"Pomagamy bezdomnym w każdy możliwy sposób"

(fot. facebook.com/pg/KamilianskaMisjaPomocySpolecznej)
PAP / kw

Naszym zadaniem jest pomoc w wychodzeniu z bezdomności - kierujemy na terapię, pomagamy znaleźć pracę i zapewniamy mieszkania treningowe - mówi w rozmowie z PAP dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej Adriana Porowska.

Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej działa w ramach i strukturach zakonu ojców kamilianów, założył ją o. Bogusław Paleczny w 1991 r. Misja prowadzi działalność skierowaną do osób w kryzysie bezdomności. Misja prowadzi pensjonat socjalny św. Łazarz - schronisko dla bezdomnych mężczyzn, mieszkania treningowe, streetworking i spółdzielnię socjalną.

W pensjonacie Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej w warszawskiej dzielnicy Ursus jest 80 miejsc. W trakcie ostatnich mrozów schroniło się tam 140 osób, zajęta była nawet klatka schodowa.

"Zakładając kartę mieszkańca pytamy o dokumenty i o to, czy jest ktoś, z kim bezdomny chciałby nawiązać kontakt, czy ma rodzinę" - mówi Porowska dodając, że często jedyną bliską osobą jest np. była żona, którą ostatni raz widział 20 lat temu. Jak zaznacza, takie informacje są ważne, bo pomagają wrócić, przynajmniej w wyobraźni, do dawnego życia i zastanowić się nad tym, jak wyglądało.

DEON.PL POLECA

Potem pracownicy misji starają się dowiedzieć o zawód i wszelkie uprawnienia, które można odnowić. Czasem wystarczy jeden telefon, żeby ktoś odzyskał np. prawo jazdy lub posiadany kiedyś certyfikat zawodowy.

Każdy z panów ma obowiązkową wizytę u psychologa, po której kierowany jest na odpowiednią terapię. "Trafiają do nas ludzie po ogromnych traumatycznych przejściach, np. ofiary handlu ludźmi, skierowani przez fundację La Strada, którzy boją się wrócić do domu, bo ci, którzy ich przetrzymywali, znają ich adresy" - wyjaśnia Porowska.

Jak opowiada, zdarzyło się też, że ktoś zadzwonił z informacją o niewidomym bezdomnym w metrze, po którego trzeba pojechać, czy z informacją o 80-letnim b. żołnierzu AK, który mieszka w samochodzie i twierdzi, że "skoro poradził sobie w Powstaniu Warszawskim, to poradzi sobie i teraz".

"Chłopak, który spał pod mostem Świętokrzyskim, przyszedł do nas tylko się wykąpać, ale go zatrzymaliśmy, bo panował siarczysty mróz" - mówi Porowska. Mężczyzna przyszedł z Sopotu, szedł dwa miesiące. "Do mnie, do Ursusa, często - pomimo wrzodów na nogach - przychodzą pieszo panowie z innych dzielnic Warszawy, bo wstydzą się wejść do autobusu" - mówi.

Niektórym można pomóc składając wnioski o wyliczenie kapitału początkowego, żeby mogli dostać rentę, czy w przyszłości emeryturę. Dyrektorka misji tłumaczy, że w międzyczasie pracownicy ośrodka pracują nad zmianą sposobu myślenia podopiecznych. "Tłumaczymy panom, że powinni szukać pracy godnej, która pozwoli im na usamodzielnienie, bo dorabianie na czarno na budowie nie jest dobrym rozwiązaniem. Jak się już uda z pracą, przychodzi kolejny etap - mieszkanie treningowe, czyli mieszkanie, w którym żyją samodzielnie w oczekiwaniu na swój lokal" - dodaje.

"Zaczynając program mieszkań treningowych w 2012 r., myślałam, że otwieram krainę szczęśliwości i że wszyscy panowie będą chcieli tam mieszkać. Przy opracowywaniu regulaminu przewidziałyśmy istnienie komisji, która będzie przeprowadzała selekcję chętnych" - opowiada Porowska.

Tymczasem komisja selekcyjna zamieniła się w komisję motywacyjną, bo okazało się, że w podopiecznych Misji jest tak duży lęk przed zmianą i samodzielnością, że trzeba ich było do podjęcia tego wysiłku wręcz namawiać. Porowska wspomina, że porażki poniesione na początku niemal zniechęciły ją do projektu; z 15 osób, które zamieszkały samodzielnie, siedem wróciło do nałogu alkoholowego.

"Prawdopodobnie zrezygnowałabym z programu, gdyby nie to, że dostaliśmy finansowanie od Urzędu Miasta na rok i trzeba było go dokończyć" - wspomina. Wraz ze współpracownikami opracowała nowy projekt, tym razem włączając do niego finansowanie psychologa, terapeuty, pracowników socjalnych - podopieczni dostali dodatkową asystę specjalistów, którzy mieli za zadanie czuwać nad ich usamodzielnianiem. "Choroba alkoholowa powoduje, że chory upada wielokrotnie, ważne, żeby się z pomocą specjalistów i terapii podnosił" - wyjaśnia Porowska.

Zgodnie z regulaminem mieszkanie treningowe dostaje się na dwa lata, ale zapis "chyba, że osoba jest w trakcie oczekiwania na mieszkanie komunalne" pozwala panom mieszkać tam do momentu, kiedy miasto przyzna im lokal. Jak już go dostaną, pracownicy misji i wolontariusze pomagają się urządzić.

"Pomagamy tym ludziom w każdy możliwy sposób" - podkreśla Porowska, dodając, że swoim podopiecznym towarzyszą także np. w szpitalu, zawożąc czyste ręczniki, kubki, jedzenie. Takie odwiedziny są też niezbędne dla psychiki chorego, który wie, że nie jest sam, że ktoś się o niego martwi i rozmawia z lekarzami. Dojście do usamodzielnienia to wspólne przeżywanie zarówno chwil radosnych, jak i smutnych - mówi dyrektorka misji.

"Kiedyś założyłam się z jednym panem o pączka, że znajdę jego córkę. Jedyne, co pamiętał, to nazwisko panieńskie swojej żony. Żona miała dwóch braci, jeden z nich był profesorem i wykładał na uczelni. Zadzwoniłam, podał mi kontakt do siostrzenicy, siostrzenica przyjechała ze Szczecina. W piątek się z nim założyłam, że ją znajdę, w niedzielę przyjechała ze Szczecina, a dwa tygodnie później on już nie żył. Córka zdążyła się z nim zobaczyć dwa razy" - wspomina Porowska dodając, że z córką tego pana utrzymuje kontakt do dzisiaj.

Pracownicy, wolontariusze i podopieczni Misji Kamiliańskiej wszystkim swoim zmarłym organizują także pogrzeby, tak, jakby byli ich najbliższą rodziną. Opiekują się grobami, chociaż nigdy jeszcze nie udało im się znaleźć pieniędzy na postawienie pomników. Jak podkreśla Porowska zawsze są wieńce, znicze, groby są zadbane i czyste. "To jest ważne, zwłaszcza dla moich podopiecznych, którzy żyją i wiedzą, że umrą w samotności" - mówi Porowska.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Pomagamy bezdomnym w każdy możliwy sposób"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.