Przyszedł czas powiedzieć: non possumus!

(fot. Piotr Drabik / flickr.com)
slo

Tym, którzy nawołują do zrewidowania fundamentów naszej wiary i dostosowania ich do naszych czasów Kościół musi powiedzieć: Non possumus - nie możemy! - uważa ks. prof. Livio Melina, prezes Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną.

Uczestniczył on w prezentacji książki "La speranza della famiglia - nadzieja rodziny", której autorem jest kard. Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Na prezentacji wiele mówiono o ostatnim synodzie, bo książka ta miała być przyczynkiem do synodalnej debaty. Kard. Müller zauważył, że książką tą chciał zwrócić uwagę na centralny problem wiary, a raczej jej osłabienia. - Żyjemy w epoce sekularyzacji i niedowiarstwa, które osłabiły postrzeganie sakramentu - powiedział szef watykańskiej kongregacji.

Z kolei Costanza Miriano, która relacjonowała obrady synodu dla włoskiej telewizji RAI, wyraziła zdumienie faktem, że biskupi bardzo dużo mówili o miłosierdziu dla rozwodników, a bardzo mało o miłosierdziu dla ich dzieci, które są głównymi ofiarami rozwodu. Dodała również, że w swej dziennikarskiej pracy spotkała się z wieloma różnymi rodzinami. Dzięki temu mogła zobaczyć, jak wielki jest rozdźwięk między moralnością chrześcijańską i modelem rodziny, który opiera się na wzorcach zaczerpniętych z telewizji i prowadzi do wielkich rozczarowań. W takiej sytuacji potrzebna jest walka ze swoistym analfabetyzmem rodzin, które nie znają prawdziwej miłości.

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przyszedł czas powiedzieć: non possumus!
Komentarze (50)
P
Przemek
9 lutego 2015, 14:27
Temat dzieci mnie szczególnie interesuje. Jak dorosły człowiek może wierzyć, że szczęście można zapewnić dziecku inaczej niż przez rodziców, - osoby które są z nim na codzień (niezależnie od biologicznego pokrewieństwa i sakraentalności związku). Gdyby KK od tysiąca lat w Polsce uczył przykładem kochać, a nie tylko przestrzegać Prawa jako jedynej możliwości zbawienia, to byśmy tu dzisiaj języków nie strzępili. A nie uczył, więc uderzny się we własne piersi - swoje i przodków. Zło dla dzieci (i zło ogólnie) przychodzi nie z rozpadu małżeństwa, ale z braku miłości, który jest jego przyczyną. A brak miłości bierze się wcale nie z makretingu nowego, fajnego świata. On się bieże z lęku. Jak czytam wypowiedzi obrońców starej (obecnej) praktyki duszpasterskiej względem małżeństw / związków, to widzę tam lęk. Jeden wielki lęk. Jako przyczynę, ale też jako zamierzony skutek na odbiorcach. Albo ja się mylę, albo to pochodzi od tego, który za pomocą lęku już od Edenu próbuje zawładnąc światem.
9 lutego 2015, 15:32
Trafiasz w samo sedno. Każdej relacji zawsze towarzyszą te same dwie siły - miłość lub strach. Pozdrawiam :)
P
Przemek
9 lutego 2015, 14:10
"zrewidowania fundamentów naszej wiary" To chyba tuż przed synodem ktoś jakieś nowe prawdy wiary dodał,  a nawet fundamenty! Mnie nie uczyli, że nierozerwalność małżeństwa jast fundamentam i główną prawdą wiary. Chociaż w zasadzie uczyli, tylko nie wprost. Bo tak się przez 1000 lat utarło. Jeśli jakaś cegła od tysiąca lat leży krzywo w murze i wszyscy się do tego przyzwyczaili, to nie znaczy, że próba poprawienia tej cegły jest rewizją fundamentów. Ale tak jest odbierana, bo część KK na tej właśnie cegle buduje swoją nie tylko wiarę, ale także tożsamość i poczucie własnej wartości, swoją nadzieję na zbawienia. Po drugiej stronie Buga i w paru jeszcze miejscach na świecie ta cegła leży inaczej. Też od wieków. I to nie stamtąd przychodzi kryzys rodziny. Bóg dał nam Swoje Słowo, ale dał też rozum. Fanatyzm szerzony coraz częściej i gęściej jest zaprzeczeniem wiary, zaufania i poznania. Zaprzeczeniem Boga.
