Wymazywanie chrztu
Nie brakuje mediów, w tym stron internetowych, które lansują oficjalne występowanie z Kościoła katolickiego. Wielką inspiracją w tym względzie był zapewne eks-ksiądz Tomasz Węcławski (obecnie Tomasz Polak), który tuż przed Bożym Narodzeniem 2007 roku dokonał formalnego aktu wystąpienia z Kościoła. Ostatnio cyrk z przybijaniem oświadczenia o swej apostazji na drzwiach kościoła franciszkanów w Krakowie urządził Palikot. Wyszła z tego kompletna żenada - Palikot to jednak nie Luter.
Swoją drogą, to ciekawe, że ktoś, kto stracił wiarę, albo nigdy jej nie miał, tak bardzo chce formalnego aktu odejścia z Kościoła, którego dokonuje się przed proboszczem parafii, do której się przynależy. Przecież tym samym apostata jakby potwierdza władzę Kościoła orzekania, kto jest, a kto nie jest w Kościele. Na zdrowy rozum niewierzący nie powinien się przejmować żadnymi kościelnymi aktami, skoro nie wierzy, że te akty mają jakiekolwiek znaczenie. Nie chodzę do kościoła, mówię, że jestem niewierzący, i już! Po co tym ludziom jakieś wpisy do ksiąg parafialnych, których przecież nie uznają? W ten oto sposób sami zacietrzewieni ateusze przywracają "średniowieczne" obrzędy usuwania z Kościoła.
Jeszcze głębszym problemem dla niektórych ateuszy jest chrzest. Irytuje ich katolicka nauka o sakramencie chrztu, że ten pozostawia tzw. niezniszczalny charakter. Innymi słowy, chrztu - wedle nauki Kościoła - nie można wymazać, unieważnić. Ktoś raz ochrzczony będzie zawsze dla wspólnoty Kościoła ochrzczony, nawet jeśli wyprze się wiary chrześcijańskiej. No tak! ale żeby tę naukę przyjąć, trzeba być wierzącym. Dla normalnego niewierzącego chrzest powinien być jakimś tam polaniem wodą, które w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia. Okazuje się, że jednak dla niektórych ma. W konsekwencji nie mogą ścierpieć, że zostali ochrzczeni. Jakby ich coś w głowę paliło…
Są tacy, którzy domagają się, by wymazać z ksiąg parafialnych adnotację, że zostali ochrzczeni. O co im chodzi? Przecież taka adnotacja jest stwierdzeniem faktu, który miał miejsce w rzeczywistości. Rodzice i rodzice chrzestni poprosili o chrzest dziecka N.N., który został udzielony dnia X.Y. Jeśli zamażemy datę urodzenia, to z tego nie będzie wynikać, że się nigdy nie urodziliśmy. Zamazywanie czarnym flamastrem notki o fakcie chrztu byłoby zupełnie nieracjonalne. A walczący ateiści szczycą się przecież tym, że są bardzo racjonalni.
Niektórzy zdają się mieć pretensje do swoich rodziców. W internecie nie brakuje takich wpisów jak ten oto: "Katolikiem człowiek się staje poprzez przymusowy chrzest. Zaś całe nasze życie polega na odrzucaniu narzuconej doktryny". Przyjmując tę swoistą logikę, można by mieć pretensje do rodziców, że w ogóle mnie urodzili, że właśnie w kraju nad Wisłą, a nie np. w Stanach Zjednoczonych, że nauczyli mnie od dzieciństwa języka polskiego, a nie języka angielskiego, który byłby bardziej przydatny, że wpajali mi takie, a nie inne wartości itd.
Rodzice chcą - co oczywiste - dać swemu dziecku, to co uważają za dobre i ważne. Nic dziwnego, że wierzący rodzice za dobrą i ważną rzecz uważają chrzest i wychowanie religijne. Dorastające czy dorosłe dziecko może potem odrzucić wychowanie, jakie dali mu kochający je rodzice. Ale doprawdy absurdalne są pretensje, że dali nam to, co uważali za dobre. A poza tym taka postawa to zacietrzewiona niewdzięczność wobec rodziców. Trzeba też zauważyć, że z drugiej strony ktoś mógłby mieć do rodziców pretensje, że wychowali go w duchu obojętności religijnej.
Można się spotkać z argumentem, że w tym występowaniu z Kościoła albo "wymazywaniu" chrztu chodzi głównie o statystyki. Ateuszy irytuje fakt, że Kościół na podstawie wpisu do księgi parafialnej o chrzcie zalicza ich statystycznie do grona katolików. Tyle że, myślę sobie, spokojny człowiek, który nie chodzi do kościoła, przyjmuje założenie, że sprawy wiary i niewiary, to jest jego prywatna sprawa, a Kościół nie jest instytucją, która ma orzekać, czy on jest wierzący, czy też nie jest. I w związku z tym macha ręką na te parafialne wpisy. Poza tym każdy rozumie, że sam fakt bycia ochrzczonym w Kościele niewiele mówi o tym, czy dana osoba jest wierząca, czy też nie. Liczba chrztów mówi raczej coś o rodzicach, którzy chcieli swe dziecko ochrzcić.
No ale jeśli już ktoś czuje taki psychiczny mus formalnego wystąpienia z Kościoła, to niech postępuje zgodnie z procedurą, którą Kościół w takich przypadkach przewidział. Wszak jeśli oczekuje się od Kościoła jakiegoś formalnego aktu, to nie można Kościołowi odmawiać prawa do określania, w jaki sposób takiego aktu dokonuje.
Skomentuj artykuł