Problemy z niedowierzaniem

(fot. Storm Crypt / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

W Kościołach wschodnich przyjął się zwyczaj, że w dzień Wielkiej Nocy wierni pozdrawiają się wyznaniem - życzeniem: Chrystus zmartwychwstał - prawdziwie zmartwychwstał. To bez wątpienia życzenie, aby stojący naprzeciwko mnie człowiek, mój bliźni, uczestniczył w radości zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Ale to także echo tych pierwszych deklaracji uczniów Jezusa, którym Pan się ukazał, którym pozwolił się widzieć i którzy pełni radości i zdumienia dzielili się wieścią, że Pan prawdziwie zmartwychwstał. Tak jak uczniowie z Emaus.

Dlatego też podczas liturgii Nocy Zmartwychwstania uświadamiamy sobie, jak bardzo w naszej wierze zależymy od wiary uczniów Jezusa, zwłaszcza tego, który był pierwszym, prawie że urzędowym świadkiem Paschy Jezusa Chrystusa, czyli Piotra.

Od tamtego wydarzenia dzieli nas prawie dwa tysiące lat. Wrodzony naszemu pokoleniu sceptycyzm wobec przekazów historycznych każe nam się pytać, czy to aby wszystko prawda. Przecież Ewangelie w opowiadaniach o zmartwychwstaniu wykazują znaczny stopień niedokładności; niektóre historyczne szczegóły tych opowiadań pozostają ze sobą w sprzeczności.

DEON.PL POLECA

Cóż jest dowodem prawdziwości tych wszystkich przekazów? Przecież nie pusty grób, bo on sam w sobie jest tylko i wyłącznie dowodem na to, że brakuje w nim ciała Ukrzyżowanego. Trudno jednak z tego wyciągnąć wniosek, że Ukrzyżowany zmartwychwstał. Argumentem pierwotnego Kościoła, pierwszej generacji uczniów, jest wyznanie, że oni widzieli Jezusa Chrystusa po Jego śmierci żywego. W tych przekazanych nam opowiadaniach świadkowie mówią, że Go widzieli, że pozwolił się widzieć. W ich rozumieniu było to doświadczenie a nie oglądanie jakiejś zjawy czy ducha. Bardzo mocno zostaje podkreślona w przekazach tożsamość tej postaci (ten sam z Wielkiego Piątku i Niedzieli Zmartwychwstania), realność tego doświadczenia (żadne rojenia). Ale to oczywiście nie zmienia podstawowej kwestii (która - jestem o tym przekonany - trapi wielu z nas): wierzyć, że Jezus zmartwychwstał oznacza uwierzyć, że uczniowie mówią prawdę, że Go widzieli, że się nie mylą. Jednym słowem w zmartwychwstanie proroka z Nazaretu wierzę, bo uwierzyłem Jego apostołom, uczniom. To moja decyzja, mój wybór, który zdaje się uprzedzać wysiłek intelektualny. Najpierw decyduję się na akt wiary, a potem dopiero zaczynam go opukiwać z każdej strony.

Jakie mam argumenty na rzecz mojego wyboru? Przede wszystkim nie urąga mojej racjonalności, mojej godności istoty rozumnej, fakt, że pokładam ufność w drugim człowieku. Nie odkrywam tutaj żadnej Ameryki. Postępujemy tak przy najważniejszych decyzjach w naszym życiu: małżeństwie, kapłaństwie. Ufamy.

Po drugie, kiedy czytam opowiadania ewangeliczne o zmartwychwstaniu Jezusa (ale i to Pawłowe wyznanie wiary z Pierwszego Listu do Koryntian) to sobie uświadamiam, że starym językiem (co prawda biblijnym, ale starym) trzeba było wyrazić absolutną nowość, co nie jest proste. Ileż to razy, przy opisie doświadczeń z naszego porządku mamy tę samą trudność i mówimy w końcu zrezygnowani: brakuje mi słów?
Po trzecie, oni, apostołowie, za tę swoją wiarę oddali życie: jedni dosłownie (jak Piotr, Jakub czy Paweł), inni skazani zostali na tułaczkę, wygnanie, biedę. Bycie chrześcijaninem w pierwotnych wspólnotach (jak na przykład tych w Galacji, zakładanych przez Pawła) wiązało się z wykluczeniem z cechów rzemieślniczych, a co za tym idzie - utratą dochodów. Zastanawiam się, czy ktoś jest gotów ponosić takie ofiary za mrzonki?
I po czwarte, wiara w zmartwychwstanie Jezusa wpisuje się w biblijną wiarę w Boga życia. Jest zmartwychwstanie, możliwość zmartwychwstania (nawet jeśli brzmi to głupio, irracjonalnie), rozwiązaniem skandalu śmierci. Czasami wydaje mi się, że współczesny kryzys wiary w to, że Jezus zmartwychwstał, bierze się nie tylko z tego, że podejrzliwie patrzymy na pierwszych uczniów, ale i z tego (a może przede wszystkich z tego właśnie), żeśmy utracili ten biblijny klimat wiary w Boga życia.