B
bratPolak
27 października 2014, 07:46
 biskupi bardzo dużo mówili o miłosierdziu dla rozwodników, a bardzo mało o miłosierdziu dla ich dzieci, które są głównymi ofiarami rozwodu Można by dyskutować - czy zawsze głównymi, czy w ogóle są ofiarami... W dyskusji pod artykułem (bryluje w niej "wszechwiedzący" TomaszL, oczywiście) "obrońcy węzła małżeńskiego" skupiają się na porzuconych dzieciach. Te na pewno są wyrzutem sumienia dla porzucającego ich rodzica. I taki rozwodnik powinien się mocno napracować, żeby "zasłużyć" na miłosierdzie Kościoła... Są jednak dzieci- beneficjenci rozwodów, gdy rodzic odchodzi razem z dziećmi od ciemiężyciela... Temu rodzicowi też odmawiacie prawa do miłosierdzia Kościoła? Tu już nie tak łatwo machać demagogią i wrzucać rozwodników do piekła, prawda panie TomaszL i jemu podobni?
A
ann
24 października 2014, 13:23
Konsekwencje swoich decyzji ponosimy sami, natomiast Kościół musi być otwarty na tych którzy pobłądzili , na cudzołożnice i celników gdyż jest dla nich ostatnią szansą i przystanią i dlatego musi pełnić swoją rolę do końca i nikogo nie odrzucając .To jest trudne bo trzeba myśleć i rozeznawać a każda sytuacja jest inna ,tylko sztampa jest łatwa i bezmyślna..  
T
tak
24 października 2014, 14:22
Mówi Pani jakieś cudze "mądrości" bezkrytycznie. Kiedy to Kosciół odrzucał lub odrzuca cudzołożnice i celników, czyli grzeszników. Przecież on jest dla nich szansą. Czy nie zauważyła Pani, że to właśnie Kościól naucza aby ich nie odrzucać? Przecież o tym mówi Ewangelia - Pismo Święte KK. Gdyby Pani uważnie ją przeczytała to niezawodnie by Pani zauwazyła, że warunkiem zbawienia i nawrócenia jest rezygnacja z grzechów. Jeżeli z tego warunku się zrezygnuje to Kościół przestanie być Kościołem, nie będzie już nigdy drogą do nieba, bo do nieba się dostaje przez oczyszczenie z grzechów a nie ich popełnianie. Pani proponuje swoje pomysły tak jakby Boga nie było, albo miała Pani specjalne pełnomocnictwa od Niego. Trochę pokory. To nie Pani decyduje co jest naszą wiarą.
T
tak
24 października 2014, 12:06
Troszczą się o garstkę a stracą miliony wiernych. Nalezyz szukać jedną owce , ale nie tracąc pozostałe. No, chyba , że o to chodzi.
F
Franek85
24 października 2014, 11:15
Pastorzy w Houston muszą już uważać z "non possumus": http://www.prisonplanet.pl/kultura/nowa_wolnosc_slowa,p2067900984
24 października 2014, 07:55
Uzasadnianie trwania w grzechu, czyli życia na wzór małzeńśki z inna osoba niż maż/żona jest podłoscia w stosunku do własnych dzieci. I tych z nowego zwiazku, bo czuja sie odpowiedzialne za grzech rodziców i tych z małżeństwa, bo one okazuje się iż są gorsze od tych nowych dzieci. Wbrew wielkiemu samozadowolneiu "troskliwych rodziców" rany zadane dzieciom nie znikną, odezwą sie czasami po wielu latach i to odezwą bolesnie.
A
Ania
24 października 2014, 09:28
Tomasz, masz rację. Ale ludziom się wmawia, że ich własne szczęście jest najważniejsze! Egoizm ścisle związany z brakiem odpowiedzialności za  najbliższych, dzieci. Oto dzisiejsza kultura medialna: Ja mam prawo do szczęcia, mimo dobra innych!
