Rodzenie dzieci to nie dyscyplina sportowa

(fot. shutterstock.com)

"Bądźcie płodni i rozmnażajcie się!" - Bóg uzdolnił nas do współtworzenia życia. Każdy rodzic wie, jak ogromny to dar i jak trudne zadanie.

Niestety, nie dostaliśmy szczegółowych wytycznych co do wymaganej liczby potomstwa. Wiemy na pewno, że na życie mamy być otwarci. Czy objawem owej "otwartości" są wyłącznie dwie kreski na teście ciążowym?

DEON.PL POLECA

Gdyby tak było, to biada wszystkim, którzy mają jedno lub dwoje dzieci. Licytacja w tej materii jest jak chodzenie po śliskim gruncie. A dzielenie wielodzietnych i małodzietnych na lepszych i gorszych, świętych i grzesznych, katolickich i niekatolickich, otwartych i zamkniętych byłoby niczym innym jak budowaniem murów wewnątrz Kościoła.

Stop. Zaraz, zaraz. Czy już się tak nie dzieje? Rodziny wielodzietne (przyjmijmy normy państwa polskiego, czyli 2+3) stoją w Kościele na podium. To bezsprzeczne. I słusznie, bo wychowanie gromadki dzieci jest nie lada wyczynem.

"Pismo Święte oraz tradycyjna praktyka Kościoła widzą w rodzinach wielodzietnych znak Bożego błogosławieństwa i wielkoduszność rodziców" (KKK 2373; por. Gaudium et spes, n. 50). Świetnie, ale czy na podium nie może znaleźć się miejsce również dla tych małodzietnych, rodzin 2+1, 2+2? W mocno zaangażowanych środowiskach kościelnych można zderzyć się z praktyką etykietowania tych drugich jako leniwych, wygodnickich, nowoczesnych, egoistycznych. Czy słusznie?

Małżeństwo to stan obarczony chyba największą liczbą doradców w sprawach życia intymnego - od sąsiadki po panią dziennikarkę z brukowca. Jeszcze dobrze nie dotrzesz do ślubnego kobierca, a już usłyszysz wiązankę powinności z podziałem na dwa chóry.

Pierwszy: "powinniście od razu starać się o dziecko, bo potem to ciężko". I drugi: "nie powinniście od razu pakować się w pieluchy, najpierw się ustabilizujcie". Presja jest ogromna, a pytania w stylu "kiedy następny maluch?" albo przestrogi "e, minie wam ochota po pierwszym" potrafią skutecznie sparaliżować myślenie młodych o ewentualnym powiększeniu rodziny.

Pan Bóg dał nam jeszcze jeden, chyba najbardziej skomplikowany do rozdysponowania dar, czyli wolną wolę, a zdaje się, jakby nieproszeni doradcy naszego życia małżeńskiego o nim zapomnieli.

Rodzenie dzieci to nie dyscyplina sportowa, w której chodzi o zdrową konkurencję: "o, Maryśka z Lutkiem mają JUŻ trójkę, czas i na nas". To nie kolekcjonerstwo inwestycyjno-ambicjonalne: "zróbmy sobie drugie, w końcu musi być parka" (sic!).

Powołanie nowego człowieka do życia i wzięcie za niego odpowiedzialności na minimum 18 lat, 24 godziny na dobę, powinno być decyzją najwyższej wagi i powagi. Decyzją konkretnego małżeństwa, przede wszystkim wynikającą z obopólnej miłości. To tych dwoje ludzi musi być gotowych, szczególnie psychicznie i emocjonalnie, na długofalowy projekt zwany rodzicielstwem.

Pieniądze nie są czynnikiem decydującym. Statystyka pokazuje, że w krajach najuboższych współczynnik dzietności jest największy. To ciekawy paradoks ekonomiczno-demograficzny. Mimo to argument "pieniądze" jest po prostu skuteczną tarczą przed wścibskimi nochalami. Nikt nie będzie dyskutował z wyciągiem z konta bankowego. Nie ma na pieluchy, to nie ma. I kropka.

Taka sytuacja - rząd, pracodawca, ZUS i tak dalej. Odpowiedzialność zbiorowa. To nawet całkiem zrozumiałe. Ci, którzy sami ledwo dopinają domowy budżet, odpuszczą sobie umoralnianie innych. Ale z subiektywną "gotowością" do wejścia w rolę rodzica po raz drugi, trzeci, enty podyskutuje już całkiem spora grupka krytykantów. A nie każdemu małżeństwu chce się wywlekać intymne i wstydliwe kwestie pod ostrzał rodziny czy przyjaciół.

