W miłości Chrystusa spotkały się serce Boga i serce człowieka

Fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl
Libreria Editrice Vaticana

Drodzy bracia i siostry!

W mowie pożegnalnej Jezus tajemniczymi słowami zapowiedział uczniom swą rychłą śmierć i zmartwychwstanie. Powiedział: «Odchodzę i przyjdę znów do was» (J 14, 28). Śmierć jest odejściem. Nawet jeśli ciało zmarłego pozostaje jeszcze wśród nas — on sam odszedł w nieznane, a my nie możemy pójść za nim (por. J 13, 36). Ale w przypadku Jezusa dokonuje się coś całkiem nowego, coś, co zmienia świat. Nasza śmierć jest odejściem definitywnym, nie ma powrotu. Jezus natomiast mówi o swojej śmierci: «Odchodzę i przyjdę znów do was». Właśnie przez to odejście On przychodzi. Jego odejście daje początek zupełnie nowej i pełniejszej formie obecności. Przez swoją śmierć włącza się w miłość Ojca. Jego śmierć jest aktem miłości, a miłość jest nieśmiertelna. Dlatego Jego odejście staje się nowym przyjściem, formą obecności, która przenika głębiej i nigdy się nie kończy. W swym ziemskim życiu Jezus, tak jak my wszyscy, był uwarunkowany zewnętrznymi okolicznościami życia w ciele — związany z określonym miejscem i określonym czasem.

Cielesność stwarza pewne ograniczenia dla naszej egzystencji. Nie możemy być jednocześnie w dwóch różnych miejscach. Nasz czas ma wyznaczony kres. A między «ja» i «ty» istnieje mur obcości. Oczywiście, w miłości możemy w jakiś sposób wejść w życie drugiej osoby. Pozostaje jednak nieprzekraczalna bariera inności. Jezus natomiast, który teraz poprzez akt miłości zostaje całkowicie przemieniony, wolny jest od takich barier i ograniczeń. On może przejść nie tylko przez zamknięte drzwi zewnętrzne, jak o tym opowiada Ewangelia (por. J 20, 19). Może przejść przez wewnętrzne drzwi między «ja» i «ty», przez zamknięte drzwi między «wczoraj» i «dzisiaj», między przeszłością i jutrem. Kiedy w dniu Jego uroczystego wjazdu do Jerozolimy grupa Greków wyraziła chęć zobaczenia Go, On odpowiedział przypowieścią o ziarnie, które musi obumrzeć, aby wydać obfity plon. W ten sposób przepowiedział swoje przeznaczenie: nie chciał wówczas rozmawiać po prostu przez kilka minut z tym czy innym Grekiem. Przez swój krzyż, przez swe odejście, przez swoją śmierć, będącą niczym obumarcie ziarna pszenicy, miał rzeczywiście dotrzeć do Greków, tak aby mogli Go zobaczyć i dotknąć przez wiarę. Jego odejście staje się przyjściem w sposób uniwersalny, obecnością Zmartwychwstałego wczoraj, dziś i na wieki.

On przychodzi również dziś do wszystkich czasów i miejsc. Teraz może pokonać również mur obcości, który oddziela «ja» i «ty». To przydarzyło się Pawłowi, który tymi słowami opisuje proces swego nawrócenia i chrztu: «Teraz (...) już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20). Dzięki przyjściu Zmartwychwstałego Paweł otrzymał nową tożsamość. Jego zamknięte «ja» otworzyło się. Odtąd żyje w komunii z Jezusem Chrystusem, w wielkim «ja» wierzących, którzy stali się — jak sam to wszystko określa — «jednym w Chrystusie» (Ga 3, 28).