24 października 2014, 09:45
Ale kultura medialna nie miałaby znaczenia, gdyby nie osobista zgoda człowieka. O ile można usprawiedliwiać ludzkie wybory zła w wypadku osób niewierzących, to ostatnie próby usprawiedliwiania wierzących katolików jakąś kultura medialna, czasami etc są podszytem fałszem.
M
Magdalena
24 października 2014, 12:31
…Jeśli ktoś w życiu wybiera zło i trwa w tym wyborze, to taki ktoś nie jest wierzącym w Boga…On może pragnie mieć dobre samopoczucie, uczestniczyć w obrzędach, …nadal być katolikiem…, ale tylko obrzędowym.
A
anonim
25 października 2014, 17:11
...Jeśli ktoś w życiu wybiera zło i trwa w tym wyborze, to taki ktoś nie jest wierzącym w Boga... --- Jak sama zauważyłaś: JEŚLI... Ale skąd wiesz że ten ktoś kto wybiera zło, swojego wyboru dokonuje w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie? Skąd wiesz że ma świadomość tego, że to co wybiera jest złem, a wybiera to ponieważ pragnie czynić zło? Skąd wiesz, że nie jest przekonany, że to co wybiera jest właśnie czymś dobrym, słusznym, tym co należałoby wybrać?
A
anonim
25 października 2014, 17:14
Uzasadnianie trwania w grzechu, czyli życia na wzór małzeńśki z inna osoba niż maż/żona jest podłoscia w stosunku do własnych dzieci. --- TomaszL, podłością to jest przede wszystkim te Twoje notoryczne insynuowanie wszelakich niegodziwości tym którzy śmią nie zgadzać się z Tobą.
25 października 2014, 18:55
Jeśli ktoś odrzuca dobro, czyli wybiera zło, to ma do tego pełne prawo. Nadal jest katolikiem, często wierzącym w Boga i praktykującym religijnie. Czy człowiek dobrowolnie odrzucający np. Msze św. niedzielną, bo akurat ma inne zajęcia, czy człowiek, któremu udało się wzbogacić dzięki krzywdzie innego (choćby dzięki pomyłce kasjerki o 1zl, albo korzystając z niedzielnych promocji), czy człowiek, który złorzecząc planuje zemstę na sąsiedzie za zastawione miejsce parkingowe, czy inny drobiazg uważa się za niewierzącego? A przecież to całe zło czyni dobrowolnie i mając pełną wiedze, iż jest to złe. Bo przecież każdy katolik zna od dziecka Dekalog, uczestniczył w lekcjach religii etc. Ile osób trwa latami w takich niby to drobnych grzechach, czesto przecież smiertelnych?
A
anonim
25 października 2014, 19:21
[...] A przecież to całe zło czyni dobrowolnie i mając pełną wiedze, iż jest to złe. Bo przecież każdy katolik zna od dziecka Dekalog, uczestniczył w lekcjach religii etc. --- Nieprawda! I sam jesteś tego dowodem! W swoim zaślepieniu nie jesteś w stanie uznać, że ktoś czyniący zło może być przekonany o tym, że właśnie czyni dobro. I uzurpując sobie prawo osądzania bliźnich autorytatywnie orzekasz, że jak ktoś czyni zło, to czyni to w pełni świadomie i dobrowolnie bo po prostu pragnie czynić zło. A przecież jak się chwaliłeś, nawet zdawałeś z religii maturę, więc masz pełną wiedzę o tym, że osądzanie bliźnich jest złem, a jednak z wprost zatwardziałym uporem notorycznie to czynisz, uznając to wręcz za swoją cnotę. Ile osób trwa latami w takich niby to drobnych grzechach, czesto przecież smiertelnych? --- Nie pytaj się ile osób a zastanów się nad sobą...
M
Magdalena
25 października 2014, 22:20
…a zatem, odwrotnie…kto żyje blisko Boga, ma łaskę rozróżniania dobra i zła i wyboru dobra, zgodnego z Boża wolą.
M
Magdalena
25 października 2014, 22:23
„...Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą...” (Jk 2)
25 października 2014, 22:28
Magdaleno - dokladnie tak.
