Nie przetrwamy z głową schowaną w bałtyckim piasku

(fot. Krzysztof Kowalik / unsplash.com)

Nie jestem pesymistą, chcę robić wszystko, co możliwe, żeby o nadchodzącej zmianie mówić otwarcie i bez lęku, o tym, że powinniśmy próbować powstrzymać ją ze wszystkich sił, a jeśli to niemożliwe, to dać sobie jak najwięcej czasu, na przygotowanie do niej. Zmiana dotknie każdego, ale też każdy ma wpływ na to, jak będzie wyglądała.

Kiedy będziecie czytać ten tekst, będę już w drodze. Wezmę udział w ruchu, który rokrocznie jak fala przetacza się przez Polskę. Północ na południe, południe na północ, darmowy poczęstunek, woda gazowana, sok owocowy, świeżo przygotowane potrawy w WARS-ie, drużyna konduktorska do mojej dyspozycji, magazyn pokładowy, Chopin na Centralnym, brak miejsca na walizki, mosty i woda, piach i sosny, szelest kartek, brak Wi-Fi. Znacie to? Znacie.

Jadę nad morze odpocząć od codzienności, którą zostawiam za sobą, z kilometrami, które mijają. Czuję się dobrze, bo podróż pociągiem zostawia mniejszy niż w przypadku samochodu lub samolotu (kto lata nad morze samolotem?!) ślad węglowy. Czyli sunąc po torach Srebrną Strzałą włoskiej myśli technicznej nie emituję do atmosfery takiej ilości dwutlenku węgla, jak wtedy, kiedy latam albo jeżdżę. Żeby nie było za kolorowo, łyżeczki do mieszania pakowane są w plastik. Ale jak zmieniać świat, to małymi krokami. Biorę sok w szkle.

Docierając tam, gdzie zapach gofrów ze śmietaną miesza się ze skwierczącym odorem ryby smażonej w oleju (tak jak w samochodach wymienianym raz do roku), spodziewam się zastać miejsca trochę bardziej dzikie niż na południu, plaże mniej zatłoczone niż rok temu i drzewa bardziej zielone niż trawa bardziej zielona z miejsc, gdzie nas nie ma. Do tej pory się udawało i faktycznie, mam swoje miejsca na mapie północnej Polski, zakątki takie, o których nikt nie wie, zamknięte, odcięte parawanem od arterii turystycznego ruchu.

DEON.PL POLECA

Sielanka trwa w najlepsze, bo cykl ten powtarzam każdego roku. Nie zawodzę się, bo zawsze znajduję to, czego szukam. Bałtyk szumi miarowo od kilku lat, piasek podobnie włazi do buta, nic się nie zmienia, od iluś tam lat takie samo. Ale czy na pewno? Czy zawsze będzie już tak, że bez zmiany? Bałtyk, gofry, stary tłuszcz, parawany?

Powiem wprost, dzisiaj już wiem, że za kilka, kilkanaście lat, to co do tej pory było moją wakacyjną codziennością może pozostać tylko w pamięci telefonu, a w tzw. realu zniknie i przeobrazi się w nie wiadomo co. To teraz do konkretów.

Istnieją przynajmniej trzy duże zagrożenia, które są w stanie zniszczyć Bałtyk i jego ekosystem: zanieczyszczone rzeki, które pompują do morza wszystkie możliwe chemikalia tego świata, niemieckie tankowce z czasów II wojny światowej, które korodując uwalniają sukcesywnie ropę oraz broń chemiczna zatopiona po wojnie w ramach akcji demilitaryzacji Niemiec. I chociaż za żadne z tych zagrożeń nie jesteśmy odpowiedzialni bezpośrednio, to skutki dotkną (a właściwie już dotykają) każdego z nas.

Badania zainicjowane przez uniwersytety z Niemiec i Finlandii wykazały, że od czasów ery przemysłowej drastycznie wzrosła ilość tzw. obszarów beztlenowych w wodach Bałtyku. Obszar beztlenowy to takie miejsce, gdzie brak tlenu sprawia, że niemożliwy jest rozwój jakiegokolwiek życia. Naukowcy od dawna obserwowali tendencję do rozszerzania się takich stref w morzu, ale dopiero najnowsze badania pokazują skalę problemu.

