Patrząc na cierpienie Aleppo
Zdjęcia, jak te pod hashtagiem #HolocaustAleppo, są dowodem politycznej bezradności wszystkich aktorów tego konfliktu i mocnym oskarżeniem skierowanym przeciwko nim. Obecne naloty to barbarzyństwo. Jednak cywile giną także w atakach tzw. koalicji (do której dołączyła Polska, nie uczestnicząc jednak w bezpośrednich walkach) przeciwko ISIS.
Od ubiegłego czwartku trwają naloty sił rosyjskich i lotnictwa syryjskiego prezydenta Baszszara al-Assada na Aleppo. W środę media informowały o zniszczeniu dwóch największych w tym mieście szpitali (takie celowe działanie jest zbrodnią wojenną). W bombardowaniach pod gruzami giną cywile. "W Syrii rzeź trwa i nie szczędzi nikogo" - tych mocnych słów użył sekretarz generalny ONZ. Papież Franciszek zaapelował o ratowanie mieszkańców syryjskiego miasta.
Kilka dni temu na swoim facebookowym profilu opublikowałam wpis z informacją o hashtagu, pod którym publikowane są drastyczne zdjęcia ofiar tych nalotów, głównie rannych i martwych dzieci wydobywanych spod gruzów.
Zanim to zrobiłam, zastanawiałam się, czy mam prawo niepokoić innych tego rodzaju obrazami? Czy nie jest to wchodzenie z butami we wrażliwość moich znajomych? Po drugie, czy publikowanie tego rodzaju zdjęć jest moralne? Prawo prasowe wymyślono przecież między innymi po to, by chronić wizerunek ofiar, ich dobro osobiste, ich godność. Czy udostępniając tego rodzaju zdjęcia, "nie równam" do poziomu tabloidu? Wreszcie, czy ich udostępnianie ma sens? Czy to, co wiem o zbrodni w Aleppo, ma jakiekolwiek znaczenie?
Bombardowanie Aleppo dzieje się "tu i teraz". Teraz, bo naloty trwają już tydzień. Dzieje się "tu", bo w zglobalizowanym i zinformatyzowanym świecie przebieg wojny możemy śledzić niemal w czasie rzeczywistym, oczywiście bezpieczni, bo siedzący za szklanym monitorem komputera. Wiedza o cierpieniu Drugiego nigdy nie miała tak bezpośredniego dostępu do naszych domów, jak w przypadku wojny w Syrii.
Nie tylko dlatego, że jest to konflikt zbrojny toczący się w XXI wieku, ale też dlatego, że są w niego zaangażowani najwięksi globalni gracze politycznego świata i media. Te jednak nie o wszystkim równie chętnie chcą opowiadać.
Zdjęcia, jak te pod hashtagiem #HolocaustAleppo, są dowodem politycznej bezradności wszystkich aktorów tego konfliktu i mocnym oskarżeniem skierowanym przeciwko nim. Obecne naloty to barbarzyństwo. Jednak cywile giną także w atakach tzw. koalicji (do której dołączyła Polska, nie uczestnicząc jednak w bezpośrednich walkach) przeciwko ISIS. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka informowało w marcu, że cywile stanowili 40 proc. ofiar rosyjskich nalotów; z kolei 8 proc. ofiar to cywile, którzy ponieśli śmierć podczas ataków koalicji.
To jednak suche dane. W odróżnieniu od liczb wspomniane zdjęcia czy fotografia uratowanego z bombardowania chłopca - Omrana Daqneesha - mają moc wywołania społecznego protestu, oburzenia, bycia elementem nacisku na społeczność międzynarodową, na polityków. Przemawiają do wyobraźni, budzą silne uczucia: gniew, sprzeciw, ale także litość i współczucie. Mogą być niebezpieczne.
Niebezpieczne? Czy na pewno? Czy słyszeliście ostatnio o masowych protestach w sprawie Aleppo albo chociaż o fali gestów solidarności na portalach społecznościowych jak po zamachach terrorystycznych we Francji? Mimo że wiedza o cierpieniu Drugiego jest na wyciągnięcie ręki, a obrazy przemocy niemal same wdzierają się do naszych domów przez smartfony czy laptopy, nie odnotowałam takich.
Może wychowani w kulturze obrazkowej uodporniliśmy się już na widok cudzego cierpienia? Być może nikt nie protestuje, bo ten Drugi z Syrii jest dla nas dalekim, egzotycznym obcym bez twarzy i imienia? Albo po prostu nie wiemy, o co w tej wojnie chodzi? Kto jest zły, kto dobry, kto wrogiem, a kto przyjacielem? Zwyczajnie nie obchodzi nas to, co dzieje się poza naszym własnym podwórkiem. Bez tej wiedzy, tego kontekstu oglądamy "tylko" kolejny obraz cierpiącego dziecka.
Chyba że jest jeszcze inaczej. Może uwiedzeni ofertą przystępnej ideologii całą energię wyczerpaliśmy ostatnio na przerzucanie się w internecie zdjęciami zmierzających do Europy uchodźców: albo ciągnącego tłumu "młodych, silnych mężczyzn", albo matek z dziećmi.
Wielu zapomniało przy tym, a może cynicznie wykorzystywało to, że fotografia jest jednocześnie i obiektywnym zapisem, i interpretacją rzeczywistości. Może w jednym momencie tyle samo pokazać, co ukryć, nie przybliżając do zrozumienia sytuacji.
Spoglądaniu na ludzki ból towarzyszą poczucie bezradności i natychmiastowa chęć zdystansowania się. "Patrzeniu na fotograficzne zbliżenia realnego horroru towarzyszą i wstyd, i szok. Być może jedynymi ludźmi uprawnionymi, by patrzeć na obrazy ekstremalnego cierpienia są ci, którzy mogą je złagodzić - chirurdzy szpitala wojskowego, gdzie zdjęcie zostało wykonane - albo ci, którzy mogą się z niego uczyć. Reszta z nas to podglądacze, czy tego chcieliśmy, czy nie" - pisała w swojej ostatniej książce "Widok cudzego cierpienia" amerykańska intelektualistka Susan Sontag.
Czy mogę w jakikolwiek sposób złagodzić cierpienie ludzi z Aleppo? Modlitwa o pokój - to najbardziej oczywista odpowiedź katolików, ludzi wierzących. Może warto tę modlitwę ukierunkować na prośbę o to, żebym wiedziała, co mogę zrobić, teraz, by dołożyć choć małe ziarno do jego budowy. Na początek może być wiedza, zainteresowanie tematem. Znak tego, że los moich braci i sióstr nie jest mi obojętny. Dzięki temu sprawiedliwy gniew, który rodzi się, gdy patrzę na ból drugiego, nie zgaśnie po dwóch sekundach, nie rozproszy się tak łatwo po kliknięciu w kolejny link.
* * *
W ubiegłym tygodniu przestało obowiązywać kilkudniowe zawieszenie broni w Syrii. Od czwartku armia syryjska przy wsparciu finansowanych przez Iran szyickich bojówek i rosyjskiego lotnictwa prowadzi wielką ofensywę w celu opanowania zbuntowanych dzielnic Aleppo.
Według obrońców praw człowieka w nalotach na miasto prowadzonych przez syryjskie lotnictwo rządowe i samoloty rosyjskie zginęło ponad dwustu cywilów.
Katarzyna Nocuń - na co dzień relacjonuje wydarzenia polityczne dla agencji prasowej. Interesuje się polityką zagraniczną i reportażem
Skomentuj artykuł