Prawo a cnota
Mamy już turbatio, czyli zaburzenia społeczne. Boimy się eskalacji przemocy. Ten strach (na szczęście) skłania do refleksji
Już od dawna widać, że w protestach ulicznych nie chodzi tylko o aborcję. A jednak iskrą dla nich były zmiany w prawie i to, jak je wprowadzono. Dlatego warto przypomnieć sobie „klasyczną” naukę o stanowieniu prawa cywilnego.
Tomasz z Akwinu (autorytet nad autorytetami teologicznymi) napisał na temat zbyt wysokich wymagań w prawie karnym: „Prawo ludzkie podprowadza ku cnotliwemu życiu, ale nie natychmiast, tylko stopniowo. Dlatego nie wymaga od tłumu niedoskonałych, aby, od razu, jak cnotliwi, powstrzymali się od wszelkiego zła. Gdyby tak zrobiono, to ci słabsi, nie znosząc napięcia rygorów, popadliby w jeszcze większe zło. (…) A więc, gdy wlewa się młode wino do starych bukłaków, to znaczy, gdy nakłada się wymogi życia doskonałego na ludzi niewyrobionych, to wtedy bukłaki pękają i wino wycieka, czyli w konsekwencji nakazy prawa są lekceważone i z tej pogardy ludzie popadają w jeszcze większe zło” (S. Th., Ia-IIae, q. 96, a. 2, ad 2).
O. Wojciech Giertych, dominikanin i teolog Domu Papieskiego w Rzymie, komentując te słowa, zauważa: „Niepokoi mnie ta polska nieumiejętność rozróżniania pomiędzy oceną moralną czynów a reakcją na nie prawa karnego. To są dwie różne sprawy. Nauka św. Tomasza, przytoczona przez św. Jana Pawła II w Evangelium vitae jest zupełnie nieznana! Akwinata wyjaśnił, że aby można było wprowadzić penalizację złych czynów, potrzebne są trzy warunki. Po pierwsze, karze się jedynie grzechy przeciwne sprawiedliwości, a nie innym cnotom. Po drugie, w społeczeństwie musi być poparcie dla danej penalizacji. I po trzecie, wprowadzenie jej nie może doprowadzić do turbatio, do zaburzeń społecznych. Pierwszy moment jest sprawą scientia – teoretycznej wiedzy etycznej, ale dwa pozostałe odnoszą się do ars – sztuki politycznego działania. Ocena nastrojów społecznych nie jest jednoznaczna i ustawodawcy mogą być różnego zdania, szukając funkcjonalnych kompromisów”.
Mamy już turbatio, czyli zaburzenia społeczne. Boimy się eskalacji przemocy. Ten strach (na szczęście) skłania do refleksji. Nawet w obozie władzy zaczynają mówić o czymś, co już dawno postulowali niektórzy księża (za co potem zamykano im usta). Mianowicie poparcie społeczne można obecnie znaleźć dla zakazu zabijania nienarodzonych z nieodwracalnymi uszkodzeniami, ale rokujących przeżycie. Natomiast penalizacja tzw. eutanazji prenatalnej, czyli aborcji nienarodzonych w stanie terminalnym (umierają w męczarniach), jest podobnie postrzegana w społeczeństwie jak karanie za „zwykłą” eutanazję. Stąd wrzucanie do jednego worka (paragrafu) chorych i umierających prowadzi do lekceważenia prawa. Jak widać.
Skomentuj artykuł