A
anonim
25 października 2014, 22:33
Dokładnie tak! Tyle że wyskoczyłaś z tym jak przysłowiowy Filip z konopii...
A
anonim
25 października 2014, 22:42
Nadal nie... Już ileż razy nasłuchałem się tego od przeróżnych pyszałkowatych nawiedzonych twierdzących, że oni potrafią bezbłędnie rozeznawać co jest dobrem a co złem - bo żyją blisko Boga i mają dar/łaskę rozróżniania dobra i zła. Owszem, kto żyje blisko Boga ma przeróżne łaski, i może nawet mieć łaskę rozróżniania dobra i zła. Ale jednak ciągle ma wolną wolę i zawsze to on dokonuje wyboru, i żadna "łaska" nie robi tego za niego i nie pozbawia go tej możliwości i wręcz konieczności wyboru. A co ciekawe, jak ktoś mówi że ma jakąś łaskę, np rozróżniania, to tak naprawdę raczej jej nie ma. Bo ci co ją rzeczywiście mają to wolą milczeć niż przechwalać się tym.
M
Magdalena
25 października 2014, 23:39
…Kto nie chce pełnić woli Boga, nie żyje blisko Boga …
A
anonim
26 października 2014, 09:44
Oczywiście zgadzam się z w/w stwierdzeniem. Ale czyż ja twierdziłem lub choć sugerowałem coś przeciwnego? Znowuż wyskakujesz ze swoim stwierdzeniem zupełnie bez związku, jak przysłowiowy Filip z konopii...
M
Magdalena
26 października 2014, 17:27
…to znaczy, że nie zrozumiałeś…
M
Magdalena
26 października 2014, 17:29
…przytaknąłeś, choć nie zrozumiałeś…
S
sęk
26 października 2014, 17:32
A jeśli nie ma dzieci?
A
anonim
26 października 2014, 17:36
Po raz kolejny przekonuję się, że jak nie masz argumentów to rzucasz coś bez sensu i udajesz sfinksa :-( Jak rzucasz swoje "refleksje" bez związku z dyskusją to nie ma czego rozumieć. Równie dobrze mógłbym odpowiadając Ci rzucić np. cytatem: "Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz." (Mt 5,26) a na Twoje zdziwione pytanie o sens odpowiedzieć Ci: "to znaczy że nie zrozumiałaś"...
M
Magdalena
26 października 2014, 17:50
…ależ ja Ciebie o nic nie pytam.
A
anonim
26 października 2014, 18:17
Widzę że coraz bardziej sobie pogrywasz prowokując pyskówkę. No to dalej baw się w to sama. Nie mam zamiaru brać w tym udziału.
M
Magdalena
26 października 2014, 23:45
…I o to chodzi,…i prośba na przyszłość, abyś nie komentował czyichś rozmów, które niekoniecznie musisz rozumieć…
M
matka
24 października 2014, 07:42
"biskupi bardzo dużo mówili o miłosierdziu dla rozwodników, a bardzo mało o miłosierdziu dla ich dzieci, które są główna ofiarą rozwodów..." ------ Taki sposób myślenia - pomijający dzieci z sakramentalnych związków - został zapoczątkowany od familiaris consortio, gdzie dzieci z nowych, nieślubnych zwiazków zaczęły być uważne za przyczynę, z powodu której partnerzy "nie mogą się rozstać". Już wtedy 'nowe' dzieci zostały dowartościowane, a o tym, jaki wpływ ma rozwód na 'starsze' dzieci nie myślano. Wiem z własnego doświadczenia, że rozwód ma destrukcyjne oddziaływnie  na dzieci. Te dzieci trzeba niejako 'resocjalizować', czyli uczyć od nowa czym jest małżeństwo, bo przymują za coś oczywistego, że można mieć po rozwodzie nową rodzinę.
