Pat na granicy
Duża część Polaków spogląda w tych dniach w kierunku polsko-białoruskiej granicy. Telewizje pokazują nam obrazy z Usnarza Górnego, małej wioski na Podlasiu, w której pomiędzy słupami granicznymi siedzi od kilku dni 50-osobowa grupa uchodźców - Afgańczyków i Irakijczyków.
Nie mogą się ruszyć ani na terytorium Polski - nie pozwala im na to Straż Graniczna oraz wojsko. Na Białoruś nie pozwalają im wrócić tamtejsze służby, które wcześniej ludzi tych tam przywiozły i wypchnęły na granicę. Nasi politycy, jak zwykle zresztą, podzielili się w ocenach. Rządzący zapewniają, że nikogo wpuścić nie mogą i ochronią Polskę przed uchodźcami. Opozycja domaga się natychmiastowego wpuszczenia tych ludzi i udzielenia im schronienia.
Sytuacja jest patowa, bo logicznie rzecz biorąc obie strony mają w pewnym sensie rację. Ci konkretni uchodźcy nie są tymi, którzy uciekli z Afganistanu teraz. Pojawili się na Białorusi jakiś czas temu ściągnięci przez tamtejszy reżim, który teraz wykorzystuje ich trudną sytuację do rozgrywki z państwami Unii Europejskiej. Trudno nie zgodzić się z argumentem, że przyjęcie tej grupy będzie dla Białorusi sygnałem, że będzie mogła pogrywać sobie w ten sposób dalej. Z drugiej jednak strony trudno też nie zgodzić się z argumentem, że ludzie ci nie mogą siedzieć na granicy pod gołym niebem, bez możliwości umycia się, normalnego wyspania i porządnego najedzenia się, w nieskończoność. Trzeba udzielić im jakiejś pomocy. Każdy kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości wie, że tak właśnie trzeba zrobić.
Tyle tylko, że mamy pat. Jedna strona sporu ciągle szafuje populistycznymi hasłami, że Polska ochroni Europę przed „muzułmańską nawałnicą” i żadnego uchodźcy nie wpuści. Druga próbuje zaś wykorzystać dramat siedzących na granicy do doraźnej walki politycznej. I obie strony nie bardzo chcą usiąść i poszukać wspólnie rozwiązania.
Dziwić może w tej sytuacji postawa Kościoła. Wszak papież Franciszek, a za nim także i polscy biskupi nawoływali swego czasu do przyjmowania uchodźców. Kiedy rozpoczął się konflikt w Syrii nasz episkopat naciskał na utworzenie korytarzy humanitarnych, a gdy zderzył się z rządowym murem zorganizował wielką akcję pomocy dla uchodźców na miejscu. Teraz milczy. I właściwie trudno się temu dziwić. Jedno słowo ustawi ich po tej lub tamtej stronie barykady. Wydaje się jednak, że zostawiając ostateczne rozwiązanie tego kryzysu dyplomatom, dziś to Kościół powinien być tym, który ustali z rządzącymi właściwą formę pomocy, tym którzy jej potrzebują. Że stanie się tym, który w tej konkretnej sytuacji, gdy uchodźcy nie są gdzieś daleko, ale siedzą na naszej granicy – i nie jest istotne, jak się tam znaleźli – podejmie realne działanie.
Biskupom nie brak odwagi w walce z ideologią LGBT czy konwencją stambulską. O pomocy dla uchodźców też nie raz i nie dwa wspominali. Teraz jest szansa na realne działanie. Także dla papieskiego jałmużnika - kard. Konrada Krajewskiego - który w tych dniach przebywa w Polsce. Nie chodzi o to, by z jedną lub drugą stroną tego sporu przeciągać linę, chodzi o istotę chrześcijaństwa i wyjście do najsłabszych.
Skomentuj artykuł