Ktoś puknie się w głowę i powie: "a co to w ogóle jest ta gotowość?!". Dopuśćmy do głosu papieża Pawła VI: "Ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony unikać zrodzenia dalszego dziecka" (encyklika Humanæ vitæ).

Zatem dyspozycyjność serca małżonków do powołania na świat nowego człowieka to istotna sprawa, bo nie kto inny, jak właśnie tych dwoje będzie musiało sprostać nieoczywistym podziałom obowiązków. Nie kto inny, ale ta konkretna kobieta będzie musiała zmierzyć się z cieniami i blaskami ciąży, a potem porodu.

To ten konkretny mężczyzna będzie musiał spiąć pas, wziąć nadgodziny i sklejać ze sobą dwa końce pod tytułem "praca oraz ojcostwo". To ta kobieta będzie musiała rozwiązać prawdopodobnie jedną z trudniejszych łamigłówek w swoim życiu: "macierzyński, praca, rodzicielski"? I tak dalej, i tak dalej. Nikt za nich tego nie zrobi. Nikt też nie weźmie na siebie odpowiedzialności za nich i konsekwencji wynikających z podjętych kroków. Dlatego też nikt nie ma prawa rozliczać małżonków z liczby posiadanych dzieci.

Wkładanie wszystkich rodziców małodzietnych do worka z napisem "egoiści" jest niesprawiedliwością. Śmiałość w wyrażaniu takich osądów jest porażająca. Rozporządzanie czyimś życiem z odległości, choćby przez wścibskie pytanie "to kiedy się staracie?" jest dalekie od ludzkiej, chrześcijańskiej troski. O ileż więcej realnego dobra zrobilibyśmy, pytając "jak wam mogę pomóc?".

Choćby zaoferowanie opieki nad dzieckiem raz w miesiącu, weekendowo, jakkolwiek, może dać przemęczonym małżonkom szansę na regenerację, złapanie dystansu i wiatru w żagle. Największym hamulcem prokreacyjnym zdaje się być bowiem poczucie osamotnienia w betonowych dżunglach.

Fora internetowe wypchane są po brzegi rozżalonymi, świeżo upieczonymi rodzicami, którzy nie mają wsparcia w rodzinie, a tym bardziej w sąsiadach no-name, i jedyną opcją na pogodzenie wychowania z codziennością zdają się żłobek lub niania.

Nasze dziadki i nierzadko rodzice wychowywali się w domach wielopokoleniowych. Żyli w świadomości ciągłej obecności drugiej osoby, na którą mniej lub bardziej mogli liczyć. To daje nieoceniony komfort psychiczny. Obecnie "instytucja" dziadków zanika. Młodzi opuszczają rodzinne miasta w poszukiwaniu pracy, a rodzice znaczną część swojej starości spędzają na etacie. Oddalamy się od siebie. Jesteśmy coraz bardziej anonimowi, nawet we własnych rodzinach. Najcenniejsze komórki społeczne w Kościele, a jednak samotne wyspy. W tym układzie przyszło budować życie młodym ludziom. Nie dziwi więc brak szeroko rozumianej gotowości.

Owej gotowości nie da się narzucić lub wymusić pobożnymi życzeniami. Nie płodzi się dzieci z poczucia winy, ale z miłości. Wszyscy bohaterowie drugiego planu mogą jedynie zrobić przestrzeń, w której ta gotowość będzie dojrzewać. Próba zrozumienia zamiast osądu. Rozmowa zamiast monologu. Konkretna pomoc zamiast teoretyzowania. Dzisiejsze "nie" może być jutrzejszym "tak". O to możemy się modlić. Reszta nie należy do nas. Bo to niezwykle delikatna sprawa sumienia, między małżonkami a Panem Bogiem. I taką ją zostawmy.