A
anonim
25 października 2014, 17:05
Na dzieci porzucone wraz z sakramentalnym małżonkiem JUŻ spadło cierpienie z tym związane i NIC tego NIE COFNIE. Nawet gdyby wiarołomny małżonek postanowił wrócić to nic nie cofnie tych cierpień i zranień na całe życie, nawet jeżeli zaaprobują powrót wiarołomcy - co nie jest takie oczywiste i rzadko ma miejsce. Jak sama przyznajesz, rozwód ma destrukcyjne działanie na te dzieci i trzeba je niejako resocjalizować. Natomiast domaganie się aby wiarołomca bezwarunkowo porzucił swoją nową rodzinę razem z nowymi dziećmi jest równoznaczne z domaganiem się wyrządzenia tej samej krzywdy kolejnym dzieciom. A uznawanie tego za dowartościowywanie nowych dzieci kosztem dzieci starych świadczy jedynie o tym, że w swoim cierpieniu straciłaś obiektywizm osądu, i skoro nie możesz cofnąć już tego co spotkało Ciebie i Twoje dzieci, to zżera Cię żądza by tego samego doświadczyła nowa rodzina Twojego małżonka.
25 października 2014, 19:15
Przecież mówienie o dobru "drugich" dzieci to jest przykład zakłamania, kiedy te pierwsze sie porzuciło. Wygodnie jest tłumaczyc innym, iz musi sie byc w związku cudzołożnym dla dobra nowych dzieci. Jezli ktoś tak mówi uczciwie iż jedyną przyczyną bycia w takim drugim związku jest dobro dzieci, to co powie, gdy dzieci dorosna? Opuści swoją drugą "żonę" (drugiego "meża"), czy znajdzie kolejną wymówkę? A jak sie czują dzieci z pierwszego i drugiego zwiazku we wzjamnych relacjach? Czy kogoś to obchodzi? Jak sie czują dzieci, gdy nagle na starość ich rodzic sobie o nich przypomni, bo potrzebuje ich opieki? 
M
Magdalena
25 października 2014, 22:36
"..A uznawanie tego za dowartościowywanie nowych dzieci kosztem dzieci starych świadczy jedynie o tym, że w swoim cierpieniu straciłaś obiektywizm osądu, i skoro nie możesz cofnąć już tego co spotkało Ciebie i Twoje dzieci, to zżera Cię żądza by tego samego doświadczyła nowa rodzina Twojego małżonka." ...właśnie o tym pisze @matka, o braku ludzkiego miłosierdzia wobec cierpiących.
A
anonim
25 października 2014, 22:56
Nieprawda. @matka słysząc jak ktoś mówi iż domaganie się porzucenia "nowych" dzieci jest równoznaczne z domaganiem się wyrządzenia krzywdy kolejnym dzieciom, reaguje w sposób typowy dla kogoś zżeranego przez poczucie krzywdy i związaną z nim zawiść. Wg niej, jak ktoś nie chce wyrządzać krzywdy kolejnym dzieciom to oznacza to, że pomija i lekceważy czy wręcz ignoruje krzywdę jej dzieci. I w ten sposób sama wykazuje się brakiem miłosierdzia oraz żądzą odwetu.
A
anonim
25 października 2014, 23:38
Nie wydaje mi się to konieczne ale na wszelki wypadek dodam. Nie doświadczam tego osobiście więc nie jestem w stanie uświadomić sobie ogromu cierpień porzuconych małżonków i dzieci. To co wiem dzięki swoim znajomym tego doświadczającym to zaledwie fragmenty tego co oni przeżywają. Ale nie jest też tak, że nie mam o tym pojęcia, bo jednak znam problem nie tylko ze słyszenia czy lektur, ale w miarę dobrze znam dwie realne takie rozbite rodziny. I w związku z tym głęboko współczuję KAŻDEMU porzuconemu małżonkowi oraz ich dzieciom. Ale to że im współczuje, wcale nie oznacza, że każde zabranie głosu będę zaczynał od wyrażania im współczucia tak na wszelki wypadek.
M
Magdalena
26 października 2014, 00:00
…ja nie zobaczyłam w słowach ~matki, tego, co Ty: „reaguje w sposób typowy dla kogoś zżeranego przez poczucie krzywdy i związaną z nim zawiść. Wg niej, jak ktoś nie chce wyrządzać krzywdy kolejnym dzieciom to oznacza to, że pomija i lekceważy czy wręcz ignoruje krzywdę jej dzieci. I w ten sposób sama wykazuje się brakiem miłosierdzia oraz żądzą odwetu."
