To nie jest dobry wybór, czyli o nowym strażniku ortodoksji
Jest nowy prefekt Dykasterii Nauki Wiary. Franciszek mianował na to stanowisko swojego - jak go określają media - ghost writera, czyli autora większości doktrynalnych dokumentów tego pontyfikatu. I nie jest do dobry pomysł.
Papież ma oczywiście prawo mianować swoich współpracowników, by to oni kształtowali profil dykasterii, które powołał. Jego wyłączną prerogatywą jest mianowanie prefektów dykasterii, i nie jest zaskoczeniem, że mianuje na te stanowiska ludzi, którzy są mu bliscy. Nie widać też powodów, by w kwestiach teologicznych stawiać zarzut niekompetencji nowemu prefektów. Arcybiskup Victor Manuel Fernandez jest doświadczonym naukowcem, autorem wielu ciekawych prac (w tym choćby tej o teologii pocałunku), niewątpliwie rozumie on (a w zasadzie kształtuje) kierunek obecnego pontyfikatu. Jest także, tak jak obecny papież, człowiekiem z peryferiów i prezentuje raczej wizję teologii miłosierdzia, niesystemowego podejście do pewnych problemów. Takiego zresztą człowieka - co wynika z listu Franciszka do nowego prefekta - papież chciał. Franciszek podkreślał w liście, że w centrum zainteresowania Dykasterii Nauki Wiary nie może znajdować się „teologia uprawiana przy biurku, z zimną i surową logiką, która dąży do panowania nad wszystkim”. „Potrzeba mentalności, która w przekonujący sposób przedstawi Boga miłującego, przebaczającego, zbawiającego, wyzwalającego, promującego ludzi i wzywającego ich do braterskiej służby”- napisał Franciszek do przyszłego prefekta. List ten, co także jest charakterystyczne, nie zawiera w zasadzie odniesień do poprzednich pontyfikatów, tak jakby historia Kościoła zaczynała się od Franciszka. Kościół potrzebuje reformy, i co do tego nie mam wątpliwości. Zmiana w Kościele nie może jednak oznaczać całkowitego zerwania i budowania rzeczywistości wiary od nowa. Ciągłość, tradycja są w Kościele wartością, a radykalne zerwania - czego uczy nas także świecka historia ostatnich wieków - nieczęsto kończą się czymś zasadniczo lepszym.
I tu dochodzimy do kluczowego pytania, czy rzeczywiście prefekt Dykasterii Nauki Wiary powinien być „rzecznikiem” czy „potakiwaczem” papieża? Czy ktoś, kto przez lata pisał dokumenty obecnego papież może obiektywnie oceniać ich strukturalną poprawność i systemowe zakorzenienie w doktrynie? Czy na stanowisku „strażnika doktryny” nie powinien zasiąść raczej ktoś, kto choć - co zrozumiałe - popiera teologiczną wizję papieża, chce odnowy Kościoła w duchu peryferiów i pogłębiania teologii miłosierdzia - to jednocześnie prezentuje bardziej strukturalną, przywiązaną do Tradycji wizję uprawiania teologii? Czy tak nie byłoby bezpieczniej? Uporządkowanie, systematyczność, spójność i zakorzenienie w dotychczasowej Tradycji Kościoła nie są najmocniejszym stronami Franciszka (nie muszą być), warto więc na stanowisko „stróża ortodoksji” zamiast kogoś, kto jest pod pewnymi względami identyczny, powołać kogoś, kto te braki zapełni. Tak zrobił Jan Paweł II, gdy powoływał na stanowisko prefekta Kongregacji Nauki Wiary Josepha Ratzingera. Ten ostatni był w wielu kwestiach ostrożniejszy, wniósł na to stanowisko i do linii papieskiej, rys teologicznej głębi i uzupełnił artystyczny i filozoficzny kierunek papieża z Polski. Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary był w stanie skrytykować pewne działania papieża, zdystansował się na przykład od modlitw międzyreligijnych w Asyżu. Ten pontyfikat także potrzebuje takiego kontrapunktu, ale niestety niewiele wskazuje na to, by papież Franciszek był gotowy na przyjęcie współpracowników, którzy realnie byliby w stanie wejść z nim w polemikę, albo tym bardziej wskazać niespójności.
Ale jest jeszcze jeden problem z nowym prefektem. Otóż arcybiskup Fernandez zajmować się ma także badaniem nadużyć seksualnych wobec małoletnich i bezbronnych dorosłych, a także wcielać w życie postanowienia VELM-u. Tyle tylko, że on sam może nie być w tych kwestiach czysty. Tak się bowiem składa, że jak informuje wpływowy i poważny amerykański portal BishopAccountability w 2019 roku arcybiskup Fernandez publicznie bronił księdza Eduardo Lorenzo z archidiecezji La Plata, który został oskarżony o pedofilię. Arcybiskup na stronie internetowej archidiecezji opublikował list księdza, który odrzucał oskarżenia. Sam arcybiskup przyznał rację księdzu, wspierał go, a gdy został mu wytoczony proces cywilny pojechał do niego na parafię, by wspólnie odprawiać mszę i okazać mu wsparcie. W kolejnych miesiącach zgłaszały się kolejne ofiary, ale arcybiskup nie zawiesił księdza. To stało się dopiero w październiku 2019 roku. W grudniu, gdy po nakazie aresztowania ksiądz Lorenzo popełnił samobójstwo, arcybiskup wydał oświadczenie, w którym nadal bronił księdza, podkreślał, że popełnił on samobójstwo „po długich miesiącach ogromnego napięcia i cierpienia”. W oświadczeniu nie znalazło się ani słowo wsparcia dla osób skrzywdzonych przez księdza. Arcybiskup zapewnił tylko, że będzie się modlił za „tych, którzy mogli poczuć się urażeni lub dotknięci” zarzutami wobec księdza. Tak sprawę nowego prefekta relacjonują także argentyńskie media, a jeśli tak, to powinien on sam być przedmiotem zainteresowania Dykasterii ds. Biskupów, a nie stać na czele jednej z najważniejszych instytucji Kościoła.
I to jest zarzut naprawdę poważny, i to nie tylko wobec nowego prefekta, ale także wobec papieża, który go mianował. Nie może być strażnikiem osób skrzywdzonych (a tym jest także prefekt), ktoś, kto lekceważy ich emocje, kto wspiera sprawców, a nie ofiary.
Skomentuj artykuł