"Obecnie, i jest wielce prawdopodobnie, że też w przyszłości, na badanym przez nas obszarze ciągle będzie dochodziło do utraty tlenu wskutek przenikania składników odżywczych z pól uprawnych, uwalnianie się fosforu z osadów dennych i jego wędrówki w górę kolumny wody oraz wskutek globalnego ocieplenia" - powiedział Sami Jokinen z Uniwersytetu w Turku.

Za rozrost stref beztlenowych odpowiedzialne są zanieczyszczone wody, które trafiają do Bałtyku. Ten, podobnie jak papier, przyjmie wszystko, w tym przypadku sztuczne nawozy używane w rolnictwie i ścieki przemysłowe. Państwa leżące nad Bałtykiem wpuszczają do niego tyle zanieczyszczeń, że na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

No właśnie, efekty. Dla przeciętnego Kowalskiego istnienie stref beztlenowych nie musi być istotne, ale efekty przez nie wywołane już tak. Pierwszym najbardziej zauważalnym będzie spadek liczby ryb i innych zwierząt żyjących w morzu. Dla rybołówstwa oznacza to rokroczne zmniejszenie ilości połowów, a z czasem być może w ogóle ich zaprzestanie. Ceny ryb pójdą w górę, wielu ludzi straci pracę i środki do życia. Istnienie stref beztlenowych sprzyja pojawieniu się sinic, które są groźne dla zdrowia człowieka. Lawinowy przyrost ich liczby oznacza zamknięcie większości kąpielisk.

Ale to nie wszystko. Był rok 1955, Darłówko, dzieci przebywające na kolonii znajdują na plaży dziwną beczkę. Z samego początku nie wzbudza ona jakichkolwiek podejrzeń wychowawców, nawet brązowy płyn wydostający się spod skorodowanego metalu nie powoduje, że zakazują oni jakichkolwiek zabaw z jej udziałem. Sytuacja byłaby inna gdyby wiedzieli, że brązowa ciecz to iperyt, gaz bojowy wykorzystywany w czasie I wojny światowej. W efekcie zdarzenia 102 dzieci zostało poparzonych a czworo z nich straciło wzrok. W 1997 rybacy wyłowili z morskiego dna pojemnik, po kontakcie z nim ośmiu z nich zostało poważnie poparzonych. Okazało się, że to bomba iperytowa. Siedem lat temu w okolicach Czołpina, na plaży między Łebą a Ustką znaleziono grudki białego fosforu, wykorzystywanego między innymi przy produkcji bomb. Szczęśliwie nikt nie ucierpiał, chociaż skażeniu uległo 13 kilometrów wybrzeża. Do neutralizacji oddano około tonę niebezpiecznej substancji. Podobne przypadki miały miejsce w Niemczech, Danii, Łotwie, Litwie i Szwecji.

Skąd broń chemiczna wzięła się na plażach Bałtyku? Po II wojnie światowej nastąpiła demilitaryzacja Niemiec. Najtańszym rozwiązaniem, które pozwoliłoby pozbyć się zmagazynowanych przez III Rzeszę zapasów, był zatopienie ich w morzu. Alianci początkowo zakładali, że najlepszym miejscem do składowania tak wielkich ilości niebezpiecznych substancji będzie Atlantyk. Z pomysłu zrezygnowano, kiedy okazało się, że koszt przedsięwzięcia znacząco przekracza możliwości armii sprzymierzonych. Postawiono więc na Bałtyk, a konkretnie na Głębię Gotlandzką, Gdańską oraz Basen Bornholmski. Zachodnie wojska starały się, by beczki i pociski z gazem dostały się w rejony głębokiego Bałtyku, gdzie w beztlenowym obszarze ich korozja znacząco zwalnia. Jednak Armia Czerwona nie przestrzegała tych zasad i wyrzucała je nierzadko bez przygotowania, tam, gdzie nigdy nie powinny się znaleźć.