Ale to też paradoks - żyjemy w czasach, w których śmierć zmarginalizowano. W naszych społeczeństwach mówi się wyłącznie o życiu, ale nie o jego kresie. Nie używa się słowa "umarł’, tylko "odszedł od nas". Z kolei gdy już się o niej mówi, to w kontekście ostatecznego końca, życiowej porażki i katastrofy, a nie jedynego pewnika ziemskiego żywota: że on kiedyś dobiegnie końca. Tu, na ziemi. Nasze wysiłki, by żyć lepiej, fajniej, intensywniej tu i teraz, jakby potem nic nie było, pokazują brak wiary w podstawową prawdę chrześcijaństwa: w Boga życia, który pokonał śmierć.

Kapłan w zakonie zmartwychwstańców. Autor rekolekcji o "Amoris Laetitia". Mieszka i pracuje w Tivoli

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Problemy z niedowierzaniem
Komentarze (10)
N
non
7 kwietnia 2015, 08:52
No popatrzcie! Po Świętach odwołał deon cenzure dla, Żyłki,księdza  Siepsiaka, Błyszcza czy Stopki i podobnych oraz dla jezuickich szefów deonu! To znowu będzie wolno nie zgadzac się na manipulacje informacjami, dysydenctwo wobec KEP i biskupów, poprawność i postmodernizm deonowy? A może to tylko na chwilę zwolniono cenzure przez błąd techniczny ?
P
parafianin
8 kwietnia 2015, 18:55
Gdzie to ten nasz proboszcz sławy i kasy szuka ? I na co? Ciekawe
7 kwietnia 2015, 00:16
Majętny amerykański Żyd - Dan Korem - był bardzo sceptyczny wobec magików, jasnowidzów, cudotwórców. Ufundował sporą nagrodę, nie pamiętam dokładnie jaką (bodajże 1 mln dolarów), bo już wiele lat minęło od tamtego jego występu w Polsce, gdy ktoś mu udowodni, że faktyczne ma jakieś moce nadprzyrodzone. Nikomu się to nie udało, rozpracował wszystkie „magiczne” sztuczki, wróżbiarskie przepowiadania. Zresztą zademonstrował nam kilka, kopary opadły, że no nie możliwe, magik jaki, czy co, a potem pokazał, jak się w nich oszukuje ludzi. Wziął też na celownik największą według niego bujdę dużej liczby ludzi, czyli fakt Zmartwychwstania Jezusa. Przeprowadził skrupulatne, niemalże prokuratorskie śledztwo. Tam były bodajże historie mówiące, że Jezus miał brata bliźniaka, który potem ukazywał się innym. Też że On tak naprawdę nie umarł na tym krzyżu, tylko był odurzony czymś, że wyglądał jak martwy. Jeszcze jakieś plotki, podważające „absurd” Zmartwychwstania. Wszystkie zostały naukowo obalone. Lepszą linią dowodową, niż większość faktów historycznych, które przyjmujemy beznamiętnie, nie próbując nawet ich podważyć. Po tym sam nawrócił się na chrześcijaństwo i stał się gorliwym ewangelizatorem. A ci, co przyjmą Jezusa, ale też kluczowe – oddadzą 100% (nie 99%) życia Jemu i pozwolą Mu się ufnie prowadzić, stopniowo zaczynają odczuwać w codziennym życiu Jego subtelne, acz wyraźne działanie. Dobre rzeczy, które przekraczają wszelkie możliwe rachunki prawdopodobieństwa, żeby mogły dziać się przypadkowo...
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 00:25
To nie są żadne problemy to poważne zagrożenie dla naszej duchowej przyszłości, przyszłości naszej świadomości. Rozumiem, iż wielu duchownych nie przeżyło własnej śmierci nie było im dane widzieć i doświadczyć piekła oraz nieba, a tym samym nie nawiązali relacji z Bogiem żywym, który realnie Króluje nad życiem i śmiercią, piekłem i niebem, czyli wymiarami których człowiek nigdy rozumem nie ogarnie. Tym samym mając tylko doświadczenia z przestrzeni Pism Świętych postrzegają je jedynie w wymiarze prawd przekazywanych przez innych i to na dodatek dawno już umarłych, bez możliwości ich weryfikacji u źródeł prawd Boga. A Bóg faktycznie nie jednakowo obdarowuje ludzi, co już dawno budziło wiele kontrowersji, bo zaburzało to hierarchie, które ludzie tak pieczołowicie budują i piastują. Żyjemy jednak w końcu czasów i chyba dlatego Ziemię nawiedziły różne dusze nie wiadomo skąd posłane i dokąd ostatecznie zmierzające. Same te wyjątkowe dusze nie znają tak do końca swojego ostatecznego przeznaczenia, gdyż pojęcie o tym co wcześniej doświadczyły zostało im z chwilą narodzin na ziemi zatrzymane. Jednak świadczą o tym co jest im objawiane, bo do tego są powołane. Powracając jednak do tematu. Nie powinno się Boga marginalizować jedynie do przekazów Ksiąg Biblijnych i tylko na tej płaszczyźnie budować wiary.  