Wulgaryzmy
Zaskoczenie wobec formy tych protestów przypomina trochę zdumienia wobec buntów w 1968 roku na Zachodzie.
Gdy bardzo boli, wulgaryzm nas nie dziwi. Nie chodzi tylko o ból fizyczny. Też cierpiący psychicznie czy duchowo wzmacniają swój krzyk „mocnymi” słowami. Nawet mówi się o rozładowaniu napięcia poprzez „niewybredne” zawycie.
Tak może zachowywać się i tłum. Poczucie tego, że tak dalej się nie da, że coś jest nie do wytrzymania, może znaleźć ujście w zbiorowym wzburzeniu.
Bywa też, że wulgaryzm jest przygotowany. Jest częścią performansu. Zaplanowano go jako element przedstawienia czy happeningu. Pewnie razi. Ale ma razić. Taka jest jego rola. Ma się nie podobać. Może zniechęcić do autora, ale może też poruszyć.
Taką rolę wulgaryzmy mogą pełnić tylko wobec tych, których one rażą. Są skierowane do ludzi kulturalnych. Natomiast nie działają na tych, którzy zwykli zastępować znaki przestankowe przekleństwami. Ich wrażliwość na przekleństwa została tak stępiona, że one nic im nie mówią. Oczywiście są i tacy, którzy prywatnie sporo przeklinają, ale oburzają się, gdy w sferze publicznej kieruje się do nich niecenzuralne apele.
Obecne tłumne demonstracje charakteryzują m.in. hasła o wulgarnej formie. Nawet te dowcipne kartony często grają na omijaniu przekleństw, co potęguje komiczny efekt dawania do zrozumienia, że jednak chodzi o tę dosadność. Możemy też powiedzieć, iż wielu młodych zostało przyciągniętych do „spacerów” właśnie przez tę nietypową otoczkę. Stała się modna. Przedtem przystawała tylko kibolom i im podobnym, teraz staje się materią dla twórczości artystycznej. Gdyby się pokusić o odpowiedź na pytanie: Co ona nam mówi? - to chyba trzeba by wcześniej zauważyć, że owe demonstracje są na tyle tłumne, iż widać tam różne nurty. Dla jednych wulgarna forma, a zwłaszcza hasło „uchodźcie chyżo” jest jednoznacznym zerwaniem (nie mamy już o czym dyskutować), dla innych jest wołaniem: jesteśmy wściekli, usłyszcie w końcu nasz głos (tym bardziej, że tyle przekrętów robiliście w imię woli ludu). Ten przekaz również w swojej formie (a może przede wszystkim przez nią) jest jakoś stawianiem na krawędzi.
Spotykamy się też z wulgarnym wyzywaniem ludzi przez grupkę osiłków. Ma im to pewnie dodać kurażu, a może i uśpić sumienie (bo wydaje im się, że już nie biją człowieka, ale to, co zwyzywali).
Zaskoczenie wobec formy tych protestów przypomina trochę zdumienie wobec buntów w 1968 na Zachodzie. Wtedy nie chodziło o taką czy inną partię, ale kontestowano całą „opresyjną” kulturę. Jej częścią była polityka, system edukacji, Kościoły, poprawność…
Mam nadzieję, że wulgaryzmy (ta broń obosieczna) nie uśpią pragnienia autentyczności, tym bardziej że coraz więcej tam humoru (z przekleństwem w tle).
Skomentuj artykuł