Trzy lekcje Prymasa o przywództwie w Kościele

Kardynał Stefan Wyszyński (fot. Instytut Prymasowski)

Jest taka jedna, istotna rzecz, którą pamiętam z czasów dzieciństwa, a która miała związek z Prymasem, kard. Stefanem Wyszyńskim. Było to poczucie jedności i jednoznaczności w Kościele w Polsce. W tamtych czasach nikt nie miał wątpliwości, jakie jest zdanie Hierarchii na temat władzy, systemu politycznego, problemów społecznych, ale też rodziny, pracy duszpasterskiej księży czy zadań Kościoła w ogóle. Prymas wszystko to uosabiał.

Nie piszę tego z nostalgią. Czasy były bardzo trudne, rzeczywistość w najlepszym razie szara, ludzie zgnębieni. Utrzymywanie karności w szeregach kleru było możliwie również dzięki surowości kardynała. Prymas był jednak autorytetem i symbolem jedności. Jego internowanie przysporzyło mu zaufania ludzi wierzących, a bezkompromisowość wobec władz zależnych od Kremla czyniła z niego trudnego przeciwnika.

Kardynał Wyszyński nie zajął jednak stanowiska doktrynerskiego wobec realiów socjalistycznej dyktatury. Norman Davis w książce "Boże igrzysko" twierdzi, że kard. Wyszyński był człowiekiem bardzo realistycznym. W jego postawie ważna miała być elastyczność, ta cecha ludzi niepospolitych, którzy łączą nienegocjowalne przekonania z gotowością do osiągania porozumienia. Davis kontrastuje postawę prymasa Polski z sylwetką ówczesnego prymasa Węgier kard. Józsefa Mindszenty, który odmówił jakichkolwiek rozmów z partią rządzącą. Jednak wynikiem tej decyzji torturowanego i skazanego na dożywocie prymasa była stagnacja i marginalizacja Kościoła na Węgrzech. Wyszyński patrząc na losy Polski doszedł do wniosku, że życie, praca i wytrwałość są czasem większym bohaterstwem niż śmierć za ojczyznę.

Jeśli myśleć o Prymasie, jako o przywódcy, to trzeba mieć na uwadze środowisko w jakim wyrastał i kontekst czasów w jakich przyszło mu podejmować decyzje. Do 17. roku życia mieszkał w zaborze rosyjskim. Dwudziestolecie międzywojenne było zatem jedynym czasem wolności i suwerenności kraju, jakich Stefan Wyszyński mógł zaznać. Później przyszła Druga Wojna Światowa i powrót innej formy zaboru rosyjskiego, w pozornie niepodległej Polsce Ludowej. Te doświadczenia mocno wpłynęły na myślenie przyszłego kardynała o wierze i znaczeniu narodu. Mając na uwadze tak wiele lat braku państwowości, Prymas podkreślał znaczenie siły narodu, która raz obudzona i przywoływana, trwa przez pokolenia.

Wspominając dziś, z racji niedawnej beatyfikacji, postać kard. Wyszyńskiego, zasadnym jest uznanie jego rysów przywódczych, które nie wzięły się jedynie z predyspozycji psychologicznych. Po pierwsze, Prymas rozumiał swoją rolę w kategoriach wielkiej odpowiedzialności, odwołując się tak do tradycji stanowiska Interrexa, jak i biskupa - pierwszego wśród równych. Uznanie odpowiedzialności musiało mieć decydujący wpływ na cały późniejszy kształt życia, na modlitwę, styl pracy, decyzje o zabieraniu głosu, narażanie się, gotowość do poświęceń.

Po drugie, kard. Wyszyńskiemu nie można odmówić odwagi. A nie jest to rzecz powszechna. Św. Ignacy pisząc o przełożonym generalnym jezuitów twierdzi, że powinien być nim człowiek, który szuka i znajduje wolę Bożą. A gdy ją znajdzie, musi przy niej trwać, nie tracąc ducha wobec przeciwności, choćby pochodziły one od ludzi wielkich i możnych, nie dając się odwieść od wymagań rozumu i służby Bożej żadnymi ich prośbami czy groźbami. Prośby i groźby to dwie strony tego samego zwodzenia, które pod pozorem dobra skusiło do uległości niejedno serce, co chciało bić dla Królestwa niebieskiego, ale stanięcie po stronie prawdy odkładało na czas emerytury. Słynne „non possumus” nie było jednorazowym odruchem, ale formułowało się i wyrażało na wiele sposobów przez wszystkie lata ograniczeń systemowych. Tylko ci, którzy pamiętają tamte czasy są w stanie zrozumieć, że podejmowanie wówczas działań i wiara w zwycięstwo nad wszechobecnym porządkiem sowieckim były nie z tego świata. Kardynał nie przygasł w poczuciu beznadziejności, co byłoby swego rodzaju postawą rozsądną, ale twórczo organizował obchody chrztu Polski i moralnego odrodzenia narodu.