Do dzisiejszego dnia zagadką jest, gdzie mogą znajdować się chemikalia pozostawione przez Rosjan. Ich uwolnienie do wód Bałtyku zafunduje morzu katastrofę ekologiczną porównywalną do Czarnobyla. "Według naukowców kwestią czasu są kolejne znaleziska. Zagrożeniem jest również korodowanie pojemników z trującymi substancjami. Gwałtowne przeniknięcie ich do wody może spowodować katastrofę ekologiczną i zatrucie dużych obszarów Bałtyku, szczególnie, że jest on połączony z oceanem jedynie przez Cieśniny Duńskie, co powoduje bardzo wolną wymianę wody" - podała w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli.

8 kwietnia 1945 roku niedaleko Półwyspu Helskiego, na dno Zatoki Gdańskiej poszedł niemiecki tankowiec Franken. Jednostka została zatopiona przez radzieckie lotnictwo i w momencie zatonięcia, była w całości napełniona paliwem. Raport opracowany w czerwcu 2018 r przez Instytut Morski w Gdańsku i Fundację MARE wskazuje, że wrak statku jest silnie skorodowany. Autorzy raportu ostrzegają przed wyciekiem ropy do płytkich wód Zatoki Gdańskiej. Szacuje się, że w wyniku rozszczelnienia zbiorników mogłoby dojść do skażenia środowiska w przestrzeni od 10 do 25 kilometrów od miejsca zatopienia jednostki. Warto odnotować, że wrak znajduje się na terenie obszaru Natura 2000, gdzie znajdują się rezerwaty przyrody i kolonie chronionych fok szarych.

Kiedy mówię o tym, że zmiany klimatyczne, czy dewastacja naturalnego środowiska dzieją się na naszych oczach, spotykam się z odpowiedzią, że to daleko, że nie przyjdzie to do nas, skoro jest na drugiej półkuli, a nawet jeśli, to nie mamy na to żadnego wpływu. Na początku reagowałem alergicznie na takie argumenty, dzisiaj rozumiem, że to normalne, naturalnie interesujemy się tym, co swojskie, znane, za miedzą. Stąd mój strach (nie, to nie retoryczna zagrywka) o to, że za kilka lat Bałtyk, może nie najpiękniejsze, nie najcieplejsze i nie najczystsze morze świata stanie się ekstremalnym przypadkiem tego, jak bardzo jesteśmy w stanie niszczyć przyrodę.

Jasne, że nie mamy wpływu na to, że wariaci z ubiegłego wieku postanowili zrobić z morza kosz na chemiczne śmieci, których smrodek dolatuje do nas dopiero dzisiaj. Ale możemy o tym wiedzieć i mówić, opisywać, uświadamiać się wzajemnie, że zmiany klimatu i niszczenie Wspólnego Domu danego nam przez Boga nie dzieje się daleko, ale blisko, w moim przypadku niecałe 600 km od Krakowa.

Marzę o tym, żeby nie doszło do najczarniejszego scenariusza w którym moje dzieci i wnuki będą znały Bałtyk ze zdjęć i filmów, gdzie wydmy i sosnowe lasy będą tylko fragmentem ekranu, a nie gorącym piaskiem i zapachem żywicy. Czuję odpowiedzialność za tych, którzy przyjdą po mnie i jeśli tego dożyję, zapytają mnie, co zrobiłem, żeby nie doszło do tego, co oni zastali. Morze Bałtyckie to symbol tego, że klimatyczny kryzys nie zacznie się daleko od nas, ale bliżej niż się tego spodziewamy, przyjdzie niespodziewanie, od tak, to, co do tej pory było takie samo przez lata, zmieni się i sprawdzi naszą zdolność do adaptowania się w zupełnie nowych warunkach.

Nie jestem pesymistą, chcę robić wszystko, co możliwe, żeby o nadchodzącej zmianie mówić otwarcie i bez lęku, o tym, że powinniśmy próbować powstrzymać ją ze wszystkich sił, a jeśli to niemożliwe, to dać sobie jak najwięcej czasu, na przygotowanie do niej. Zmiana dotknie każdego, ale też każdy ma wpływ na to, jak będzie wyglądała. Nie przetrwamy tego czasu z głową schowaną w bałtyckim piasku.

