Samotność to taka straszna trwoga

(fot. ŚDU Archidiecezja Krakowska/facebook.com)

Na co dzień w Polsce denerwuje mnie wiele rzeczy, zwłaszcza te, na które nie mam wpływu. Tydzień, który właśnie się skończył przypomniał mi jednak o wszystkim, za co kocham ludzi w tym kraju. Przypomniał mi pozytywne znaczenie słowa solidarność, które nie ma nic wspólnego z paleniem opon i buntowaniem się, ale ze stawaniem w jednym szeregu z najsłabszymi.

To był ostatni wspólny wieczór w Namiocie Spotkania. Trwał koncert, a ja siedziałem na ławce przy pustym stoliku. Dosiadł się do mnie bezdomny mężczyzna, aby zjeść spokojnie zupę. Gdy zobaczył, że mam na szyi przewieszony aparat, zapytał z błyskiem w oku, czy "z tego, to zdjęcia wychodzą tak od razu?". Zrozumiałem, że miał na myśli polaroida i powiedziałem, że niestety nie. "A zrobi mi pan zdjęcie i przyniesie je za tydzień? Będę tam na kółku, na Zupie" - dodał. Zgodziłem się, wtedy kazał mi chwilkę poczekać i wyciągnął z kieszeni lusterko, które wyglądało jak oderwany fragment z damskiej kosmetyczki. Przylizał krótko ścięte włosy, przetarł usta, wymasował policzki. Cały czas wskazywał mi w charakterystycznym geście ręki, żeby jeszcze zdjęcia nie robić. Na końcu dumnie się wyprostował i dał mi komendę: "teraz". Zachęcałem go, żeby się uśmiechnął, ale widać było, że od bardzo dawna tego nie robił. Kiedy pokazywałem efekt naszej współpracy szkliły mu się oczy. "Chciałem wiedzieć, jak wyglądam i mieć na pamiątkę" - dodał. Podyktował mi swoje imię i nazwisko, każąc je zapisać. Podaliśmy sobie rękę ze Zbyszkiem jak starzy znajomi. Upewnił się jeszcze kilka razy, że zanotowałem także datę i miejsce spotkania. Przed snem długo się przyglądałem sobie w lustrze. Jakie to szczęście wiedzieć, kim się jest - myślałem.

Kilka dni wcześniej, gdy wybierałem materiał na uszycie czapki, do kosza podeszła pani, która wskazując na różowe polarowe spodnie, powiedziała: "O, ten jaki ładny! Uszyje mi pan coś?". Zdjęliśmy z kolegą krój z szablonu na czapkę średniego rozmiaru, otrzymaliśmy przeszkolenie na supermocny szew i przystąpiliśmy do ręcznego szycia. Co chwilę ktoś nas zaczepiał, a to znajomi, a to bezdomni. Każdy był mile widziany, a dookoła ludzie grali na instrumentach i wszystkim tym, co znaleźli. Nie odnalazłem już później tej pani, ale mam nadzieję, że czapka do niej dotarła.

(fot. ŚDU Archidiecezja Krakowska/facebook.com)

W sobotę pod sceną było sporo ludzi. Usiedliśmy w rogu. Wysłuchaliśmy tak kilku utworów. Nagle podszedł do nas bezdomny pan. Zapytał, czy próbowaliśmy dzisiejszej zupy, bo sam ją ugotował z kucharzem i jest "doprawdy prima sort!". Rozpierała go autentyczna duma. Nie mieliśmy serca odmawiać, zanim zresztą zdążyliśmy, przyszedł do nas z dwiema miseczkami grochówki na tacy, podając, jak w dobrej knajpie. A mnie zastanawiało, że pośród dziesiątek osób, które w każdym momencie wchodziły i wychodziły z namiotu, on nas zauważył. Nie było anonimowości.

Po chwili na scenę weszła muzyczna ekipa z "Zupy na Plantach" dowodzona przez pana Krzysztofa. Były "zupowe" kawałki, które zazwyczaj umilają cotygodniowy czas wspólnego spotkania i posiłku. Jedna piosenka szczególnie poruszała. "Whisky, moja żono" w ustach ludzi dotkniętych alkoholizmem i wyautowanych społecznie brzmiało niezwykle prawdziwie. Zdecydowanie prawdziwiej niż w ustach kolejnych pokoleń zbuntowanych licealistów, przygrywających do ogniska. "Idź do diabła - mówią ludzie pełni cnót" - to zdanie bardzo często jest ich osobistym doświadczeniem. A jaka jest prawda o ich ubóstwie? O czym nie wiemy lub tak często zapominamy? "Whisky to nie wszystko, można bez niej żyć, lecz nie wiedzą o tym, że najgorzej w życiu to samotnym być". Tego wieczoru wracając tramwajem, zainspirowany słuchałem innego utworu Dżemu. W głowie miałem tylko jedno zdanie: "samotność to taka straszna trwoga".

