Obrona życia i społeczny wymiar chrześcijaństwa

Usnarz Górny. Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej (fot. Artur Reszko/PAP)

Chrześcijaństwo powinno być znakiem sprzeciwu także w wymiarze społecznym i politycznym. Jego ostrze skierowane jest przeciwko każdej depersonalizacji, każdemu odbieraniu godności, niezależnie od tego, czy dotyczy nienarodzonych, wykluczonych czy imigrantów i uchodźców.

Medialna histeria, w której każda ze stron wymaga bezwarunkowego opowiedzenia się po jej stronie (w imię patriotyzmu lub humanitaryzmu), nie jest dobrym momentem na stawianie poważnych pytań. Dziś - obie strony - nie tylko obrzucają się wzajemnie obelgami (jedni określając polskich żołnierzy mianem „śmieci”, a drudzy zwolenników pomocy imigrantom mianem „pożytecznych idiotów Putina”, a samych uciekinierów mianem „nachodźców” czy „broni demograficznej”), ale też wymagają całkowitego podporządkowania się jednej narracji w myśl zasady albo jesteś z nami albo przeciw nam. To jednak, co dzieje się obecnie na polskiej granicy, jest nie tylko niezwykle skomplikowane (bo mieszają się tam działania Aleksandra Łukaszenki, realne procesy migracyjne związane także z działaniami Zachodu na Bliskim Wschodzie, a także lęki, fake newsy i partyjny podział w Polsce), ale też wymagające zniuansowanej odpowiedzi. Ani proste - we wszystkim popieramy rząd, ani wpuśćmy wszystkich - nie są odpowiedzią na realne wyzwanie. Chrześcijaństwo wymaga od nas odmiennego postrzegania tej sytuacji.

Aby jednak owo spojrzenie było w ogóle możliwe, trzeba zacząć od języka. O tym, jak jest on istotny, wielokrotnie przypominała strona konserwatywna (ja osobiście też) w debacie o obronie życia. Jeśli już na poziomie opisu zdepersonalizujemy istoty ludzkie na zarodkowym czy embrionalnym etapie rozwoju, jeśli przedstawimy je jako „zarodki”, „zlepki komórek”, a nie ludzi - to o wiele łatwiej jest nam przekonywać, że aborcja nie jest w istocie poważnym problemem moralnym. I identycznie tak samo jest, gdy zamiast konkretnych jednostek, mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy uciekają ze swoich krajów (niekiedy z powodu wojny, niekiedy z powodu rozpadu ich własnej ojczyzny, a niekiedy - jak to robiły pokolenia Polaków - by poprawić swój status materialny) widzimy jedynie „mięso armatnie Putina”, „broń demograficzną”, „zagrażającą nam falę”. Jeszcze lepiej widać to w ostrzejszych sformułowaniach. Gdy przedstawi się dziecko z wadami genetycznymi, jako „potworka” i „zagrożenie dla kobiety”, o wiele łatwiej jest przekonać, że aborcja jest rozwiązaniem, a identycznie tak samo jest, gdy imigrantów i uchodźców przedstawimy już nawet nie jako potencjalnych, ale całkowicie realnych terrorystów i gwałcicieli. To wygodnie zwalnia nas z konieczności ważenia racji.

I żeby nie było wątpliwości nie twierdzę, że w przypadku sytuacji na naszej wschodniej granicy wszystko jest oczywiste, że należy wpuszczać każdego, kto tego chce, a jedynie przypominam, że w wojnie hybrydowej, jaką niewątpliwie wydał Zachodowi Łukaszenko, ofiarami są konkretni ludzie, i że za ich decyzjami także często kryją się dramaty. Depersonalizujący język sprawia, że przestajemy je dostrzegać, a to powoduje, że znika nam z oczu realny problem moralny, z jakim przychodzi nam się zmagać. Jeśli zaś problemu nie ma, jeśli tracimy z oczu konkretne osoby, to wówczas rzeczywiście wszystko jest oczywiste i jedynie ślepiec albo wróg państwa i narodu może zadawać pytania o przyjętą obecnie strategię działania.

