Wybijmy to sobie z głowy raz na zawsze

(fot. shutterstock.com)

Wybijmy sobie raz na zawsze z głowy to, że Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie! Zajmujemy się i zachwycamy sprawami i rzeczami przemijającymi, a umyka nam to, co wieczne.

Słyszę: Adwent. Mówię: czas radosnego oczekiwania na przyjście Pana (względnie: na Narodzenie Pańskie). Ot, taki odruch wyuczony na katechezie. Niby to prawda, ale jednak nie do końca. We fragmencie z Ewangelii wg św. Marka, czytanym w I niedzielę Adwentu, z ust Jezusa czterokrotnie, różnie koniugowany, pada czasownik "czuwać". Ten okres liturgiczny ma nam nie tylko pomóc w przygotowaniu do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia oraz w lepszym ich przeżyciu, ale przede wszystkim uświadomić bądź przynajmniej przypomnieć, że żyjemy w czasach ostatecznych.

DEON.PL POLECA

Chyba za bardzo przyzwyczailiśmy się do myśli, że kiedyś nadejdzie koniec świata. Kiedyś tam. W jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Nikt nie zna dokładnej daty, ale zapewne jest jeszcze dużo czasu. Zagubiliśmy w sobie tak zwane eschatologiczne napięcie - pomiędzy tym, co już się stało, a tym, co jeszcze się ostatecznie nie dopełniło. Czasy ostateczne to te, w których widzimy "już" Wcielonego Słowa, Boga, który wkroczył z impetem w czas i historię. Czasy ostateczne to jednak także te, w których doświadczamy "jeszcze nie" paruzji, czyli powtórnego przyjścia w chwale Zwycięzcy Śmierci, Zwycięzcy Czasu, Wiecznego Boga.

Chrześcijanin niemający świadomości eschatonu, czyli celu, do którego zmierza nie tylko jego prywatne życie, ale także cała historia świata, staje się ślepym wyznawcą ideologii, człowiekiem pielęgnującym piękną tradycję i strzegącym zdrowej doktryny, która jednak nie ma żadnego odzwierciedlenia w jego życiu. Napięcie pomiędzy "już" a "jeszcze nie" jest motorem napędowym wiary. Dzięki niemu wierzący staje się człowiekiem nadziei. Wie też, po co ma kochać. Całe przedsięwzięcie nazywane chrześcijaństwem (czy węziej: Kościołem) można rozbić o kant "czegoś tam", jeśli chrześcijanie stracą sprzed oczu cel ich wiary - który dla nich ma konkretne imię - Jezusa Chrystusa. Wszystko to jest tak oczywiste, że naprawdę może umknąć.

Stąd wołanie Chrystusa dobywające się z adwentowej Ewangelii: "Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie!" (Mk 13,33). Jezus, wypowiadając te słowa, nie chce nas nastraszyć końcem świata. Bo dla tych, którzy są Mu wierni, jest to czas upragniony i oczekiwany. Nie pozostawia nas też samych, zdanych jedynie na siebie, lecz każdemu wyznacza zajęcie (por. Mk 13,34) i umacnia nas aż do końca, abyśmy byli bez zarzutu w dzień Pana naszego, Jezusa Chrystusa (por. 1 Kor 1,8).

Oczywistości nas usypiają. Kiedy słyszymy coś, co wydaje się nam oczywiste, znane, słyszane już wielokrotnie wcześniej, to przestajemy słuchać. Ewangelia jest dla wielu ciągłym powtarzaniem oczywistości. Znowu w kościele czytają to samo. Przecież znam ten tekst już prawie cały na pamięć! Po jaką cholerę powtarzają to w kółko? Co za nudy! Jeśli Ewangelia jest wyłącznie dziełem literackim, to jej cykliczne czytanie rzeczywiście nie miałoby sensu. Dla chrześcijanina jest jednak, bądź powinna być, tekstem, który wskazuje na sens i cel istnienia. I to zmienia postać rzeczy. Ewangelia będzie bowiem we wspólnocie Kościoła tak długo czytana i tak długo głoszona, aż będzie można ją odczytać, słowo po słowie, z życia chrześcijan.

Adwent nie może być dla mnie czasem, w którym przyjemnie, siedząc w ciepłych kapciach i zajadając czekoladki z kalendarza adwentowego, będę sobie oczekiwał Bożego Narodzenia. Adwent ma mnie wybudzić z letargu oczywistości. Dzień po dniu mam konfrontować się z tym, co uznałem za oczywiste, ale nie zrobiłem nic, by w mojej codzienności stało się rzeczywiste. Adwent jest jak to całe moje rozważanie: nie przyniesie nowych i zaskakujących informacji. Jednak w świetle roratnego lampionu wiele spraw, z którymi się zmagam, może stać się jasnych.