A
anonim
26 października 2014, 11:57
KAŻDE dzieci cierpią wskutek porzucenia. Domaganie się więc odejścia od nieślubnych dzieci jest równoznaczne z domaganiem się wyrządzania krzywdy kolejnym dzieciom. I stwierdzenie tego faktu nie jest żadnym pomijaniem czy lekceważeniem krzywdy już wyrządzonej ślubnym dzieciom. W żaden sposób nie świadczy również o rzekomym braku ludzkiego miłosierdzia wobec cierpiących. Natomiast tego typu insynuacje zdradzają właśnie brak miłosierdzia i żądzę odwetu. Jeśli tego nie zauważasz to chyba tylko dlatego, że nie chcesz zauważyć.
G
gość
26 października 2014, 16:06
Anonimie - Wskutek rozbicia rodziny i założenia nowej cierpi mnóstwo osób. Głównie cierpi porzucona żona (ew.mąż) i dzieci.  Jednak nie ma innej drogi na uzdrowienie małżeństwa, jak odejście od grzechu i powrót na drogę wyznaczoną przez sakrament małżeństwa. Oskarżanie matki o żądzę odwetu jest w zasadzie zamknięciem jej ust, bo żeby nie oskarżono ją o odwet, to ma się pogodzić z sytuacją i nie czekać na powrót męża?  Czy nie dostrzegasz absurdów swojego myślenia? Według Twojej logiki każda druga rodzina jest bardziej chroniona niż pierwsza sakramentalna, a drugie dzieci mają większe prawa do ojca bo te pierwsze już cierpiały to nic im nie pomoże? Skąd możesz wiedzieć, czy one nie czekają na powrót ojca i zostaną uzdrowione, gdy wróci? Będzie krzywda kolejnych dzieci, prawda, ale ta krzywda spadnie na tego, kto nie licząc się z zawartym małżeństwem powołuje do życia nowe dzieci.
M
Magdalena
26 października 2014, 17:45
Gdyby małżonkom chodziło o dobro dzieci, nie opuściliby ich nigdy ….hipokryzją jest usprawiedliwianie trwania partnerów w niesakramentalnym związku ze względu na dobro dzieci...
A
anonim
26 października 2014, 18:06
Wypisujesz truizmy, bo to oczywiste że cierpi mnóstwo osób, choć głównie porzucony małżonek i dzieci, i oczywistym jest również że dla uzdrowienia małżeństwa nie ma innej drogi jak odejście od grzechu i powrót na drogę wyznaczoną przez sakrment małżeństwa. Tyle tylko że te Twoje truizmy nie mają związku z tematem! Nie zamykam porzuconemu małżonkowi ust i nie wymagam aby pogodziła się z sytuacją i nie czekała na powrót wiarołomnego małżonka. Absurdem to jest Twoja "logika" uznająca, że ja protestując przeciwko oskarżaniu o brak miłosierdzia tych którzy śmieli zwrócić uwagę na to że domaganie się porzucenia nieślubnych dzieci jest domaganiem się wyrządzenia krzywdy również i tym dzieciom, zamykam w ten sposób usta (itp) porzuconemu małżonkowi. Absurdem jest Twoja oszczercza "logika" wnioskująca, że zwracanie uwagi na to iż domaganie się porzucenia nieślubnych dzieci jest domaganiem się wyrządzenia krzywdy również i tym dzieciom, oznacza iż druga rodzina jest bardziej chroniona niż pierwsza, a drugie dzieci mają większe prawa do ojca. Zaskakuje mnie jednak i bulwersuje Twój brak miłosierdzia i żądza odwetu :-( Jak możesz oczekiwać porzucenia kolejnych dzieci i jednocześnie tak beztrosko przyznawać, że owszem będą one cierpieć? Wbrew Twoim wyobrażeniom budowanym na moralności Kalego, krzywda kolejnych porzuconych dzieci spadłaby nie tylko na wiarołomnego małżonka ale i na tych którzy domagają się od niego aby te dzieci skrzywdził.
