Teologia Piusa XIII

(fot. youtube.com)

Jakiś czas temu zostałem zapytany przez kolegę o to, czy już funkcjonuje termin "teologia Lenny’ego Belarda". Zupełnie nie dziwię się takiemu pytaniu: serial Paola Sorrentina Młody papież to jedna z najszerzej dyskutowanych obecnie produkcji telewizyjnych, która przykuła uwagę nie tylko katolików, ale też ogromnej rzeszy widzów.

Przedstawiony przez reżysera główny bohater - fikcyjny papież Pius XIII (Lenny Belardo) - jest postacią prowokacyjną i nietuzinkową. Zewsząd słychać głosy chwalące telewizyjne podejście cenionego włoskiego reżysera, ale ja sam jako widz miałem z tym akurat serialem potężny problem. Bo czy w ogóle należy postrzegać go jako produkcję o chrześcijaństwie?

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Pierwsze odcinki były dla mnie mordęgą, w której uczestniczyłem kierowany głównie obowiązkiem zawodowym i falą entuzjastycznych recenzji znajomych.

Nie potrafiłem odnaleźć się w barokowej stylistyce Piusa XIII. Szereg decyzji, które podejmował, były bądź słabo umotywowane, bądź też wydawały się wynikać ze skrajnego indywidualizmu i egocentryzmu bohatera. Niektórzy lubią produkcje, w których główna postać jest zła czy przynajmniej trudna w odbiorze.

DEON.PL POLECA

Czasem faktycznie udaje się skonstruować takiego irytującego bohatera, lecz w tym przypadku odniosłem wrażenie, że postaci Piusa XIII brakuje głębi. Niektórzy widzowie zastanawiali się nad tym, czy postać Lenny’ego Belarda jest skrojona pod sympatie konserwatystów, czy Pius XIII jest spełnieniem marzeń katolickich tradycjonalistów lub ostrą odpowiedzią na widoczny gołym okiem przełom ponowoczesności skutkujący powrotem do silnych tożsamości.

Wszystkie te próby interpretacji wydają mi się szalenie krótkowzroczne, bo postawę Piusa XIII cechuje banalna płytkość. To forma wydmuszkowa, której przyjęcie jest uzasadnione samą jej obecnością - uprawianiem rytuału wyłącznie dla jego kultywowania, bez odsyłania do jakiegoś głębszego sensu.

Z drugiej strony Belardo jest wyrazem pewnego marzenia o bohaterze naszych czasów. Dba o fizyczność, lubuje się w powierzchownym pięknie, posiadaniu i sile. Choć jest świadomy swojej urody, to wie, jak przez konsekwentną tajemniczość jeszcze bardziej podsycać pożądanie i ciekawość. Gdyby porzucił strój papieski, to niewiele by się różnił od rekina giełdy, zdolnego marketingowca czy bezwzględnego polityka, dla którego naczelnym celem jest samodzielne stanowienie o innych, realizowane z pobudek egoistycznych, bez brania pod uwagę życia odrębnych ludzi.

W tym sensie zarysowany w pierwszych odcinkach serialu okres "młodego Belarda" jest głęboko antykatolicki, bo przedstawia wiarę jako rzecz ściśle prywatną, określaną jako bezpośrednia relacja z Bogiem i bycie dla samego Boga. Nie ma tu miejsca na poszukiwanie Go w spotkaniu z drugim człowiekiem, tak jakby nie było Wcielenia. Dla takiej wizji religii relacje wspólnotowe mogą być wyłącznie czymś zagrażającym.

To chrześcijaństwo świętoszkowatych mistyków, którzy nie wchodzą ze sobą w kontakt. Dla nich życie społeczne pozostaje czymś kompletnie nieistotnym. Jest to doprawdy przerażający obrazek i niewykluczone, że gdybym żył za pontyfikatu Piusa XIII, byłbym skrajnym antyklerykałem.

Z drugiej strony być może pozorność kreowana przez Sorrentina, przygodność formy, stanowi o tym, że Młodego papieża nie należy czytać jako produkcji religijnej? Może cały kościelny entourage przyjęty w serialu jest tylko pewnym mało ważnym tłem, przyjętym dla pokazania bardziej uniwersalnej prawdy? Belardo jest bohaterem z wyraźną rysą, obciążonym brakiem.