DEON.PL POLECA

Język to jednak nie wszystko. Z perspektywy chrześcijańskiej warto sięgnąć także do Pisma Świętego i dokumentów Kościoła. I jedno i drugie zaś (o czym przypomina bardzo mocno Komunikat Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek ws. uchodźców docierających do Polski) nie pozostawiają wątpliwości, że - by zacytować papieża Franciszka - „każdy cudzoziemiec, który puka do naszych drzwi, jest okazją do spotkania z Jezusem Chrystusem, utożsamiającym się z cudzoziemcem przyjętym lub odrzuconym każdej epoki (por. Mt 25,35.43)”. Jan Paweł II ujmował tę sprawę identycznie: „Nakaz zawarty w słowach Jezusa: „byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25,35) pozostaje całkowicie w mocy w każdych okolicznościach i jest wyzwaniem dla sumienia wszystkich, którzy chcą iść Jego śladami” - wskazywał w Orędziu na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy w 1997 roku. Z obu tych cytatów Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek wyciąga następujący wniosek: „Humanitarna i ewangeliczna reakcja na problemy związane z migrantami i uchodźcami nie może być nigdy ograniczana czy zawieszana przez jakąkolwiek jurysdykcję, nawet najbardziej złożona sytuacja, nie unieważnia tego nakazu. Gościnność względem obcego – przypominał św. Jan Paweł II – jest jednym z wyznaczników naszej wiary” - zaznaczają autorzy dokumentu podpisanego przez bp Krzysztofa Zadarko.

Odpowiedzią na te słowa - mojej, bo uważam się za konserwatystę, strony - jest uznanie tej opinii za „sentymentalną”, „naiwną”, „nie zakorzenioną w realnym świecie” czy wreszcie „lewicową”. Tyle tylko, że jeśli uznamy, że stały przekaz Pisma Świętego, który wzywa do ochrony nad przybyszami, obcoplemieńcami, przyjmowania obcych pod swój dach, a także słów Jezusa, który wzywa do postrzegania także w obcych i uciekinierach ze swoich krajów bliźniego, a także czynienia dobra tym, którzy nam złorzeczą czy czynią zło, jest lewicowy i naiwny, sentymentalny i nieodpowiedni do realizacji w życiu społecznym, to powstaje proste pytanie, dlaczego ten sam - nierealistyczny i sentymentalny przekaz społeczny - ma być realizowany w życiu jednostek? Odrzucenie społecznego wymiaru Ewangelii i sprowadzenie Jej jedynie do wymiaru jednostkowego - w istocie unieważnia moralny przekaz Ewangelii w ogóle.