Tak więc szyliśmy razem czapki, gotowaliśmy, dokonywaliśmy metamorfoz, tworzyliśmy sztukę, fotografowaliśmy i spisywaliśmy historie ludzi. Wielu krytyków mówiło wprost: "Po co warsztaty fotograficzne dla ludzi, których nigdy nie będzie stać na aparat?". Inni dodawali, że "zamiast stawiać namiot, lepiej byłoby znaleźć bezdomnym pracę". Ludzie rzeczywiście nie mają pojęcia, że najgorzej w życiu to samotnym być. Właśnie dlatego to wszystko, by doszło do spotkania. Czy osobę bezdomną można ot tak wsadzić pod prysznic, wysłać do fryzjera, kupić ubranie i postawić w roli ekspedientki w jakimś butiku? Czy spotykając osobę samotną, można się jej wprosić do domu, aby już nie była samotna? Nie. Ubóstwo zmienia bardzo głęboko, nie da się go tak po prostu wymazać. Z każdym dniem powoli odbiera człowiekowi marzenia, plany, relacje, aż w końcu odbiera go całego światu. Dlatego stopniowo trzeba tę wiarę w siebie samego przywracać. Bo ubóstwo odbiera naprawdę wiele, ale nigdy godności. Wciąż i zawsze jesteśmy wiele warci.

(fot. ŚDU Archidiecezja Krakowska/facebook.com)

Wychodzenie do ludzi ubogich wcale nie jest proste. Miałem kilkukrotne podejście nim zacząłem dosiadać się do ludzi na parkowych ławkach. Do dzisiaj niewiele się zmieniło. W zasadzie każde takie spotkanie to historia pisana od początku. Trzeba przełamać stare bariery, do których dołączają całkiem nowe lęki. To mój prywatny strach przed każdą nową relacją, jedno z wielu moich prywatnych ubóstw. Jednak zawsze okazuje się, że było warto. Wchodząc do Namiotu Spotkania, widziałem wiele znajomych twarzy i wcale nie było mi łatwiej.

Ubóstwo nigdy nie będzie fajne ani estetyczne. Lepiej niczego nie oczekiwać. Bezdomność nie będzie nam pachnieć fiołkami, a zniszczone twarze ludzi nie przemienią się cudownie w oblicze Chrystusa. Ale czy to znaczy, że nie warto pomagać? Zamiast rzucać się na głębokie wody, dobrze zacząć robić tu i teraz coś, co realnie jest w granicach naszych możliwości. Małe rzeczy potrafią w dłuższej perspektywie uczynić naprawdę bardzo wiele. Znam kilka osób, których takie rozmowy, posiłki i przyjazne gesty ze strony otoczenia zachęciły, by spróbować wyjść ze swoich problematycznych życiowych sytuacji. Agresja i poniżenie uczą poniżać i być agresywnym. Bezdomnym również potrzeba dobrych wzorców.

Postawienie ogrzewanego namiotu w centrum wielkiego miasta sprawiło, że z zakamarków zaczęli wychodzić ubodzy. Ileż mieli w sobie odwagi, żeby pomimo wszystkich swoich lęków, problemów i nieprzystosowań zdecydować się wyjść. Były w namiocie dobre chwile i momenty napięcia. Gdy fotografowałem, jedna z kobiet podeszła i poprosiła mnie stanowczo, abym omijał ją z obiektywem. Była bardzo zdenerwowana. Uszanowałem jej wolę. Wtedy rozmowa między nami stała się zupełnie inna. W jej wypadku kluczem stało się doświadczenie, że jej zdanie coś dla kogoś znaczy i ma prawo decydować o sobie. To był impuls do dalszej rozmowy. Potraktowałem ją zwyczajnie, jak każdą inną osobę, po ludzku.

Gdy jechaliśmy w niedzielę z zupą na Planty, w samochodzie była rozmowa o śmierci Tomka. Podobno pierwsze mroźne noce zebrały już swoje żniwo - trzy osoby. Prawdopodobnie, gdybym usłyszał tę informację w radiu, przeszedłbym obojętnie. "Znowu". Ktoś jednak będzie po nich płakał i ktoś znał ich imiona. Odeszli czyiś przyjaciele, których jeszcze niedawno widziano na Plantach.

