"Napisy w Warszawie to przykład nie krytycznego dystansu, ale antyklerykalnego rynsztoku"

(fot. PAP/Tomasz Gzell)
wiez.com.pl / sz

"Wypisywanie wulgarnych haseł na murach to kibolski wandalizm, który nikogo nie przekona oprócz przekonanych" - piszą redaktorzy portalu "Więź".

Napisy "Oto ciało moje, oto krew moja. Wara wam" i "Mordercy kobiet" pojawiły się we wtorek w trzech punktach Warszawy: na ogrodzeniu budynku Kurii Archidiecezji Warszawskiej przy ul. Miodowej, na domu parafialnym przy archikatedrze św. Jana Chrzciciela i na drzwiach i schodach budynku Kurii Warszawsko-Praskiej. Na tym ostatnim nieznani sprawcy napisali jeszcze "Rwanda pamiętamy".

Choć nie ma pewności, kto jest autorem napisów, to proboszcz parafii archikatedralnej w Warszawie wiąże je bezpośrednio z działaniem środowisk przeciwnych ustawie antyaborcyjnej, która w dzień poprzedzający pojawienie się tych napisów była tematem dyskusji w sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny.

DEON.PL POLECA

"Wypisywanie wulgarnych haseł na murach budynków to kibolski wandalizm. Nie przekona nikogo oprócz przekonanych" - piszą redaktorzy portalu Więź: Jakub Halcewicz-Pleskaczewski i Damian Jankowski. "Stosowanie tak mocnych kwalifikatorów jest nie tylko niesprawiedliwe, lecz także przeciwskuteczne. Od czasów Janusza Palikota wiemy, że agresywny antyklerykalizm po prostu nie ma w Polsce społecznego poparcia i po chwilowym sukcesie w sondażach, wcześniej czy później, ponosi klęskę" - dodają.

Redaktorzy podkreślają jednocześnie, że antyklerykalizm ostatecznie służy Kościołowi, bo leczy nasze "poczucie triumfalizmu i wyższości". Warto jednak dodać, chodzi tutaj o antyklerykalizm na wzór papieża Franciszka: "Nawet katolik powinien być antyklerykałem, jak uczy papież Franciszek. Niestety, napisy na murach w Warszawie to przykład nie krytycznego dystansu, ale antyklerykalnego rynsztoku".

Dziennikarze zauważają, że tego typu reakcje, choć skrajne i zasługujące na potępienie, są jednak wynikiem tego, jak Kościół w Polsce dał się wmanewrować w polityczne spory. "Trzeba trzeźwo zauważyć, że tego typu akcje nie wzięły się znikąd i są wyrazem frustracji wobec konkretnych negatywnych zachowań kościelnej hierarchii" - piszą w swoim tekście. Kluczowy wydaje się tutaj choćby tryb, w jakim rozpatrywany jest obywatelski projekt "Zatrzymaj aborcję" i procedowana ustawa w tej sprawie. Hierarchowie wielokrotnie dali się w ciągnąc w rozgrywki partii rządzącej. Zamiast konkretnych działań mamy "ślimaczy tryb" i brak jasnych deklaracji, które prowadzą do eskalacji napięcie w społeczeństwie.

Innym ważnym dowodem na to, że politykom wcale nie zależy na jasnym i skutecznym procedowaniu ustawy antyaborcyjnej jest obecna sytuacja związana z ustawą o Sądzie Najwyższym. "Wydaje się, że nieprzypadkowo rozpatrywanie projektu zaostrzenia prawa antyaborcyjnego Prawo i Sprawiedliwość zaplanowało w tym samym czasie, w którym w życie wchodzi ustawa demolująca Sąd Najwyższy. W ten sposób rząd próbuje sterować emocjami Polaków i przykrywać poważne łamanie praworządności ideologicznym sporem o aborcję (do którego przecież wcale nie jest przekonany Jarosław Kaczyński)" - piszą Jankowski i Halcewicz-Pleskaczewski.

"Napisy na kościelnych budynkach to jedynie wulgarne walenie po głowie i przykład emocjonalnego rozchwiania. Umiarkowani obywatele, krytyczni przecież wobec Kościoła, będą zniesmaczeni" - piszą redaktorzy "Więzi".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Napisy w Warszawie to przykład nie krytycznego dystansu, ale antyklerykalnego rynsztoku"
Komentarze (2)
AS
Aleksandra Szeliga
5 lipca 2018, 21:53
Napisy są długie i starannie wykonane. Ten, kto to pisał musiał mieć duuużo czasu i spokoju. I czuć się bezpiecznie. Wygląda to bardziej na robotę kogoś innego, niż przeciwników całkowitego zakazu aborcji.
MR
Maciej Roszkowski
5 lipca 2018, 14:56
Hołota i tyle.