Gdyż prawie zawsze będzie to Bóg martwy jak i wiara w Niego będzie martwą lub taką się z czasem może się stać. Boga trzeba szukać w swoim życiu, wyruszać w podróże swego życia, aby Go odnaleźć. Wielu twierdzi, że trzeba nawet przemierzyć trochę świata, aby Boga odnaleźć. Jednak, gdy Go w końcu odnajdą  zrozumią, iż On był od dawna tuż przy nich, ale oni Go nie widzieli, nie dostrzegali, nie dawali szansy, aby im pomógł w ich życiu. Wielu nawet po otrzymaniu takiej pomocy od Boga, później wypierają to wspomnienie ze wszystkich sił, aby tylko zapomnieć. Tak jakby Bóg był nieproszonym gościem, iż życia.
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 00:26
c.d. Boga jednak przede wszystkim trzeba poszukiwać sercem, a nie rozumem. Skoro Bóg jest miłością i panem miłości, którą nas obdarował, a my nią darzymy naszych bliskich, narzeczone, narzeczonych, matki, ojców, dzieci, wnuków to jest to pierwszy podstawowy dowód zapisany w naszych sercach, że Bóg istnieje naprawdę. Pisma Święte są jedynie dodatkiem, który umożliwia nam zrozumienie kim Bóg jest i co to jest prawdziwa miłość oraz jak żyć z Nim w przyjaźni lub może nawet bliżej czyli Komunii duszy. Jeżeli człowiek zamknie swoje serce na duchowe przekazy, zaneguje swoją miłość i podporządkuje ją jedynie swoim żądzom i rozumowym potrzebom, to tym samym zamyka się na rozwój w wymiarze do którego został powołany wraz ze swoim stworzeniem. Staje się tym samym jednostką niezdolną do rozwoju w wymiarze ostatecznego przeznaczenia i zbędnym balastem priorytetowego programu Bożego - Zbawienia. Bóg przestrzega się na kartach Pism Świętych, iż biada takim ludziom, jeśli nie odnajdą na drogach swego życia dróg do miłości, a tym samym do Pana Miłości czyli do Niego.  Jest to przestroga, a zarazem zapowiedź sądzenia takich ludzi wedle „kodeksu karnego” Boga. Warto wczytać się z uwagą w księgi Starego Testamentu w których ów karny kodeks okazuje się być najdoskonalszym prawem, bo nikt nie da rady uchylić się przed tym prawem, a tym samym niesamowicie surowym dla ludzi, którzy z Bogiem nie znaleźli żadnego kontaktu podczas całego swojego życia lub co gorsza Bogiem pogardzali.
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 00:27
c.d 3 Czasem zaczyna się od małego niedowierzania, aby ostatecznie zanegować Boga i żyć tak jakby Go nie było. Tutaj również pojawia się występek podlegający pod kodeks karny Boga, a tym samym niebezpieczeństwo surowego sądu, bo jest to najsurowszy kodeks Bożego Prawa. Nauczyliśmy się w obecnych czasach postrzegać Boga przez pryzmat Jego umiłowanego i Miłosiernego Syna. Wydaje się nam, że nie istnieje żaden kodeks karny Boga, a Jego Sprawiedliwość zawsze można jakoś nagiąć. Tym czasem już obecnie umarli są sadzeni wedle  Sprawiedliwości Boga, a dopiero potem wedle Jego Miłosierdzia. Ci co czynią występki przeciw Sprawiedliwości Boga muszą wpierw odpokutować te czyny, aby dostąpić potem kolejnego rozliczenia wedle Miłosierdzia. Ostateczny wynik wcale nie jest taki łatwy do przewidzenia, bo nie wszystkie dusze poddane cierpieniom potrafią nadal kochać z całych sił Boga, który na nie je skazał, wówczas mogą nie dostąpić Miłosierdzia, chociaż wcześniej wydawać by się mogło, iż na Miłosierdzie sobie zapracowali jeszcze za życia i zbawienie jest w ich zasięgu. Dla wierzących i