(fot. ŚDU Archidiecezja Krakowska/facebook.com)

Późnym wieczorem rap opanował scenę, a bezdomni opanowali parkiet. Potrzebowali mocnego bitu, jakby chcieli wykrzyczeć swój sprzeciw wobec niesprawiedliwości, której doświadczają. Machali w rytm muzyki rękoma, dając upust niewypowiedzianym emocjom. Jedna z kobiet krzyknęła mi do ucha, bujając się na boki: "No i to jest muzyka!". Mimo całej tej wrzawy, gdzieś blisko wyjścia siedziała starsza kobieta. Pisała coś z ogromnym zaangażowaniem, nie zwracając uwagi na świat dookoła. Zapytałem ją, co tam notuje. "Proszę pana, istnieje tylko to, co na papierze" - powiedziała. No dobrze, ale wciąż nie wiem, co tak pani notuje. "To o mnie, żeby coś zostało. W pustostanie papier moknie i pisać nie idzie". Przypomniało mi się moje biurko w pokoju. Zawsze leży na nim kilka czystych kartek, żebym mógł szybko przelać myśli, jak złapie mnie inspiracja. Notuję urwane zdania, snuję plany na przyszłość, wypisuję marzenia. W pustostanie tego nie ma. Pani Maria starała się każdą wolną chwilę wykorzystać, by pisać. Jutro już przecież namiotu nie będzie. Luksusem był stół, długopis i kilka czystych kartek, ale przede wszystkim możliwość wypowiedzi. Jakby przywrócono jej to prawo. Inspiracja, którą zbierała przez wszystkie długie dni na ulicy, znalazła upust właśnie w tej chwili. Wyglądała naprawdę uroczo, niczym mała dziewczynka nad swoim pamiętnikiem.

Po co nam Franciszkowy dzień ubogich i dlaczego trwał aż tydzień? W normalnym świecie pełni wdzięczności obchodzimy swoje urodziny. Każdy zasługuje, żeby przynajmniej raz w roku usłyszeć "dobrze, że jesteś" i cieszyć się wspólnie z tego, że pojawił się na tym świecie. Nie wiem, jaki byłby świat bez ubogich, ale wiem, jaki jest z nimi: na swój sposób bogaty. Ubóstwo w różnym wymiarze jest w nas wszystkich i nie ma się co porównywać, kto ma gorzej. Potrzebowaliśmy aż siedmiu dni, żeby się zbliżyć. Każdego dnia coraz bardziej, choć nie pokonaliśmy jeszcze wszystkich barier.

Na co dzień w Polsce denerwuje mnie wiele rzeczy, zwłaszcza te, na które nie mam wpływu. Nie mogę już spokojnie przeczytać gazety, włączyć radia i obejrzeć filmu w telewizji. Dookoła polityka, kłamstwo, zawiść i wyścig szczurów. Tydzień, który właśnie się skończył przypomniał mi jednak o wszystkim, co kocham w Polsce. Przypomniał mi pozytywne znaczenie słowa solidarność, które nie ma nic wspólnego z paleniem opon i buntowaniem się, ale ze stawaniem w jednym szeregu z najsłabszymi. Swoją czystość znalazłem pomiędzy ludźmi, którzy prysznica nie widzieli od bardzo dawna. Spokój ducha u tych, których życie jest ciągłym niepokojem. Nadzieję tam, gdzie wszyscy inni widzą tylko zwątpienie.

(fot. ŚDU Archidiecezja Krakowska/facebook.com)

Nie idealizuję ubogich i nie chcę budować fałszywego ich obrazu. Ale ci wszyscy ludzie, którzy na co dzień mijają nas brudni, głodni, śmierdzący i pod wpływem alkoholu wciąż mogą dać innym coś dobrego. Takie spotkanie jest ryzykiem - warto być realistą. Jednak chrześcijański realizm zakłada również, że w każdym człowieku jest dobro. To takie nasze odwieczne prawo domniemania dobra w drugim człowieku.