Kluczowy dla zrozumienia tej postaci jest wątek psychologiczny. Pius XIII to sierota porzucona przez hippisowskich rodziców. Z jednej strony ciągle ich poszukuje, odczuwa swoje nieprzystawanie do świata przez brak pierwotnej rodzicielskiej miłości. Z drugiej wszystko, co robi, przypomina zpełne rozpaczy tupanie nogą, mające na celu odrzucenie świata przesyconego absolutną wolnością.

Podobnie było w przypadku Artura z Tanga Mrożka: przeprowadził on konserwatywną rewolucję, ale ostatecznie nie miała ona żadnego większego znaczenia poza powierzchownym buntem "młodych" przeciw "starym". Belardo jako sierota jest cały czas dzieckiem, zaś tytułowa młodość papieża nie dotyczy jego wieku, a nastawienia do rzeczywistości. To buntownik bez powodu ubrany w piuskę i wrzucony do papieskiego pałacu. Z tego wynika jego deklaratywny radykalizm - to mechanizm odpłaty za stratę własną, za doświadczenie braku bliskości.

Potrzeba buntu przeciw sytuacji, w której nie ma formy, do której można się odnieść, jest czymś zupełnie uniwersalnym i nie potrzebuje tła kościelnego, aby zostać wyrażona. To element procesu dojrzewania i właśnie w tym kluczu czytam serial Sorrentina. Przecież papież Pius XIII zmienia się, dorasta. Ostatnie dwa odcinki, w których widzimy potężną zmianę w postępowaniu głównego bohatera, oglądałem z zapartym tchem. Belardo jednak nie zastępuje starej formy nową.

Poszukiwanie formy jest tylko pierwszym etapem, ale pozostanie na nim utrwalałoby niemożliwy do przerwania cykl wypierania jednej scenografii przez drugą. Tym, co naprawdę może zmienić, jest łaska otwarcia się na innych, czyli mówiąc krótko - miłość bliźniego. Jedną z najpiękniejszych scen jest ta, w której leżący na łożu śmierci mentor, ale też przeciwnik Piusa XIII, kardynał Spencer, mówi Lenny’emu: "Chcesz być zawiasem, a przecież masz być drzwiami".

Do tej pory Belardo skupiał się wyłącznie na dokręcaniu śruby, kontrolowania ciasnoty wejścia do Kościoła, raczej z niego wykluczając, niźli przyjmując. Jednak zmienia się, by tak jak jego realni XX-wieczni poprzednicy zostać drzwiami Kościoła, których otwarcie stało się symbolem zmian funkcjonujących przez cały wiek.

Jako namiestnik Chrystusa może otworzyć Mu drzwi nie tylko po to, by wszedł On i dał żywotność katolicyzmowi, ale także by Go wypuścić w celu odnalezienia tych, którzy źle się mają. Papież Franciszek często powtarza, że Kościół ma być szpitalem polowym: służyć zagubionym, odrzuconym, a warunkiem tej służby jest zawsze kierowanie się miłosierdziem. I właśnie tę logikę miłości w Młodym papieżu możemy wyraźnie zobaczyć.

Dokonuje ona prawdziwej zmiany nie tylko w Piusie XIII, ale właściwie we wszystkich bohaterach serialu. Godzą się ze sobą, swoimi słabościami i grzesznością. Widz obserwuje szereg nawróceń, pokazanych w poruszającej scenie przemówienia Piusa XIII w Wenecji. Postaci drugo- i pierwszoplanowe, kardynałowie i świeccy - oni wszyscy dojrzeli do bliskości Boga, który będąc sędzią sprawiedliwym, jest też miłosierny i to ten przymiot determinuje Jego sprawiedliwość. Przecież miłosierdzie jest Jego imieniem.

Belardo staje się świętym nie dlatego, że jego rękoma Bóg dokonuje cudów, ale przede wszystkim dlatego, że widzimy, jak wielu ludzi udało mu się do Boga doprowadzić - nawet bez własnej intencji Piusa XIII.