wątpiących w powyższe polecam choćby studium upadku aniołów włącznie z tekstami w apokryfach oraz wielu innych publikacjach ludzi objawiających prawdy Boga. Wielu spośród nich (upadłych) zostało zwiedzionych przez ich przywódców, nie zdawali sobie sprawy, że tak strasznie mogą upaść. Do dzisiaj nie mogą uwierzyć, że będą na zawsze potępieni. Wielu przecież bardzo sumiennie służyło wcześniej Bogu, a tu nagle przez takie „małe” stworzenie  jakim był względem nich człowiek utracili nagle wszystko co kochali. Nie dziwmy się więc, że mają nas w takiej nienawiści i uczmy się na ich przykładzie, że Bogu trzeba być wiernym do końca! Nie ufajmy w żadne „ale”, bo często jest to iluzja upadłych, aby mieć więcej niewolników, na których mogą odreagować zarówno swoje frustracje jak i obrzydliwe oraz okrutne potrzeby.
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 00:27
c.d. 4 Szukajmy, ze wszystkich sił Boga w naszym życiu, a gdy Go odnajdziemy oddawajmy mu nasze serca, aby nas naprawiał. Ufajmy Mu i kochajmy na ile jesteśmy zdolni, starając się przekraczać te granice wraz z Jego pomocą poprzez łaski. Nie martwmy się na początku problemami z naszą małą wiarą, bo ważne jest aby trwać blisko Boga i traktować Go z powagą i szacunkiem. Zawsze przecież można się zwierzyć Bogu z naszych słabości w wierze i prosić aby nam pomógł. Bóg potrafi przymnażać wiary w niebywały sposób i w niebywałym tempie. Jednym zajmuje całe życie gdy inni potrafią to wszystko otrzymać jedynie w kilka lat. Wynika to czasem z tego, że nie każdy człowiek posiada jednakowo „pojemną na miłość Boga duszę”. Nie potrafię tego precyzyjniej opisać, ale dostrzegam tą różnicę w niektórych ludziach, a właściwie zawsze ją dostrzegałem, tylko tego nie pojmowałem. Tacy już nieco różni się rodzimy i mamy jakby nieco różne przeznaczenia w przyszłości, choć na tej samej drodze ku Bogu.
A
andrzej
6 kwietnia 2015, 00:34
Powinno być:  "Bóg przestrzega na kartach Pism Świętych..."
K
Katarzyna
8 kwietnia 2015, 20:29
Ciekawie piszesz. Zawsze odnajdywalam Boga w pięknych rzeczach tego świata, w dobrych ludziach i tym wszystkim co do  nas z zewnątrz przychodzi, ale od jakiegoś czasu Pan Bóg zaczyna wchodzić w moje życie dość intensywnie, w tej codzenności, w tej wydawałoby się "prozie życia" i zastanawiam się czy to "normalne". Bardzo mnie to denerwuje bo od jakiegoś czasu w bardzo różnych sytuacjach dostaje taki impuls- taka świadomość ze Pan jest- i to chyba nikogo wierzącego nie dziwi, ale mnie strasznie męczy, jest to zupełnie niezależne od mojej woli, kiedy chciałabym po prostu odpocząć albo skupić się na pracy, lub gdy rozmawaim z kimś czy prowadze jakiś wykład co jakis czas dostaje taki własnie sygnał ze Bóg jest. Nie jest to bardzo rozpraszające, ale przerywa moje życie w dziwnych momentach. Czuje się "osaczona" w tym sensie że nawet proste zwyczajne codzienne rzeczy w których zawsze się pogrążam odruchowo, bez zastanowienia teraz.... czuje ze nic co miałam "tylko dla siebie" nie jest już moje. Trudno to wytłumaczyć. Nie bardzo w to wierze, czekam może przejdzie. Bóg jest miłością, szukać Go sercem, ale muszę się przyznać że "aż tak" go nie szukałam. Czuje strach i w środku jakąś niezgodę na taką obecność- to głupie i egoistyczne ale moje srece nie chce żadnej zmiany. Tylko że to jest niezależne od mojej woli, nie chce tego ale nawet nie mogę od tego uciec. Może to schizofrenia :)
&
<...>
5 kwietnia 2015, 03:41
Debata wokół książki Erica Voegelina "Izrael i Objawienie. Narodziny sensu".  W debacie udział wzięli: prof. Jacek Bartyzel, ks. prof. Waldemar Chrostowski, prof. Dariusz Gawin i dr Tomasz Terlikowski, spotkanie prowadził Tomasz Stefanek. 19.03.2015. Relacja: [url]http://www.youtube.com/watch?v=VMImZU0jDHw[/url]