i głową niewiasty, która, ponieważ jest ciałem z ciała jego i kością z kości jego, ma być posłuszną mężowi, nie na sposób jednak służebnicy, lecz towarzyszki”. Najszerzej temat podejmowało Pius XI w encyklice „Casti conubii” (1930). Ten papież wszystkie zagrożenia wrzucił do jednego worka: twierdzenie, że małżeństwo to wymysł ludzki, aborcję rozwody, związki partnerskie, równouprawnienie i ruchy emancypacyjne.
Papieże bali się, że gdyby Kościół bardziej wsłuchał się w głosy emancypacyjne, to wywróciłoby to tradycyjny model rodziny i zburzyło odwieczny porządek. Najbardziej widać to we wspomnianej encyklice Piusa XI, bo poświęcał emancypacji sporo miejsca. W społeczności domowej, wzmocnionej węzłem miłości, powinien kwitnąć jeden jeszcze czynnik, nazwany przez św. Augustyna porządkiem miłości. Porządek ten obejmuje tak pierwszeństwo męża przed żoną i dziećmi, jak i podporządkowanie się skore, chętne i posłuszne żony. (…) Tego domaga się dobro rodziny oraz konieczna jedność i stałość oraz ład społeczności rodzinnej – pisze papież.
Tymczasem Sobór Watykański II komentując słynny fragment św. Pawła z Listu do Efezjan o poddaniu żony mężowi, precyzuje: „Aby tak jak Chrystus umiłował Kościół i wydał zań Samego siebie, również małżonkowie przez obopólne oddanie się sobie (mutua deditio) miłowali się wzajemnie w trwałej wierności".
W punktach 47-52 konstytucji „Gaudium et spes” padają szczególnie ciekawe określenia, które nam lepiej pokazują, jak rozumieć poddanie w małżeństwie. Czytamy, np. że małżonkowie wzajemnie się sobie oddają i przyjmują. Małżeństwo to głębokie zjednoczenie będące wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób. Nie ma mowy o żadnym jednostronnym podporządkowaniu się, że żona musi się bardziej starać, upraszać męża, aby nie czuł się odrzucony. Twierdzenie, że po ślubie ciała małżonków stają się własnością współmałżonka, jest dzisiaj ryzykowne. Inaczej rozumie się dzisiaj własność niż w Biblii. Kościół przyjął personalizm, godność osoby. Mówienie o własności dzisiaj jest przedmiotowe. Poza tym, wejście w życie małżeńskie czy zakonne nie oznacza utraty wolności. Człowiek o ile wiem wyraża podczas ślubu i święceń, że chce je przyjąć. Nie może być więc rozumiany jako własność z pominięciem jego wolności.
Nauczanie Soboru potwierdza Jan Paweł II w liście apostolskim „Mulieris dignitatem” (1988): „Autor Listu do Efezjan (…) wie bowiem, że ten układ, który głęboko był zakorzeniony w ówczesnym obyczaju i religijnej tradycji, musi być rozumiany i urzeczywistniany w nowy sposób: jako wzajemne poddanie w bojaźni Chrystusowej (por. Ef 5,21) (…) O ile jednak w odniesieniu Chrystus-Kościół poddanie dotyczy tylko Kościoła, to natomiast w odniesieniu mąż-żona poddanie nie jest jednostronne, ale wzajemne!" (24). Tak nie pisał św. Paweł. Dlaczego wzajemne? Bo Kościół dojrzał po tylu wiekach do zrównania w pełni godności kobiety i mężczyzny. Zaczął w teorii (a to już dużo) zrywać z patriarchalizmem. Jan Paweł II dodaje: Równocześnie świadomość, że w małżeństwie istnieje wzajemne poddanie małżonków w bojaźni Chrystusowej, a nie samo poddanie żony mężowi, musi stopniowo przecierać sobie szlaki w sercach, w sumieniach, w postępowaniu, w obyczajach (MD, 24). Zadziwia mnie to, że w czterdzieści lat po tych słowach nawet młodzi ludzie w Polsce nadal bronią wizji małżeństwa sprzed Soboru Watykańskiego II.
Jeśli małżonkowie oboje godzą się na to, aby żyć ze sobą według modelu patriarchalnego, mają do tego pełne prawo. Ważne, aby oboje byli szczęśliwi. Jeśli kobiecie odpowiada podporządkowanie siebie mężowi, to przecież nikt tego nie zabrania. Problem pojawia się wtedy, gdy próbuje się innych przekonać lub zmusić, że tylko tak może i powinno wyglądać chrześcijańskie małżeństwo. I do tego podpiera się Pismem Świętym. Na to dzisiaj nie może być zgody.
Skomentuj artykuł