Prawosławie Cyryla ma niewiele wspólnego z Ewangelią
Cyryl ostatnio nieco zniknął z radarów polskich mediów. Jego ostatnie przemówienie podczas Świętego Soboru Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej to "powrót smoka". Dlaczego? Otóż to właśnie w nim patriarcha Moskwy uznał, że atak Rosji na Ukrainę to efekt wrogości Zachodu wobec prawosławia, a głównym rozgrywającym walki z prawosławiem jest… patriarcha Konstantynopola.
Jeśli ktoś sądzi, że w sezonie ogórkowym postanowiłem sobie zrobić żarty z czytelników portalu DEON.pl, to nic bardziej błędnego. Takie tezy znalazły się w przemówieniu patriarchy Cyryla wygłoszonym do uczestników Soboru. "… obserwowane dziś działania wojenne są wynikiem długotrwałego konfliktu cywilizacyjnego. W okolicznościach, w których ten konflikt się rozpoczął, dostrzegamy niezaprzeczalny wymiar religijny: irracjonalną nienawiść do ludów wyznających prawosławie. To właśnie ta nienawiść była przyczyną agresji na Jugosławię w latach 90. To właśnie ta nienawiść determinuje bezceremonialną ingerencję państw zachodnich w życie krajów, których ludy są nosicielami prawosławia. Ingerencja ta wyrażała się i wyraża w szantażu ekonomicznym i politycznym, w organizowaniu tzw. kolorowych rewolucji" - mówił patriarcha Cyryl. Jedynym słowem napaść Rosji na prawosławną przecież Ukrainę, mordowanie cywilów, masowe gwałty, porywanie dzieci, to wszystko jest wyrazem "irracjonalnej nienawiści do ludów wyznających prawosławie" jaką rzekomo ma odczuwać Zachód, które broni jednego z prawosławnych narodów przed napaścią drugiego.
Myśl o wrogości świata wobec prawosławia patriarcha oczywiście rozwiną. "Wpływowe światowe siły polityczne, wrogie nie tylko Rosji i prawosławiu, ale także, jak możemy sądzić, całemu światopoglądowi chrześcijańskiemu, postawiły i stawiają sobie szersze zadanie niż tylko duchowa izolacja narodu ukraińskiego, jego sprzeciw wobec bratniego i niezwykle bliskiego duchowo narodu rosyjskiego, z którym razem tworzą jedną cywilizację prawosławną sięgającą czasów Świętej Rusi" - mówił patriarcha. Winni zła w Ukrainie są także, a jakże, katolicy obrządku wschodniego. "Nie sposób nie wspomnieć o tym, że tzw. grekokatolicy, czyli unici, biorą czynny udział w podżeganiu i podtrzymywaniu prześladowań prawosławnej ludności Ukrainy. To oni są jednymi z głównych beneficjentów licznych bezprawnych konfiskat cerkwi na terenie Ukrainy. Ale sama idea unii - podporządkowania życia cerkiewnego Rzymowi z pozornym zachowaniem obrządku wschodniego - przez kilka stuleci, począwszy od końca XVI wieku, przyniosła już niezliczone cierpienia prawosławnym na terytorium Rzeczypospolitej, do której należały niegdyś ziemie zamieszkane przez rosyjskich prawosławnych! Wystarczy przypomnieć przymusową polonizację i katolicyzację prawosławnej ludności rosyjskiej na ziemiach zachodnioruskich. Pamiętamy też faktyczną klęskę prawosławnych diecezji zachodniej Ukrainy przez unitów na początku lat 90. Wreszcie wiadomo, że to właśnie grekokatolicy aktywnie uczestniczyli w wydarzeniach puczu w Kijowie w latach 2013-2014. Dziś unici w pełni utożsamili się z propagowaną na Ukrainie jawnie nacjonalistyczną agendą, stali się wspólnikami władz ukraińskich w realizacji ich dyskryminacyjnej polityki wobec kanonicznej Cerkwi Prawosławnej" - mówił patriarcha. Wizja historii Cyryla pomija całkowicie przymusowe wcielanie grekokatolików do prawosławia, zakaz ich działania w carskich czasach, likwidację Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej przez Związek Sowiecki i przejęcie jej parafii przez Cerkiew prawosławną. Na takie "niuanse" nie ma miejsca. Trzeba jasno wskazać winnego, a potem napiętnować go, tak by zdjąć jakąkolwiek odpowiedzialność z własnej Cerkwi.
Ale szczytem wszystkiego jest uznanie, że działalność wrogich prawosławiu sił wspiera prawosławny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej. "Fanar jest w tej sytuacji środkiem w rękach światowych manipulatorów", "jest bronią w ich rękach". O co chodzi Cyrylowi? Otóż o przyznanie autokefalii Estońskiej Cerkwi Prawosławnej, a później Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, co oznacza ich uniezależnienie się od Moskwy. W światowym prawosławiu trwa oczywiście debata na temat tego, czy Konstantynopol ma takie uprawnienia, ale w tej sprawie nie chodzi o kanony (które są nieprecyzyjne), a o to, by nie wypuścić Ukrainy z rąk prawosławnej Moskwy. Tyle, że tu wcale nie chodzi o religię, a o to, by Federacja Rosyjska miała narzędzia do kontrolowania życia społecznego w innych krajach. Nie ma też znaczenia, że większość prawosławnych Ukraińców (nawet tych, którzy pozostają w parafiach i diecezjach Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, która od Moskwy odseparowała się - nie bez nacisku władz Ukrainy - stosunkowo niedawno) nie chce mieć nic wspólnego z Moskwą. Co zatem robi Cyryl straszy? Odłącza część ukraińskich diecezji (na terenach okupowanych przez Rosję) i włącza je do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a jednocześnie wytacza wojnę Konstatynopolowi, z którym nie tylko zerwał już stosunki, ale którego patriarchę chce pozbawić jakiegokolwiek znaczenia. Czy może mu się to udać? To trudne pytanie. Jest faktem, że część z Cerkwi nie akceptuje - z przyczyn kanonicznych - decyzji Konstantynopola, ale jednocześnie nie widać też wielkiego entuzjazmu dla działań Cyryla. Konflikt szkodzi prawosławiu.
Uważna lektura wystąpienia Cyryla - i to już trzeba powiedzieć zupełnie poważnie - uświadamia, że kierowana przez niego organizacja (mimo, że z pewnością funkcjonuje w niej wielu szczerze wierzących ludzi) niewiele ma wspólnego z Ewangelią i prawosławiem. To jedynie przybudówka państwa, a jej celem nie jest ewangelizacja, ale propaganda i piętnowanie politycznych wrogów językiem religijnym. Utożsamianie tej organizacji pod tym przywództwem z piękną tradycją prawosławną to błąd. Prawosławie Cyryla ma mniej więcej tyle wspólnego z prawosławiem, ile krzesło z krzesłem elektrycznym, albo demokracja socjalistyczna z demokracją w ogóle.
Skomentuj artykuł