U sióstr w Broniszewicach uczyłem się ewangelicznego Kościoła
Wzruszających momentów w Broniszewicach przeżyłem bardzo wiele. To była moja pustynia. To był mój czas nawrócenia.
Przez minione dwa tygodnie byłem wolontariuszem w Domu Chłopaków w Broniszewicach. Pewnego dnia pojechaliśmy z kilkoma chłopcami do Kalisza. W tamtejszej katedrze, siedzący za mną siedmioletni Filip modlił się półgłosem mniej więcej tak: „Jezu, gdzie Ty jesteś? Dlaczego nigdy Cię nie widziałem? Widzę Cię tylko na zdjęciu, które mam w pokoju. I zawsze widzę Cię tylko na krzyżu. Tak bardzo chciałbym Ciebie zobaczyć. Kiedy do mnie przyjdziesz?”.
Modlitwa Filipa była najszczerszą, jaką kiedykolwiek słyszałem. Wzruszyłem się nieprawdopodobnie. Takich wzruszających momentów w Broniszewicach przeżyłem bardzo wiele. To była moja pustynia. To był mój czas nawrócenia. W drugą niedzielę Adwentu słyszymy: „Drogę Panu przygotujcie na pustyni” (Iz 40, 3) i w Ewangelii: „Jan Chrzciciel na pustyni głosił wszystkim chrzest nawrócenia” (Mk 1, 3). Pustynia to miejsce samotności i izolacji od świata. W jej ciszy religijny język i wyuczone słowa o Bogu, do których jest się przyzwyczajonym, nabierają nowego smaku. Pośród nagich pustynnych skał własne myśli o Bogu przestają być echem konwencji kultury. Pustynne przemyślenia są konfrontacją tego, co mamy na ustach, z tym, co mamy w sercu. Nawyk i przyzwyczajenie przestają mieć znaczenie. Gonitwa o miejsce na świeczniku zaczyna ustępować potrzebie stanięcia w cieniu. Taki właśnie był mój czas w Domu Chłopaków. A co jest Twoją pustynią?
W Broniszewicach uczyłem się Kościoła, który jest prawdziwy, szczery, radosny, prosty, pokorny – jednym słowem ewangeliczny. W Broniszewicach wszyscy wiedzą, że świadectwem naszej autentyczności jest nasz stosunek do najsłabszych – głodnych, bezdomnych, odrzuconych, chorych, wykluczonych, zapomnianych… Przyjeżdżając tutaj, myślałem, że będę miał wiele pytań, na które nie znajdę odpowiedzi. Tymczasem każdy dzień przynosił mi nie nowe pytania, ale odpowiedzi, których od dawna szukałem. Można trwonić czas na gadanie. Lepiej jednak odpowiadać konkretnymi czynami. Tylko świadectwo ma dzisiaj autentyczną moc przemiany rzeczywistości. Także, a może nawet przede wszystkim tej kościelnej. To jest właśnie moja odpowiedź i taki jest mój komentarz do tego, co w Kościele dzisiaj przeżywamy.
Filip modlił się tak gorliwie mimo, że był nieochrzczony*. Można być ochrzczonym i przyjąć wszystkie inne sakramenty, łącznie z kapłaństwem, a być bardzo daleko od Boga. Ale można też nie przyjąć żadnego sakramentu i rozmawiać z Bogiem twarzą w twarz. To nie nasze rytuały i sposób życia sprawiają, że jesteśmy blisko Boga, ale życie oczyszczone, prawdziwe i przemienione pozwala nam być blisko Boga. I to jest właśnie metanoia – nawrócenie. Adwent zaprasza nas, byśmy odnaleźli swoją pustynię, a na niej doświadczyli nawrócenia. Adwent to też czas naszej modlitwy i wołania: „Przyjdź, Pani Jezu!”. Czyż nie o to właśnie modlił się mały Filip, pytając Chrystusa w kaliskiej katedrze: „Kiedy do mnie przyjdziesz?”.
*Filipa ochrzciliśmy kilka dni po tej pamiętnej wizycie w katedrze. W ten sposób spełniła się w części jego modlitwa - przyszedł do Filipka Pan Jezus. A dla mnie był to jeden z najszczęśliwszych dni w życiu.
Skomentuj artykuł