Z perspektywy zaś konserwatywnej prawicy uznanie, że w kwestii imigrantów i uchodźców nie musimy kierować się jasnymi wskazaniami Kościoła (w tym kolejnych papieży, włączając w to św. Jana Pawła II i Benedykta XVI), nie musimy kierować się radykalizmem Ewangelii w istocie podważa także nasze własne podejście do obrony życia. Niewątpliwie jest bowiem tak, że niektóre z decyzji jakie muszą podejmować kobiety czy małżeństwa - także w przypadku ciężkiej choroby dziecka - są decyzjami mającymi wymiar heroizmu i radykalizmu. Wymaganie ich uznajemy jednak za coś oczywistego. Gdy jednak wyzwanie do radykalizmu staje przed nami samymi w postaci imigrantów czy uchodźców, wówczas wymagania ewangeliczne zbywamy wzruszeniem ramion czy prostym uznaniem, że są one sentymentalne.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Obrona życia i społeczny wymiar chrześcijaństwa
Komentarze (12)
IN
~Iga N
27 sierpnia 2021, 09:39
Ciekawy spostrzeżenia autora. Tylko dalej jest dylemat co robić, bo to rzeczywiście skomplikowana sytuacja ilu ludzi wpuścić do kraju gdy każdy zasługuje na pomoc. Na upartego nawet zły człowiek na to zasługuje bo zło zawsze ma jakąś przyczynę i wymaga nawrócenia, terapii. Ale realistą też trzeba być bo jak będzie za dużo takich ludzi i zaczną się przestępstwa z powodu walki o przetrwanie to mało się zdziała bo i u nas będzie wojna.
AM
~Ana M.
27 sierpnia 2021, 15:06
Na tę chwilę dać tym ludziom jakiś dach nad głową, jedzenie, picie i lekarstwa i zastanawiać się co dalej. Problem uchodźców nie zniknie tak szybko, choć byśmy nie wiem jak mocno zamykali oczy.
ŁD
~Łukasz Dec
25 sierpnia 2021, 08:12
Jest różnica pomiędzy chrześcijańskim przyjęciem przybyszów, a naiwnym wpuszczaniem konia trojańskiego.
AM
~Ana M.
26 sierpnia 2021, 15:12
Zrobiłeś to o czym pisze pan Terlikowski - odczłowieczyłeś konkretnych ludzi nazywając ich "koniem trojańskim" i odrzucił zachowując w swym mniemaniu czystość swojego katolickiego sumienia.
SJ
~Sławomir Janukowicz
25 sierpnia 2021, 04:50
W sytuacji życia poczętego mamy doczynienia z konkretnym człowiekiem. Jednym (ewentualnie kilkoma ale ściśle ograniczona liczbą). Z nowo poczętego życia nowe może powstać po kilkunastu latach. Jeśli zaczniemy wpuszczać do kraju osoby nielegalnie emigrujący to przecież to co się stanie potem jest oczywiste, będzie ich więcej. Dlatego pomysł rządu aby pomóc tym osobom na terytorium Białorusi uważam za prawidłowe rozwiązanie.
AG
~Adam Golcarz
24 sierpnia 2021, 13:06
No pięknie - napisał Pan o wątpliwościach i przemyśleniach, które ma dziś wielu ludzi. Tylko co dalej, czy wynika z tego coś, zajął Pan jakieś stanowisko?
PR
~Ppp Rrr
25 sierpnia 2021, 07:54
Też o tym pomyślałem, ale bardziej konkretnie: Ilu księży pojechało do Krynek, by przynajmniej zamanifestować chęć pomocy? W relacjach TV przez dwa tygodnie nie widziałem ani jednego. Być może sam Autor nie ma takiej możliwości, ale jeśli chodzi o Kościół jako instytucję: MNIEJ GADAĆ - WIĘCEJ PRACOWAĆ! I nie chodzi o "wpuszczanie" kogokolwiek, lecz zatrzymanie w obozie, zapewnienie ludzkich warunków i zbadanie każdego z osobna przed podjęciem decyzji. Pozdrawiam.
GW
~Gocha Wójcik
25 sierpnia 2021, 13:22
A ja znów cieszę się, że te wątpliwości zostały nazwane wprost i zestawione z ewangelicznym przekazem. Właśnie za to bardzo cenię pracę redaktora Terlikowskiego.
WC
~Wojciech Chajec
25 sierpnia 2021, 14:37
Po co księżą mają "manifestować" chęć pomocy. Manifestowanie takich chęci przez niektórych polityków było groteskowe. Czy ksiądz katolicki ma otoczyć opieką duszpasterską muzułmanów?
G.
~Gość .
26 sierpnia 2021, 20:48
A dlaczego wg ciebie ksiądz katolicki nie powinien udzielić pomocy muzułmanom?
TM
~Tomek Mazurek
27 sierpnia 2021, 15:56
Bo to jest niezgodne z nauczaniem papieża Franciszka. Nie wolno duszpasterzować wśród muzułmanów, bo to prowadzi do wielkiego grzechu, którym jest prozelityzm.
G.
~Gość .
27 sierpnia 2021, 19:11
Nie chodzi o duszpasterstwo wśród muzułmanów ale pomoc humanitarną. Księdzu nie wolno?