Nie jestem pesymistą, chcę robić wszystko, co możliwe, żeby o nadchodzącej zmianie mówić otwarcie i bez lęku, o tym, że powinniśmy próbować powstrzymać ją ze wszystkich sił, a jeśli to niemożliwe, to dać sobie jak najwięcej czasu, na przygotowanie do niej. Zmiana dotknie każdego, ale też każdy ma wpływ na to, jak będzie wyglądała.

Michał Lewandowski - dziennikarz DEON.pl, publicysta, teolog, koordynuje projekt "Wspólny Dom" poświęcony ekologii chrześcijańskiej

Dziennikarz, publicysta, redaktor DEON.pl. Pisze głównie o kosmosie, zmianach klimatu na Ziemi i nowych technologiach. Po godzinach pasjonują go gry wideo.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie przetrwamy z głową schowaną w bałtyckim piasku
Komentarze (9)
Andrzej Ak
25 lipca 2019, 21:59
Problemów jest niestety o wiele więcej niż sam Bałtyk. Polecam poniższy materiał, który obnaża kulisy zarządzania naszym domem Poską. [url]https://www.youtube.com/watch?v=1bSY2LCCRR8[/url] Problem Bałtyku pownien być poruszony conajmniej w parlamencie  europejskim, natomiast to co się dzieje w pozostałych płaszczyznach należy faktycznie do nas. Odpowiedzialność za Kraj i to co się w nim dzieje spoczywa na nas, czy tego jesteśmy świadomi czy też pomimo braku tej świadomości. Myślę iż kiedyś i takie kwestie grzechów zaniedbania mogą stać się powodem zatrzymania nas ku drodze zbawienia, ku drodze życia wiecznego. Grzechy zaniedbania są równie ważne jak i inne, nie bądźmy obojętni!
IC
Iwona czaplicka
26 lipca 2019, 18:16
Filmu calego nie ogladalam -ile mozna suchac takich glupot? Polscy rolnicy sami nas truja. Gleba wokol gospodarstw jest przesycona dioksynami - bo pala smieci. Wiejskie jajeczka czy nabial maja wielokrotnie przekroczony dopuszczalny poziom. Zreszta dioksyny co i raz wychodza w polskiej zywnosci w innych krajach. Pozostalosci i antybiotyki w miesie - malych praktycznie sie nie sprawdza. Duzy jakos sie wybroni. Srodki ochrony roslin, antybiotyki, w tym wzrostowe stosowane bez umiaru.
Andrzej Ak
26 lipca 2019, 18:41
A czy my coś z tym robimy, czy wogóle się interesujemy co trafia na nasze stoły ze sklepowych półek? I tu jest istota problemu, Polskiego obywatela, który ma wszystko gdzieś, a potem żale i skargi, bo ma nowotwór. W Izraelu to nie do pomyślenia, od razu Rabinowi by doniesiono, a on zażądał by wyjaśnień od odpowiedzialnych. I tak po jakimś czasie już nie jeden Rabin by się zajmował rozwiązaniem problemu lecz cała rada. A Polacy?
IC
Iwona czaplicka
26 lipca 2019, 21:33
A co mozemy zrobic? rzucic robote, w ktorej i tak nic sie nie zdziala i robic to samo za granica. Niestety, mamay nadzor weterynaryjny jaki mamy - szkoda panstwu pieniedzy. Nie bada sie w kierunku wscieklizny - sukces!!! Ilosc wykrytych przypadkow spadla. Tuberkulinizacja -to samo. I tak dziwne ze ktos jeszcze za te pieniadze chce ponosic taka odpowiedzialnosc. No, ale 500+ wazniejsze, co tam ASF...
Oriana Bianka
25 lipca 2019, 20:16