Szymon Żyśko - redaktor DEON.pl, grafik, autor bloga nothingbox.pl

Dziennikarz, reporter, autor książek. Specjalista ds. social mediów i PR. Interesuje się tematami społecznymi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Samotność to taka straszna trwoga
Komentarze (8)
TR
Teresa Rychter
27 listopada 2017, 15:23
"Przyszła do mnie samotność, a myślałem, że przycichła gdzieś w Niebie. Co chcesz- mówię - idiotko? A Ona : Kocham Ciebie." (ks. Jan Twardowski)
Oriana Bianka
24 listopada 2017, 23:16
"Ubóstwo w różnym wymiarze jest w nas wszystkich". To jest prawda, jest bowiem ubóstwo materialne i ubóstwo duchowe, psychiczne. Przejawia się ono w tym, że człowiekowi brak jest środków do życia, ale również w tym, że człowiekowi brak jest miłości, że jest samotny.  Nie oczekujmy, że każdego człowieka możemy wyrwać z bezdomności lub z samotności. Spotkałam ludzi, którzy z różnych przyczyn stali się bezdomnymi, ale dzięki mądrej pomocy stali się aktywni, zaczęli działać na rzecz innych, poczuli się potrzebni i mniej samotni.  Pomagając innym pomagamy również sobie, dlatego warto pomagać. Potrzebne jest do tego zainteresowanie sie innym człowiekiem, bo nie każdemu pomogą pieniądze, trzeba rozeznać jaka pomoc jest potrzebna.
24 listopada 2017, 21:57
Był jednym z niewielu skazanych na bluesa,ten wyrok dodawał mu sił" śpiewał Ryszard Riedel w "Skazanym na bluesa" by oddać cześć zmarłemu w wyniku przedawkowania narkotyków przyjacielowi, zaś w "Autsajderze" w którym odnajdywał siebie zwracał się do słuchaczy takimi słowami:"Chociaż puste mam kieszenie no i wódy czasem brak,ja już nigdy się nie zmienię,zawsze będę żył juz tak". ​Owi skazani  na bluesa bo tak można nazwać wielu znajdujących się na marginesie społecznym zaakceptowali swój los i trzeba przyznać ,że są w tym autentyczni, czego nie można powiedzieć o wielu którytm się w życiu udało. ​Autentyzm prowadzący niestety ku autodestrukcji - w Liście do M. słyszymy bowiem taki oto tekst:Wiesz mamo, wyobraziłem sobie,że nie ma Boga, nie ma Boga, nie... ​Jakże cienka granica przebiega między piekłem a niebem.Piekło samotności dzięki Bożej łasce może przerodzić się w niebo zjednoczenia z Bogiem,gdy w samotnym brudasie ktoś będzie umiał dostrzec Chrystusa.   
no_name (PiotreN)
24 listopada 2017, 23:59
"Jakże cienka granica przebiega między piekłem a niebem.Piekło samotności dzięki Bożej łasce może przerodzić się w niebo zjednoczenia z Bogiem,gdy w samotnym brudasie ktoś będzie umiał dostrzec Chrystusa." Jestem "stosik" pod ogromnym wrażeniem, te powyższe słowa (mam nadzieję, że to Twoje) to krystalicznie czysty przekład Ewangelii. Widzisz Kolego, pomyliłbym się co do Twojej osoby (sorki), a przecież wiem, że tylko Bóg zna nasze serca. Pozdrawiam. :-) 
24 listopada 2017, 20:35
 Na pomaganie bezdomym zrobiła się podobna moda jak na wegańskie knajpki;) Czy z bezdomności można się wyleczyć? Może ogladął pan "Nikifora" z niezapomnianą rolą K. Feldman, jeśli tak to pamięta pan z filmu, że podczas jednej wystaw prac Nikifora zorganizowanej przez Zachętę, Nikifor wyszedł z imprezy i poszedł do Ogrodu Saskiego żebrać z kapeluszem. On całe życie miał takie tułacze, potem p.Marian Włosinski zaopiekował się nim, ale z żebrania Nikifor się nie wyleczył. Pamiętam że jak oglądałam film to zastanawiałam się, czy Nikiforowi potrzebni byli ludzie. On miał swój swiat który widzial po swojemu, w jedyny niepowtarzalany sposób. Jesli go ktoś przygarnął miało to dla niego o tyle znaczenie, że miał stół przy którym mógł malować, dostał picie, coś do zjedzenia, ale z nikim nie był w zażyłych stosunkach, jak był tak  pozostał samotnikiem, na swoj sposób szczęśliwym. To dosiadanie się na ławce do bezdomnych, czy to nie aby zaspokojenie potrzeby bliskości przez dosiadającego się? A co z nimi dalej sie dzieje po tym tygodniu?
Szymon Żyśko
24 listopada 2017, 21:01
Natomiast na egoizm i brak pomocy moda zawsze była, aż stała się w końcu prawem każdego. Mam prawo być obojętnym. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy w pomocy widzą tylko modę, która przeminie. To powinno się brać z poczucia obowiązku każdego normalnego człowieka. Nikifor był chory. Wielu bezdomnych równiez jest chorych, choć nie wszyscy. Trudno ich wycignąć z bezdomności rozumianej jako pewien stan człowieka w całości, ale czy to znaczy, że nie warto? Zapewniam cię, że i przed, i po tym tygodniu wiele się dzieje w tej sprawie. Ale dopóki będą ludzie, dla których pomaganie ubogim będzie tylko modą, tak długo będą też egoiści, którzy dla wytłumczaenia własnej obojętności będą mówić, że pomaganie jest mainstreamowe, jak wegańskie knajpki.
24 listopada 2017, 21:35
I tak i nie.
24 listopada 2017, 19:05
Ja Panu polecę jeden wykład tak dla zrozumienia sprawy [url]https://www.youtube.com/watch?v=lMy8Nfjgyns[/url]   Z Panem Krzysztofem Grzywoczem już Pan sobie nie porozmawia, niestety. Fenomenalny kompan do rozmowy, to był otwarty umysł, spodobała mu się nawet moja koncepcja binarnego wszechświata.