Skąd się biorą wielcy przywódcy? W Kościele często widzimy, jak charakter wielkiego lidera nabierał głębi w modlitwie i cierpieniu. Każdy podlega cierpieniu, ale nie każdego zmienia ono na lepsze. Kard. Wyszyński niejednokrotnie mówił o znaczeniu krzyża, którego niesienie jest nieodzowną częścią chrześcijańskiego życia. Dlatego trzecim elementem jest doświadczenie cierpienia, takiego, które pozwala odrzucić to, co zbędne i osiągnąć jasność co do hierarchii wartości. Równie dobrze można tu postawić pytanie: Co jest najważniejsze w życiu przywódcy, lidera? Pytanie to znalazło wiele odpowiedzi w literaturze. Jednak w życiu pasterza pierwsze ma być to, co jest pierwsze w ogóle. Św. Grzegorz Wielki tak pisze w "Księdze reguły pasterskiej" o tych, którzy powinni przystępować do rządzenia: „(…) I duch, i ciało pozostają w zgodzie z jego intencjami i ani ciało im się nie sprzeciwia swą słabością, ani duch lękiem przed możliwością doznania zniewagi. (…) Kto przez modlitwę i przez doświadczenie nauczył się już, że może od Pana otrzymać to, o co prosi, i jakby głos jakiś mówi do niego: Gdy jeszcze będziesz mówił, powiem: oto jestem.

Opatrzność Bożą odczytujemy również w postaciach historycznych, które w trudnych momentach wykazały się odwagą, mądrością, kreatywnością, jakimś charyzmatem, dzięki czemu udało się zażegnać niebezpieczeństwo, odnieść zwycięstwo, pokonać silniejszego wroga. Przywództwo kard. Wyszyńskiego zostało potwierdzone również przez to, że w jego cieniu wyrósł jeszcze większy przywódca. Jan Paweł II uznał to na samym początku swego pontyfikatu, gdy zwrócił się do kard. Wyszyńskiego słowami: „Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża Polaka, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła”.

Dziś brak mądrego i odważnego przywództwa jest silnie odczuwalny. Nie mamy poczucia, by biskupi Kościoła w Polsce, poza nielicznymi wyjątkami, należycie mierzyli się z aktualnymi problemami. A te, gdy nierozwiązane, skutkują kryzysem, który jest dziś widoczny. Dzisiejszy świat nie jest już czarno-białym światem PRL. Jest dużo bardziej złożony i nieoczywisty. Tym bardziej potrzebuje przywódców z charakterem, jednoznacznych, odważnych, realnie biorących odpowiedzialność i zabierających głos w sprawach istotnych. Niech nowy Błogosławiony będzie dla nas wszystkich nauczycielem.

ks. Andrzej Sarnacki SJ

Dr hab., prof. Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie.
Zajmuje się problematyką kultury i religii, a także duchowością i zarządzaniem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trzy lekcje Prymasa o przywództwie w Kościele
Komentarze (2)
TR
~Tomasz R.
24 września 2021, 21:36
Prymas Wyszynski to jednak przede wszystkim trydenciarz- zostal uformowany przez trydent- wspolczesnym ksiezom jednak brakuje chyba najbardziej formacji liturgicznej
JK
~Jerzy Komorowski
22 września 2021, 22:02
Przeciwstawianie postawy kard. Wyszyńskiego i kard. Midnszentiego wydaje całkiem nie uprawnione. Kard. Mindszenty nawet nie miał szans na jakiekolwiek dogadywanie się z komunistami na Węgrzech. Polscy komuniści (jako delegatura rosyjska w Polsce) do 1949 roku miała na głowie rozbrojenie tzw. "Drugiej Konspiracji", nieudaną próbę kolektywizacji rolnictwa. Dało to czas Kościołowi w Polsce na okrzepnięcie w nowej rzeczywistości. Komuniści początkowo musieli kokietować KK w Polsce. Po za tym w Polsce KK był po prostu dominującą religią, czego nie można powiedzieć o KK na Węgrzech. Prymas Węgier został aresztowany w 1948 roku a kard. Wyszyński dopiero w 1950 roku podpisał porozuienie z komunistami a aresztowany został w 1953 roku. Powoływanie się na Normana Davisa jako historyka jest dla każdego autora bardzo niebezpieczne. To jest bardzo nierzetelny historyk - szczególnie w kwestiach historii Koscioła.