Kościół zaskoczony
Znaki czasu, w porę dostrzeżone i prawidłowo odczytane, pozwalają Kościołowi przewidzieć wiele wydarzeń, tendencji, szans i zagrożeń. Jeśli ich nie zauważa lub powierzchownie interpretuje, daje się zaskoczyć.
Kard. Kazimierz Nycz w wywiadzie udzielonym pod koniec czerwca br. przyznał, że Kościół w Polsce nie jest „do końca” gotowy na wyzwania wynikające z dużej liczby rozwodów. „Skala zjawiska przerosła nasze przewidywania” - powiedział, snując refleksję, że kiedyś były to incydentalne przypadki, a dziś stało się to de facto jednym z modeli życia. Mówiąc wprost, daliśmy się zaskoczyć. Czy to było nieuniknione? Czy jako wspólnota wierzących nie mieliśmy możliwości zdać sobie znacznie wcześniej, że dzieje się coś niedobrego?
Z opublikowanego w roku 2019 przez Główny Urząd Statystyczny raportu wynika, że liczba rozwodzących się w naszym kraju par małżeńskich stopniowo rosła już od dziesięcioleci. Na uwagę zasługuje rok 2006, w którym polskie sądy orzekły prawie 72 tys. rozwodów. Co się stało? „Można domniemywać, że nagły wzrost liczby rozwodów (a także separacji), jaki miał miejsce w latach 2004–2006 (z 47 tys. w 2003 r. aż do 72 tys. w 2006 r.) był spowodowany zmianą prawa w zakresie świadczeń rodzinnych” - stwierdza GUS-owskie opracowanie. Wyjaśnia też, że ustawa o świadczeniach rodzinnych z listopada 2003 r. wprowadziła świadczenia dla wszystkich rodzin niepełnych w miejsce rozwiązań zawartych w ustawie o funduszu alimentacyjnym, kierowanych tylko do części rodzin.
Czy w związku z powyższym można powiedzieć, że zmiana prawa spowodowała rozwodową eksplozję? Nie. Zmiana prawa pokazała, jak wiele polskich rodzin ma problemy. Z tego samego raportu GUS można się dowiedzieć, że to kobiety w naszym kraju stanowią większość występujących o rozwód. W chwili, gdy pojawiło się materialne zabezpieczenie bytu ich i dzieci, ruszyły do sądów.
Przywołane wyżej dane są ogólnodostępne. Czy nie powinny stanowić przedmiotu zainteresowania duszpasterskiego wspólnoty Kościoła i podstawy do przygotowywania działań oraz decyzji?
Z najnowszych danych wynika, że w czasie pandemii liczba pozwów o rozwód w Polsce spadła. Jak wskazują analitycy sytuacji, niekoniecznie jest to wynik znaczącej poprawy sytuacji w rodzinach. To raczej skutek problemów ekonomicznych, wspólnych kredytów do spłacenia, lęku przed wzrostem kosztów sądowych. Zdaniem niektórych ekspertów, mamy do czynienia nie tyle z rezygnacją z pozwów, ile z odsuwaniem ich w czasie. A faktyczny rozpad małżeństw nastąpił.
Również w ostatnich dniach czerwca Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) opublikowało komunikat stwierdzający, że pandemia koronawirusa odcisnęła piętno na religijności Polaków. Okazało się, że w krótkim czasie odsetek Polaków chodzących do kościoła w każdą niedzielę spadł z 46 proc. przed pandemią do 37 proc. obecnie.
Czy opublikowane właśnie dane dotyczące zmian religijności Polaków w ostatnich dwóch latach są dla Kościoła w naszym kraju zaskoczeniem? Wciąż można spotkać - nie tylko wśród duchownych - silne przekonanie, że polscy katolicy wrócą do świątyń, że to tylko chwilowe zachwianie i wynik niepewności.
Czy jednak można wykluczyć, że to również efekt działań podejmowanych w samym Kościele w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach? W raporcie CBOS znalazła się zastanawiająca uwaga: „O ile więc przed pandemią sytuacja była w miarę stabilna, o tyle dwa lata dyspensy – nakładanej i znoszonej w różnych falach pandemii przez biskupów – spowodowały, że odsetek Polaków chodzących do kościoła w każdą niedzielę poważnie stopniał”.
Można by do tej sugestii dodać niejasności w licznych wypowiedziach znaczących duchownych na temat „uczestnictwa” we Mszy świętej za pośrednictwem mediów. Zapewne niejeden spowiednik zauważył, że penitenci wyznający brak udziału we Mszy niedzielnej w świątyni raz po raz dodają „Ale uczestniczyłam/uczestniczyłem przed telewizorem/w internecie”. Wśród wielu wiernych w naszym kraju błyskawicznie utrwaliło się przekonanie, że obejrzenie Mszy na ekranie jest niemal równoważne z obecnością w kościele i jest spełnieniem zawartego w przykazaniu kościelnym obowiązku.
Czy tego nie dało się przewidzieć? Pewnie się dało. Podobnie, jak - sięgając do ogólnodostępnych danych socjologicznych - można było zauważyć zmieniające się nastawienie społeczne wobec rozwodów i przynajmniej częściowo rozeznać skutki tego zjawiska nie tylko dla duszpasterstwa, ale dla życia wspólnoty katolickiej w naszej Ojczyźnie.
Wygląda na to, że wciąż kuleje w Kościele w Polsce dostrzeganie i odczytywanie znaków czasu. Nie ma też wystarczającego zaangażowania w analizowanie skutków podejmowanych na różnych szczeblach decyzji i działań. W rezultacie dajemy się zaskoczyć, a reakcje i środki zaradcze bywają mocno spóźnione.
Skomentuj artykuł