Czy odpowiedzialny za to był jego początkowy pozorny konserwatyzm? Zupełnie nie. Zwrot, który następuje w serialu, ma miejsce dzięki dźwigni, którą jest bezinteresowna miłość otwierająca serca i przybliżająca do Boga. Szereg wypadków, które kompletnie przewartościowują samego Piusa XIII, jak i pozostałych bohaterów, przypomina działanie łaski będącej przecież czymś niezależnym od uczynków. Właśnie w tym sensie Młody papież wydaje się być finalnie produkcją ogromnie chrześcijańską.

Dojrzewanie Belarda nie jest wyłącznie procesem psychologicznym, ale przede wszystkim przemianą duchową. Jako widzowie nie obserwujemy tylko przepracowania utraty, ale coś znacznie większego - otwarcie się na innych ludzi, dojścia do spotkania z nimi. Nie wiem, czy to zamierzone działanie reżysera. Jeśli nie, to może nawet lepiej. Może sama praca nad serialem też jest świadectwem jakiejś łaski?

W szeregu symbolicznych scen jedna jest tu szczególnie wymowna. Sekretarz papieża, także odmieniony kardynał Gutierrez, oferuje mu w prezencie lunetkę. Na pierwszy rzut oka to dziwny dar, ale mówiący wiele. Papież nie może być krótkowzroczny, zaś Kościół to nie mała trzódka świętych. Papież ma patrzeć daleko, by wyszukać wszystkie pogubione owce. A zrobi to tylko wtedy, gdy będzie ich poszukiwał z miłością i pasją. Taki też jest serialowy pontyfikat Piusa XIII - papieża, który uczy się miłości, kochania i bycia kochanym, i o tej miłości potrafi zaświadczyć.

Karol Kleczka - członek Klubu Jagiellońskiego, doktorant filozofii na UJ

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Teologia Piusa XIII
Komentarze (3)
28 grudnia 2016, 16:02
Cóż, odbiór filmu to rzecz indywidualna. Dla katolika nadmierne rozwodzenie się nad dziełem włoskiego ateisty nie jest czymś pożytecznym ani kształcącym. Choć należy docenić poczucie smaku reżysera umiejącego jak mało kto dziś oddać niewątpilwy urok dworu papieskiego, tym bardziej gdy dziś zastąpiono go kolegialno-autorytarnym czarnobutyzmem. Mnie natomiast zaintrygowały następujące słowa red.Kleczki: W tym sensie zarysowany w pierwszych odcinkach serialu okres "młodego Belarda" jest głęboko antykatolicki, bo przedstawia wiarę jako rzecz ściśle prywatną, określaną jako bezpośrednia relacja z Bogiem i bycie dla samego Boga. Nie ma tu miejsca na poszukiwanie Go w spotkaniu z drugim człowiekiem, tak jakby nie było Wcielenia". Tradycyjna definicja słowa wierzę stanowi,iż dla powagi Boga objawiającego mocno przystaję na prawdy przez Kościół do wierzenia podane, zaś powodem Wcielenia było złożenie Bogu należnego zadośćuczynienia za grzechy,nauczenie ludzi drogi zbawienia słowem i przykładem,przez mękę i śmierć wykupienie ludzi z niewoli grzechu,przywołanie do łaski Bożej i przywrócenie do chwały w Niebie. Otóż, red.Kleczka z drugim człowiekiem spotykamy się najczęściej aby pogaworzyć o przysłowiowej d...Maryni, nie zaś szukać w nich Boga.Pańska propozycja "uczłowieczenia" wiary zdradza "głęboko antykatolickie" zainfekowanie wirusem HUMANIZMU. Na koniec wypada stwierdzić,że co by nie powiedzieć o PIUSIE XIII, to z pewnością nie można mu zarzucić,iż stał się publicznym heretykiem, a to jest najważniejsze. 
29 grudnia 2016, 08:48
"zdradza "głęboko antykatolickie" zainfekowanie wirusem HUMANIZMU." Humanizm juz dawno zdetronizował chrześcijańską moralność. I całe szczęście.
MR
Maciej Roszkowski
1 września 2019, 20:29
I tragiczne skutki tej detronizacji widać już w wielu częściach świata.