Wybijmy sobie raz na zawsze z głowy to, że Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie! Jest on raczej czasem uczenia się oczekiwania na Tego, na którego mam czekać i do którego zdąża całe moje życie. Adwent to przypominanie rzeczy oczywistych, jak ta, że świat, który znamy, kiedyś się skończy, że historia dobiegnie końca, a czas się zatrzyma. Powiedziałby ktoś: ale przecież dla każdego chrześcijanina tak bardzo oczywiste jest, że Pan przyjdzie powtórnie! Tylko dlaczego tak często sposób, w jaki żyjemy, zaprzecza temu, co wyznajemy? Zajmujemy się i zachwycamy sprawami i rzeczami przemijającymi, a umyka nam to, co wieczne. Tracimy z oczu cel: wieczność. Prorok Izajasz woła: "Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił!" (Iz 63,19). Obyś, Panie! Nie zwlekaj. Przyjdź. Marana Tha!

ks. Mateusz Tarczyński - kapłan archidiecezji gdańskiej, student teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wybijmy to sobie z głowy raz na zawsze
Komentarze (5)
13 grudnia 2017, 22:59
Boże Narodzenie jest codziennie, w każdej sekundzie rodzi się na świecie dziecko. Dla mnie takie ważne Boże Narodzenie było wczoraj, moja bratanica urodziła córeczkę:)
S
Szymon
8 grudnia 2017, 21:36
Też mi się podoba ten tekst. Autor kładzie nacisk na to, żeby Adwent był czasem prawdziwej przemiany w oczekiwaniu na spotkanie z Bogiem, a nie siedzeniem w fotelu i oczekiwaniem na świąteczne jedzenie. Tylko trochę nieprecyzyjne się wyraził z tą radością, bo radosne oczekiwanie jak najbardziej może tej przemianie towarzyszyć, a wręcz ją napędzać.
Oriana Bianka
8 grudnia 2017, 21:04
A ja myślę, że Adwent jest czasem radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie. Jest on  czasem radosnego oczekiwania na Tego do którego zdąża całe moje życie. Dzielmy się z innymi tą radością i nadzieją. :-)
8 grudnia 2017, 19:10
"siedząc w ciepłych kapciach i zajadając czekoladki z kalendarza adwentowego, będę sobie oczekiwał Bożego Narodzenia". Pamiętam z dzieciństwa, że czas oczekiwania był najlepszy. Kalendarzy takich ładnych jak dzisiaj nie było, kapcie też mniej urozmaicone, slodkości dopiero były na Święta. Cieszyły drobne rzeczy jak pierwszy śnieg, w moim bloku mieszkało dużo dzieciaków i jak spadł śnieg to zawsze było kilka osób chętnych żeby zrobić pierwsze ślady na sniegu na boisku szkolnym, które było zaraz obok bloku. Czekało się na lodowisko, które mąż dozorczyni samodzielnie przygotowywał polewając wodą małe asfaltowe podwórko między blokami. Caly czas gdzieś w sobie to mam, bo tego się nie zapomina:) I śnieg jakiś taki bielszy wtedy był, teraz wszystko takie oczywiste.
Zbigniew Ściubak
8 grudnia 2017, 09:40
Dobry tekst. Śnimy, znajdujemy wytłumaczenia dla siebie, nawet w praktykach religijnych, których "odprawianie" stanowi dla nas "dowód", że jesteśmy "dobrzy". Na kluczowe pytanie "Tylko dlaczego tak często sposób, w jaki żyjemy, zaprzecza temu, co wyznajemy?" odpowiedziałbym następująco: Ano dlatego, że TACY WŁAŚNIE JESTEŚMY. Religia jest często postrzegana jako zestaw tego, co powinniśmy robić. Powinniśmy chodzić do kościoła na mszę. Na nabożeństwa. Przystępować do sakramentów. Powinniśmy pomagać bliźnim, szanować ich, kochać. Powinniśmy całą masę rzeczy, którą robi dobry chrześcijanin. I to oczywiście prawda. Tylko, czy my jesteśmy aby chrześcijanami? Z grubsza chodzi o to, że człowiek nie może postępować wbrew sobie, wbrew temu, jaki jest. Na chwilę, na moment możemy przełamać siłą woli wewnętrzne skłonności i nieświadome ale rzeczywiste preferencje. Ale, gdy tylko "spuścimy wzrok",zaraz zaczniemy się zachowywać "po staremu". Może w chrześcijaństwie nie chodzi o to, by zmienić postępowanie, tylko by zmienić siebie. Takie słowo słyszłem kiedyś - metanoia. Ale co to znaczy zmienić siebie? To znaczy utracić. Co? Siebie. A co kochamy najbardziej? Jeśli religia nie prowadzi do zmiany człowieka, tylko pozostaje na poziomie jego postępowania, to człowiek znajdzie wybiórcze postępowania, które dadzą mu "moralny komfort słuszności", powtarzając wszystkie negatywy w życiu codziennym. Ale znów, zmienić siebie, to stracić siebie. Nie na żarty. A to boli. Ale może wyzwala...