A
anonim
26 października 2014, 18:15
Hipokryzją - i to graniczącą z głupotą - to jest domaganie się aby rodzic porzucił kolejne dzieci... i przyznając że rzeczywiście będzie to ich krzywdzeniem, powoływać się na pragnienie czynienia dobra...
M
Magdalena
26 października 2014, 23:51
…A więc grzech cudzołóstwa jest grzechem cudzołóstwa, i posiadanie dzieci nie znosi tego grzechu.
27 października 2014, 08:06
"A więc grzech cudzołóstwa jest grzechem cudzołóstwa, i posiadanie dzieci nie znosi tego grzechu." O ile dyskusyjne jest życie w jednym mieszkaniu (nie jako malzeństwo) ze względu na dobro małego dziecka, o tyle usprawiedliwainie współzycia z osobą nie będąca małzonkiem dobrem dziecka jest jakimś kuriozum. Zgrzeszyłeś (aś), owocem grzechu jest dziecko, ale nie oznacza to iż dalej musisz grzeszyc cudzołostwem. 
A
anonim
27 października 2014, 08:33
[...] usprawiedliwainie współzycia z osobą nie będąca małzonkiem dobrem dziecka jest jakimś kuriozum. --- Jest jakimś kuriozum? A kto tak robił? NIKT! To wyłącznie Twój wymysł mający na celu dyskredytowanie tych którzy śmieli nie zgodzić się z Tobą. Usprawiedliwianie współżycia z osobą nie będącą małżonkiem dobrem dziecka oczywiście byłoby jakimś kuriozum - ale byłoby kuriozum, byłoby gdyby tak ktoś zrobił. A nie że jest kuriozum, bo póki co nikt tak nie robi! Zgrzeszyłeś (aś), owocem grzechu jest dziecko, ale nie oznacza to iż dalej musisz grzeszyc cudzołostwem. --- Tu się zgadzamy.
M
M
23 października 2014, 23:38
Proponuję zastanowić się nad uzywanymi słowami. Fundamentem naszej wiary jest zmartwychwstanie Chrystusa. Dyscyplina sakramentów ma drugorzędne znaczenie względem fundamntu naszej wiary. Jest niezwykle istotna, ale jest wtórna względem fundamentów wiary.
24 października 2014, 06:00
Proponuję zostawić rozwodników, homoseksualistów i innych problematyków sobie. Kościół nigdy nikogo nie potępiał i nie potępi. Robienie wielkiego halo z problemów garstki ludzi, karmienie wiernych subtelnościami, sprzecznościami,czy źle pojmowanym miłosierdziem jest naprawdę niesmaczne, gorszące i prowadzi do dużego zamieszania.  Chrystus ustanowił sakramenty. Poprawianie, czy reinterpretowanie Boga trąci ogromną pychą i zarozumiałością. W tej całej sytuacji naprawdę lepiej byłoby zastanowić się, komu tych sakramentów udzielać. Jak widać, podejście "sakrament dla każdego" skutował (skutkuje) coraz częściej przykrymi i trudnymi sytuacjami. Większość ludzi nie rozumie Bożej wykładni. Biskupi powinni raczej obradować nad tym, jak skutecznie zachęcać do pogłębiania wiedzy regligijnej i wiary, niż zastanawiać się, co by tu zmienić, by ludziom było łatwiej (przyjemniej). 
AH
Aleksander Horowski
23 października 2014, 21:12
Poprawcie tytuł, bo oczy bolą od patrzenia na tę "literówkę" już na samej stronie głównej. Ma być: "non possumus", a nie: "non pussumus". 
F
Fabian
23 października 2014, 20:36
Szacunek i uznanie dla odważnych hierarchów w szczególności dla ks. kardynała Gerharda Müllera. Pamiętajmy w modlitwie o księdzu kardynale, który jest jak święty Jan Chrzciciel.
Bogusław Płoszajczak
23 października 2014, 20:44
Przy okazji modlitwy o którą i ja apeluję pamiętajmy o cenie jaką zapłacił za swoje "non possumus" kardynał Sefan Wyszyński! Ufam, że jemu Bóg już zechciał nagrodzić...