Uzasadnienie nadziei

Ofiara rosyjskiego bombardowania Charkowa (fot. Sergey Kozlov/EPA/PAP)

Zło jest czasem tak wyzywające, tak mocne, tak drastyczne, że odbiera nadzieję i wiarę. Nic w tym nowego. Od wieków straszliwe dramaty stawiały przed ludźmi pytanie o istnienie miłosiernego i kochającego Boga i o to, dlaczego pozwala On na straszliwe cierpienie ludzi.

To nie będzie tekst o teodycei, nie zamierzam przypominać ani Leibniza, ani innych teoretyków i praktyków teologii i filozofii, którzy są w stanie przedstawić sens każdego cierpienia i wszystko pogodzić z wizją Boga, który właśnie poprzez straszliwe próby prowadzi nas do siebie. Trudno mi te uzasadnienia pogodzić rzeczywiście z wizją Boga miłosiernego, w którego wierzę. A jednocześnie mam świadomość, że św. Piotr wzywa mnie, nas, do bycia świadkami nadziei. „…bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15) - wskazuje. I być może teraz właśnie jest ten czas, gdy świadectwo naszej nadziei jest szczególnie ważne.

Skąd się ona zatem bierze? Jak ją uzasadnić racjonalnie, odwołując się nie tyle do własnych przeżyć, ile do argumentów rozumowych? Warto zacząć od zadania sobie pytania, czy świat - z całym jego okrucieństwem, niesprawiedliwością, absurdem i do tego bez Boga - byłby rzeczywiście lepszy od tego, w którym na Boga jest miejsce? Jeśli Jego nie ma, jeśli po tej stronie kończy się wszystko, to ofiary straszliwej krzywdy w Buczy, Irpieniu, Hostomelu czy Mariupolu straciły już wszystko. Nikt i nic nie przywróci im życia, nikt i nic nie sprawi, że mordercy będą żyli dalej, a ofiary nie. Ani wieczna pamięć, ani współczucie (zawsze przecież krótkotrwałe) nie zwróci im życia. Świat w takim wydaniu przeniknięty jest zimnym absurdem, staje się fundamentalnie niesprawiedliwy. Czy może taki być? Może. Nie brakuje myślicieli - by wymienić choćby Alberta Camus - którzy tak go właśnie postrzegają. Pytanie jednak, czy rzeczywiście świat, który znamy - w jego wymiarze matematycznym i fizycznym - jest światem pozbawiony sensu? On jest przecież przeniknięty sensem, bo matematycznie ujmowany, fizycznie opisywalny, w pewnym sensie przeniknięty sensem, Logosem. Można powiedzieć, że właśnie fizyka, kosmologia uświadamia nam szczególnie mocno, że „na początku było Słowo” (J 1, 1), że u fundamentów świata jest Sens, Matematyka, Język. I jeśli tym sensem przeniknięty jest świat fizykalny, to możemy zadać pytanie, czy rzeczywiście tylko ludzkie życie ma być zimnym absurdem czy możemy jednak liczyć na jakiś głębszy sens?

To nie jest dowód, to nie jest nawet droga w myśleniu Tomasza z Akwinu, to tylko pytanie o świat. Ostrożna sugestia, znak zapytania, który warto sobie zadać, gdy myślimy o złu. I drugie pytanie o Boga jakiego głosi Ewangelia, którego w pełni poznajemy właśnie w Liturgii tego tygodnia, czyli Boga, który oddaje za nas swoje życie, wchodzi nie tylko w ludzką naturę, ale w jej cierpienie, uniżenie, ból. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Taki Bóg może rzeczywiście być z człowiekiem w jego cierpieniu, może być towarzyszem najtrudniejszej drogi. „Ewangelia każe zdać się na bezsilność i na cierpienie Boga. Tylko cierpiący Bóg może pomóc” - wskazywał w apogeum II wojny światowej Dietrich Bonhoeffer. Bóg, jakiego głosi Ewangelii, jest Emmanuelem - Bogiem z nami, jest bliski i otaczający w opiekę, biorący nas w swoje dłonie. Taki Bóg może być nadzieją dla cierpiących, dla zamordowanych, dla ich rodzin, bliskich.

DEON.PL POLECA

U podstaw tej nadziei leży jednak doświadczenie zmartwychwstania. „Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15,16-19) - wskazuje św. Paweł. Warto jednak sobie uświadomić, że doświadczenie zmartwychwstania w pierwotnym wymiarze jest przede wszystkim doświadczeniem pustego grobu, a wcześniej straszliwej męki i śmierci Jezusa. To także wpisane jest głęboko w świat, który nas otacza, który przeniknięty jest czasem kompletnie bezsensownym cierpieniem, które pozostanie tylko absurdem i fundamentalną niesprawiedliwością, jeśli Bóg nie istnieje, nie stał się człowiekiem, nie wziął na siebie tego cierpienia, nie stał się Bogiem z nami. To jest fundamentem nadziei, nadziei niełatwej, wciąż podlegającej próbie, zderzającej się ze straszliwymi obrazami zniszczenia.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uzasadnienie nadziei
Komentarze (2)
AS
~Antoni Szwed
12 kwietnia 2022, 21:34
Teodycea czyli bezczelna próba usprawiedliwiania Boga za zło istniejące w świecie. Leibniz wykoncypował znaną teodyceę na początku XVIII wieku czyli kilkadziesiąt lat po straszliwej Wojnie Trzydziestoletniej 1618-1648, w której protestanci i katolicy nie tylko wzajemnie się wyrzynali, broniąc swoich, najczęściej fałszywych wiar w Boga, ale na dodatek dopuszczali się najohydniejszych zbrodni na ludności cywilnej (strach wymieniać te wszystkie okrucieństwa, jakie popełniali). Czy za tę ich nienawiść mamy Boga obciążać? Leibniz widocznie tak myślał, skoro broniąc Boga przed istniejącym złem, faktycznie Boga nim obciążał (TAK!). W ten sposób zachodni Europejczycy XVII w. wypierali straszliwą winę ze swojej świadomości. Dziś sytuacja się powtarza, znowu winien jest Bóg, bo znany od stuleci agresor morduje obywateli sąsiedniego narodu. Znowu jakaś teodycea, byle złem nie obciążać, po prostu, złych ludzi.
AS
~Antoni Szwed
12 kwietnia 2022, 21:16
"Od wieków straszliwe dramaty stawiały przed ludźmi pytanie o istnienie miłosiernego i kochającego Boga i o to, dlaczego pozwala On na straszliwe cierpienie ludzi." A może by tak odwrócić problem, może zamiast ciągłego rozliczania Boga przyjrzeć się sobie czyli współczesnemu człowiekowi. Czemu to współczesny człowieku nie liczysz się z Bogiem, gdy milionami mordujesz nienarodzonych, czemu cię Bóg nic nie obchodzi, gdy dokonujesz śmiertelnie niebezpiecznych zmian genetycznych, czemu cię nie obchodzi to, że różni źli ludzie mordują dziesiątkami tysięcy tych, którzy Bogu oddają cześć (np. chrześcijanie w Afryce), czemu cały czas tworzysz mordercze ideologie, które pozwalają silniejszym dominować nad słabszymi: zabierać im ziemię, zniewalać ich, zagarniać ich bogactwa, manipulować nimi, a przecież Bóg wszystkiego tego ZABRANIA. Czemu więc pyszny człowieku z Bogiem nie chcesz mieć nic wspólnego, a potem narzekasz, że Bóg cię "krzywdzi"? Człowieku XXI w. przestań wreszcie być hipokrytą.