‘Pan Parkinson’, eutanazja i aborcja – życie i śmierć

Depositphotos.com (96407868)

To nie jest typowy felieton jaki zazwyczaj wychodzi spod mojej ręki. To bardziej osobista refleksja pisana późno w nocy pomiędzy przygotowaniem, rozdrobnieniem i podaniem posiłku, picia, tabletek, zmianą pieluchy, zabiegach pielęgnacyjnych. Po dniu wypełnionym po brzegi, w którym nie ma specjalnie czasu na myślenie, o pisaniu nie wspominając.

Nie ukrywał swojej choroby św. Jan Paweł II. Wszyscy przed 19 laty – w kwietniu roku 2005 – mieliśmy okazję patrzeć na jego cierpienie i odchodzenie. Jakoś nas z tym oswajał przez lata, ale chyba bardziej litowaliśmy się nad nim, a głębszą refleksję pozostawialiśmy na czas późniejszy. Przed czterema laty – też w kwietniu – odszedł ks. Piotr Pawlukiewicz. W samym środku pandemii. On też oswajał nas ze swoją chorobą. „Pan Parkinson” – tak mawiał o towarzyszącej mu chorobie. Miałem okazję obserwować jej rozwój z bliska. Widziałem często jak wpadał w stan otępienia, by po jakimś czasie wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania. Ale i Jan Paweł II, i Pawlukiewicz byli gdzieś obok. Ich choroba nie była moją chorobą.

Nie moim Parkinsonem była choroba, która dopadła też i mojego ojca. Mniej więcej w tym samym czasie co ks. Pawlukiewicza. Jej rozwój wydawał się być podobny – mieli te same zachowania, wpadali w te same stany, ale funkcjonowali. Pięć lat temu ojciec trafił do szpitala na operację nie związaną z chorobą. Pilna operacja w pełnej narkozie – lekarze określili ją potem jako ratującą życie – spowodowała nieodwracalne zmiany w mózgu. Uratowała życie, ale zabiła komórki w mózgu. Od tamtego czasu ojciec jest pacjentem leżącym, wymaga całodobowej opieki. Nie jest podłączony do żadnej aparatury. Serce działa, płuca też, inne organy również. Nie działa głowa, choć wydaje się, że czasem wie co się obok niego dzieje. Żyje we własnym świecie, nie mówi, czasem mamrocze coś bez sensu, czasem uda mu się wypowiedzieć pojedyncze słowo. Leży w łóżku, oddycha, patrzy na zawieszony na ścianie obraz Matki Bożej i po swojemu coś do niej mówi. Czasem jakby z kimś walczył. Stan w zasadzie wegetatywny.

Ojcem opiekuje się mama. Nie chce słyszeć nic o pomocy z zewnątrz. Żadnych opiekunek czy opiekunów. Mówi, że ślubowała aż do śmierci i już. Mama poszła do szpitala. W jednej chwili choroba ojca stała się też i moją chorobą. Tabletka, posiłek, napój, pielucha… W takich momentach człowiek zaczyna doceniać wartość życia. W takich momentach przychodzi refleksja, że rację ma Franciszek, który powiada, by rozmawiać ze starszymi, dopóki jeszcze można. Ileż jest rzeczy, o które chciałbym zapytać… Pytam, ale odpowiedzi brak.

To wszystko spada akurat w tygodniu, w którym polski Sejm debatuje nad tym czy można drugą osobę pozbawić życia. W tygodniu, w którym Parlament Europejski przyjmuje rezolucję, która zakłada wpisanie „prawa do aborcji” w prawa obywateli Unii Europejskiej i wzywa Polską oraz Maltę do tego, by zmieniły swoje prawo. Lada moment będziemy pewnie nad Wisłą rozmawiać o eutanazji. Przychodzi w tym momencie refleksja, że zarówno przerwanie ciąży, jak i eutanazja to uwolnienie się od jakiegoś problemu. Niechcianego dziecka, które, jeśli się urodzi wywali cały świat do góry nogami, pozbycia się obłożnie chorego, który de facto uniemożliwia normalne życie ludziom zdrowym.

Patrzę na mojego ojca. On jakoś powoli pewnie odchodzi. W samotności. Wszyscy znajomi, czy ci, którzy uważali się za jego przyjaciół, poznikali. Nikt nie zagląda. Czy on cierpi? Nie wiem. Chyba nie. Nic na to nie wskazuje. Widzę w nim wolę życia, której trzykrotnie nie pokonał koronawirus, kilka zapaleń płuc, itd. A Bóg, który przecież już dawno mógł go zabrać jednak tego nie robi. Co chce przez to przekazać? Jeszcze do końca nie odkryłem. Ale namacalnie dotknąłem słabości, choroby. Widzę to inaczej aniżeli jeszcze miesiąc temu. I zadaję sobie też pytanie czy tej woli życia nie mają ci, których przed urodzeniem się chcemy unicestwiać. Pewnie mają – tyle, że jej nie widać. A jak nie widać, to zdecydowanie łatwiej dokonać czegoś czego po ludzku zrobić nie można.

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

‘Pan Parkinson’, eutanazja i aborcja – życie i śmierć
Komentarze (3)
NL
~Niepełnosprawny Leżący
13 kwietnia 2024, 15:50
Ja czekam aż ktoś porozmawiać z osobą żyjącą niepełnosprawną na temat wiary aborcji i eutanazji która ma wątpliwości w wiarze. Tego mi brakuje w Deonie
EM
~Ewa Maj
13 kwietnia 2024, 09:30
Dziękuję za tę opowieść. Sprawy życia i śmierci w dużo większym stopniu niż inne poruszają nasze emocje. Decyzje też podejmujemy kierowani raczej uczuciami niż rozumem.
LH
~Leon Hedwig
13 kwietnia 2024, 23:33
Uczucia są równie ważne co rozum. Ban Bóg nie stworzył nas w 75% racjonalnymi a w 25% uczuciowymi, ani odwrotnie