Natalia Białobrzeska - żona i mama, szczęśliwa kura domowa

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rodzenie dzieci to nie dyscyplina sportowa
Komentarze (12)
Agamemnon Agamemnon
26 marca 2016, 17:21
"Ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony unikać zrodzenia dalszego dziecka" (encyklika Humanæ vitæ). Obwarowani zakazem stosowania metod regulacji poczęć. Mentalność „dyregentyzmu” i jego skutki. Co z tego wynika? „Małżeństwo to stan obarczony chyba największą liczbą doradców w sprawach życia intymnego - od sąsiadki po panią dziennikarkę z brukowca.” A to to co? (cytat z encykliki). Wygodny sposób redagowania przy pomijaniu znaczących przesłanek. Czy Pani Redaktor nie ma coś z mentalności strusia?
DM
Dorota Mazur
25 marca 2016, 12:59
Mówią, że kredyt na mieszkanie to najlepszy środek antykoncepcyjny.
A
Agnieszka
22 marca 2016, 15:36
Co tu jes niezgodne z nauką kościoła?
22 marca 2016, 02:20
Zalogowałam się tylko po to by napisać, że miara nieznajomości KNS i nauczania papieskiego redaktorów 'Deonu' jest ZATRWAŻJĄCA. Czy autorka zna encyklikę Humane Vitae??? Kto to dopuszcza na stronę artykuły podważające nauczanie papieskie? Rozumiem, że panuje tu niekontrolowana wolność słowa i po laikach przyjdą nowe postępow prądy... czekam na jakiś artykuł Biedronia, Szczuki, a może i Petru na temat życia, płodności i rodzicielstwa...
T
Teresa
22 marca 2016, 16:24
Jak ja lubię takie pełne pychy komentarze "Kto to dopuszcza na stronę artykuły podważające nauczanie papieskie?". Może jakiś argument na uzasadnienie tych inwektyw? Ja nie widzę żadnej sprzeczności. Tak na marginesie, Karol Wojtyła w "Miłość i Odpowiedzialność" krytykuje manicheizm na równi z utylitarnym podejściem do bliskości małżeńskiej.
21 marca 2016, 23:15
Instytucja dziadków zanika być może dlatego, że dzisiaj wszyscy chcą być młodzi i dziadkowie też. Dzisiejszy sześćdziesięciolatek to młodzieniec, który często z powodzeniem uprawia sport, biegle porusza się po internecie, dba o dietę, wygląd itd. Jeszcze paręnaście lat temu tak nie było, opiekowanie się wnukami to była atrakcja i urozmaicenie w ciągu dnia, gotowanie zupki, wyprawa do warzywniaka po marchewkę, plac zabaw, okazja do pogadania z innymi babciami czy dziadkami o wekach, grzybobraniu, szydełkowaniu czy bólach w stawach itd.. Moda na wieczną młodość dosięgnęła i dziadków, oni nie mają czasu, po prostu.
Andrzej Ak
21 marca 2016, 23:46
A co będzie za 20 lub 40 lat? Gdy dziadkowie przyszłości mając 69 lat będą jeszcze chodzić do pracy (projekt: emerytura 70 lat) ich wnuczęta będą osiągać pełnoletność. Medycyna wciąż poszerza możliwości ciała ludzkiego, a w sejfach koncernów farmaceutycznych wciąż przybywa metod regeneracji poszczególnych fragmentów naszego ciała. Jednym chyba z największych osiągnięć na tym polu było opatentowanie ponad 10 lat temu "kapturkowania" heliksy DNA ludzkiego -  teoretycznie proces starzenia się ciała ludzkiego jest zatrzymany. Jaka będzie przyszłość dziadków i babć, doprawdy trudno przewidzieć.
22 marca 2016, 00:13
No tak, tyle że ciało to jeszcze nie wszystko:)
21 marca 2016, 22:32
W Kościele rzymskokatolickim panowie w sukienkach, którzy nie mogą zawierać małżeństw i którzy nie powinni mieć dzieci (bo tak sobie ustalili) dają rady innym dot. ilości dzieci. 
P
Przemysław
21 marca 2016, 14:29
Pani Natalio, brawo!
21 marca 2016, 11:27
Każdy ma rozum, przykazania i nauczanie Kościoła. Jest wezwany do miłosierdzia i wielkoduszności, bądźcie miłosierni... ----------------------------------------------------------------------------------- Małodzietnych nazywa się leniwymi a wielodzietnych patologią. Nie sądźcie, a szczegónie nie sądzcie po pozorach. Nie obdarowujcie epitetami odzwierciedlającymi wasze niezaspokojone pragnienia. Ale z drugiej strony pojawiają się teksty o wydźwięku: Nie chwalcie wysiłku wielodzietnych bo przykro małodzietnym. Nie chwalcie wierności małżeńskiej no przykro dzieciom z rozbitych rodzin. Nie chwalcie życia w czystości bo przykro zgwałconym. A jak zabijają dziecko piszecie o tym, że nie trzeba mieć ich dużo - mnie osobiście zabolała zbieżność czasowa.
21 marca 2016, 11:16
"Nasze dziadki i nierzadko rodzice" Chyba miało być: Nasi dziadkowie i nierzadko rodzice bo, jak sama zaznacza, nie chodzi autorce o "Nasze dziatki"