Polski dominikanin na ołtarze. Rozpoczynają się prace ws. procesu beatyfikacyjnego

(fot. facebook.com/joachim.badeni/święty grzesznik)
dominikanie.pl/ kosciol.wiara.pl/ ed

Jego ostatnie zdanie przed śmiercią brzmiało: Dzisiaj wieczorem nastąpią zaślubiny z Jezusem. Wszystko przygotowane. Zmarł 11 marca 2010 roku w opinii świętości.

Jak podaje portal dominikanie.pl jednym z postanowień kapituły Polskiej Prowincji Dominikanów, która odbyła się w lutym 2018 r., było wszczęcie przygotowań do procesów beatyfikacyjnych dwóch polskich dominikanów: o. Joachima Badeniego (1912-2010) oraz br. Gwali Torbińskiego (1908-1999).

Kochał Eucharystię i upijał się "wybornym winem" Boga

Eucharystię odprawiał zawsze z ogromnym skupieniem, bez teatralizacji i nabożnej pozy. Jednemu z braci z humorem podpowiadał: Życzę ci - uśmiechał się - by jak cię już wyświęcą, to żeby z kleryka nie zrobił się kler. Umiał żyć pełnią życia. Cieszył się bliskością Boga i ludzi. Mówił, że "upija się wybornym winem" Boga. Kiedy znalazł się w szpitalu, zapytany, czego mu brakuje odpowiedział prosto i szczerze: Eucharystii i piwa. W końcu był potomkiem dawnych właścicieli żywieckiego browaru.

DEON.PL POLECA


Był mistykiem

Ojciec profesor Jan Andrzej Kłoczowski był bliskim przyjacielem o. Badeniego. Razem duszpasterzowali w słynnej dominikańskiej "Beczce", dzielili też życie klasztorne.

- Kiedy myślę o o. Joachimie, to wyobrażam sobie, że siedzę z nim i rozmawiam. Patrzę mu w oczy, widzę to, o czym mówi. Bo był człowiekiem nie zajmującym rozmówcy sobą, lecz odsłaniającym mu świat. Po chwili rozmowy z nim, czy po wysłuchaniu jego kazania pojawiała się świadomość dostrzegania czegoś nowego - w sobie i w świecie - wspomina o. Kłoczowski.

Obrazem Ducha dla o. Joachima była zaś woda - źródło życia. Bo dominikanin myślał o doczesnym życiu, jako o wędrówce po pustyni, wędrówce do ziemi obiecanej. Na drodze tej wędrówki potrzebny jest nam zaś zdrój wody żywej. O. Kłoczowski: - Widziałem, że ten zdrój wody żywej z niego tryska.

W tym stwierdzeniu o. Kłoczowskiego nie ma ani krztyny przesady, jeśli wziąć pod uwagę, że o. Badeni uchodził za pierwszego - lub przynajmniej jednego z pierwszych - polskich charyzmatyków. Był też mistykiem. Ten etap duchowego rozwoju zaczął się dla niego już w dojrzałym wieku. O. Kłoczowski wspomina, że był on "naznaczony bardzo świadomym przyjęciem działania Ducha Świętego".

Coca-cola - "boski nektar"

Ojciec Badeni lubił kpiny, ale był w nich serdeczny, nie miał złych intencji - jak czytamy na portalu wiara.pl - Lubił też kpić z siebie - opowiada nam aktor krakowskiego Teatru Groteska, Krzysztof Grygier.

- Ale potrafił być też uparty, gdy był do czegoś przekonany. Wtedy trudno go było zmusić do zmiany zdania -mówi pan Krzysztof, refleksyjnie się uśmiechając. Pamięta opowieść o. Joachima o spotkaniu duszpasterzy Beczki. Są o. Tomasz Pawłowski, o. Jan Andrzej Kłoczowski i oczywiście o. Joachim. Planują przedyskutować plany duszpasterskie. "głównodowodzący" o. Tomasz zwraca się do o. Joachima, jako "specjalisty" od Ducha Świętego, o poprowadzenie modlitwy.

"A ja odmówiłem" - opowiadał o. Joachim - na czym ma polegać modlitwa, mamy kalendarze święcić? Żeby modlić się do Ducha Świętego, człowiek musi być gotowy na zmianę, a nie na wpisywanie poszczególnych pozycji do kalendarza". Ale zakonnik miał też inną, drobną słabość: coca-colę. - Można mu było zrobić ogromną przyjemność, częstując go colą. Szczególnie w latach 70. czy 80. Kto żył w tamtych czasach, ten wie, że był to wtedy rarytas, niemal "boski nektar" - uśmiecha się Grygier.

"Ja wam powiem po sobie, co ja robię. Nic nie robię!"

Ojciec Joachim Badeni słynął z nietuzinkowego poczucia humoru. Posłuchajcie, co mówi o tym, jak dobrze przeżyć życie, studentom z krakowskiej Beczki:

*

Krótki biogram o. Joachima Badeniego

o. Joachim (Kazimierz Stanisław) Badeni - urodzony 14 października 1912 r. w Brukseli w rodzinie arystokratycznej (nosił tytuł hrabiego i pieczętował się herbem Bończa). Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W młodości czerpał z życia pełnymi garściami, nawrócił się niewiele przed wybuchem II wojny światowej, w 1938 r. pod wpływem mistycznego doświadczenia. Idąc do nocnego klubu, mijał figurkę Maryi Niepokalanej i poczuł Jej delikatny dotyk na plecach. Do klubu już nie dotarł, za to następnego dnia rano poszedł do kościoła.

Wojna rzuciła go najpierw do Rumunii a potem dołączył do wojska polskiego na obczyźnie i ostatecznie trafił do sztabu gen. Sikorskiego. Najprawdopodobniej został przeszkolony na szpiega. W 1943 r., pod wpływem o. Ignacego Marii Bocheńskiego OP, wstąpił najpierw do seminarium duchownego a rok później przeniósł się do dominikanów. W 1947 r. przyjechał do Polski i tu został w 1950 r. wyświęcony na kapłana.

Posługiwał jako duszpasterz akademicki w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, z którego to powodu interesowała się nim komunistyczna służba bezpieczeństwa. Był też przez pewien czas magistrem braci studentów. Miał charyzmat współpracy ze świeckimi, dzięki któremu m.in. stworzył i rozwijał duszpasterstwa, w tym krakowską "Beczkę" oraz opiekował się duchowo powstającą w Polsce Odnową w Duchu Świętym.

Był stałym spowiednikiem i kierownikiem duchowym dla wielu osób, szczególnie ceniono jego rady dotyczące poszukiwania żony lub męża oraz życia małżeńskiego. Miał dar uzdrawiania i słowa - słynął ze świetnych kazań. Centrum jego życia duchowego była Eucharystia, całe życie także z całego serca służył Maryi i darzył Ją głęboką miłością. Nieustannie pracował nad sobą i się nawracał.

Ostatnie tygodnie swojego życia spędził obłożnie chory, jednak starał się podchodzić do swojego cierpienia z humorem. Dla świadków jego odchodzenia ten czas był wielkimi rekolekcjami. Zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze Dominikanów, jest pochowany w grobowcu Dominikanów na Cmentarzu Rakowickim.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polski dominikanin na ołtarze. Rozpoczynają się prace ws. procesu beatyfikacyjnego
Komentarze (1)
28 lipca 2018, 20:10
Alleluja!!!!! Dawno Go proszę o orędownictwo.... A "Beczkowych" a właściwie "Nowo Życiowych" czasów pod auspicjami o. Joachima nigdy nie zapomnę....