Polska (obok Bułgarii) ma najgorszą jakość powietrza w UE, Bałtyk jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych mórz na świecie, rzeki polskie należą równiez do najbardziej zanieczyszczonych w Europie. Do zanieczyszczenia Bałtyku przyczynia się najbardziej własnie Polska. Co w tej sprawie robi  nasz rząd i my wszyscy? To jest rzeczywiste zagrożenie dla naszego zdrowia i życia. Tymczasem ludzie angażuja się w absurdalną wojnę o tęczowa flagę i przeciw tęczowej fladze. 
Andrzej Ak
25 lipca 2019, 20:05
Kraje skandynawskie połowy z bałtyku przeznaczają głównie na karmę dla ryb hodowlanych ze względu na ogromną ilość toksyn w tych rybach. Bałtyckie ryby bez ostrzeżeń dla przyszłych matek lub karmiących sprzedaje się głównie w Polsce, pozostałe kraje doskonale wiedzą o skażeniu tych wód. Problem jest doskonale znany w świecie i ignorowany. W Bałtyku zalegają atomowe odpady, paliwo jądrowe i wiele innych niebezpiecznych substancji. Przyszła katastrofa ekologiczna w tym rejonie jest już faktem, pytanie tylko kiedy nastąpi. Kiedyś rozmawiałem z jednym z płetwonurków badających wraki Bałtyku i on powiedział mi iż niebezpieczne jest nawet dotykanie takich "bomb chemicznych", a o wydobyciu i utylizacji można już zapomnieć. Nie wiem na ile rzetelna była ocena tego badacza, ale faktem jest iż wszyscy omijają ten problem nie chcąc go nawet dostzec, podobnie jak temat diabłów w Kościele.
MR
Maciej Roszkowski
25 lipca 2019, 18:40
Nic to zatrucie Bałtyku, nic to że za rok, dwa wyginie dorsz, a potem inne ryby. To na później. Najważniejszy jest przekop Mierzei. Nie będzie Ruski pluł nam w twarz!
MR
Maciej Roszkowski
26 lipca 2019, 16:55
Z liczby minusów wnoszę, że zwolenników tej inwestycjio jest wielu. Więc kilka pytań. - Do Elbląga mają pływać statki do 100m. długości, a więc ca 3- 4 000 ton o zanurzeniu 4,5- 5 m. - Wymaga to przekopania kanały od przekopu Mierzeji do Elbląga- kilkanaście km o głębokość ca 6 m. Przypomnę, że głebokości na Zalewie Wiślanym w tym miejscu to 1,2m- 1,6 m, a dno muliste więc dochodzi koszt utrzymania kanału w stałej głębokości i generalne zkłócenie równowagi środowiskowej. Koszt przekopu wzrósł wg. oficja;lnych szacunków z 800 mln. do ponad miliarda. Czy ktoś zna koszt wykonania kanału? -Jaki ma być koszt przystosowania Elbląga do obsługi statków tej wielkości? I na deser najażniejsze. Co te statki maja wozić do Elbląga i co z niego wywozić?  Jak na razie transport kolowy i kolejowy zupełnie wystarczał. - Od kilkudziesięciu lat żegluję jachtem po wodach europejskich. Poza wybrzeżem Norwegii nie ma w Europie żeglugi przybrzeżnej, kabotażowej i statków tej wielkości. Są wielkie masowce, kontenerowce, promy Przejście przez Bałtijsk istotnie było dokuczliwe i Rosja pokazywała na co ich stać. Wobec tego na Zalewie nie ma juz praktycznie kutrów, które wychodziły by mna pełne mnorze, pozostały tylko łodzie rybackie. Ruch jachtów z mojego kjlubu w Gdańsku to 8- 10 rejsów w sezonie, nawet jeśli wrośnie 10 razy to i tak będzie to najdroższa żegluga jachtowa na świecie. No ale Ruskim pokażemy! I o to chodzi!
Rafał Szewczyk
25 lipca 2019, 10:57
Kwestia niemieckiego tankowca jest niepokojąca, ale można by na tym nieźle zarobić. Wystarczy wypompować paliwo i lać do baków. Technicznie jest to możliwe. Trzeba tylko odważnej decyzji, a nie chowania głowy w piasek, jak słusznie Pan zauważył.