Drodzy przyjaciele, jest zatem oczywiste, że tajemnicze słowa Jezusa, wypowiedziane w Wieczerniku, teraz — przez chrzest — stają się na nowo aktualne dla was. W chrzcie Pan wchodzi w wasze życie przez drzwi waszego serca. Nie żyjemy już jeden obok drugiego czy jeden przeciw drugiemu. On pokonuje wszystkie te drzwi. Tym w rzeczywistości jest chrzest: On, Zmartwychwstały, przychodzi — przychodzi do was i swoje życie łączy z waszym życiem, otaczając was żywym ogniem swej miłości. Stajecie się jednym, tak, jesteście z Nim jedno, a tym samym również wy sami stajecie się jednym. W pierwszej chwili może się to wydawać dość teoretyczne i mało realistyczne. Ale im bardziej wasze życie będzie życiem ochrzczonych, tym bardziej będziecie mogli przekonać się o prawdzie tych słów. Osoby ochrzczone i wierzące tak naprawdę nigdy nie są sobie obce. Mogą nas dzielić kontynenty, kultury, struktury społeczne czy nawet całe epoki historyczne. Lecz kiedy się spotykamy, znamy się dzięki temu, że mamy tego samego Pana, tę samą wiarę, nadzieję i miłość, które nas kształtują. Doświadczamy wówczas, że nasze istnienia mają ten sam fundament. Czujemy, że łączy nas ta sama głęboka tożsamość, dzięki której wszystkie różnice zewnętrzne, choćby były wielkie, okazują się drugorzędne. Wierzący nigdy nie są sobie całkowicie obcy. Żyjemy w jedności ze względu na naszą najgłębszą tożsamość: Chrystusa, który jest w nas. Tak więc wiara jest siłą pokoju i pojednania w świecie: pokonana została dzieląca nas odległość, w Panu staliśmy się sobie bliscy (por. Ef 2, 13).

Tę głęboką naturę chrztu jako daru nowej tożsamości Kościół ukazuje w tym sakramencie za pomocą dostępnych dla zmysłów elementów. Elementem podstawowym w chrzcie jest woda; oprócz niej, na drugim miejscu, jest światło, które w liturgii Wigilii Paschalnej pojawia się z wielką mocą. Przyjrzyjmy się tylko przez chwilę tym dwóm elementom. W ostatnim rozdziale Listu do Hebrajczyków znajdują się słowa o Chrystusie, w których nie mówi się wprost o wodzie, ale poprzez odniesienie do Starego Testamentu wyłania się z nich tajemnica wody i jej znaczenie symboliczne. Czytamy tam: «Bóg (...) pokoju (...) na mocy krwi przymierza wiecznego wyprowadził spomiędzy zmarłych Wielkiego Pasterza owiec» (por. 13, 20). W tym zdaniu pobrzmiewa echo słów z Księgi proroka Izajasza, gdzie mowa jest o Mojżeszu jako pasterzu, którego Pan wydobył z wody, z morza (por. 63, 11). A Jezus jawi się teraz jako nowy Pasterz, ostateczny, który doprowadzi do końca to, co uczynił Mojżesz: On wyprowadza nas ze śmiercionośnych wód morskich, z wód śmierci. W tym kontekście możemy przypomnieć, że Mojżesz został umieszczony przez swoją matkę w koszyku i puszczony na wody Nilu, a następnie dzięki Opatrzności Bożej wyciągnięty z wody, ze śmierci do życia, i przez to — on sam ocalony z wód śmierci — mógł wieść innych, przeprowadzając ich przez morze śmierci. Jezus dla nas zstąpił w mroczne wody śmierci. A na mocy swojej krwi, jak mówi List do Hebrajczyków, został wyprowadzony ze śmierci: Jego miłość zjednoczyła się z miłością Ojca i dzięki temu z głębi śmierci mógł powstać do życia. Teraz z wód śmierci wynosi nas do prawdziwego życia.

Tak, to właśnie dokonuje się w chrzcie: On przyciąga nas do siebie, wprowadza nas w prawdziwe życie. Przeprowadza nas przez tak mroczne często morze dziejów, którego chaos i niebezpieczeństwa nierzadko mogą nas pochłonąć. W chrzcie bierze nas jakby za rękę, prowadzi nas drogą, która wiedzie przez dzisiejsze Morze Czerwone, i wprowadza nas do życia trwałego, prawdziwego i sprawiedliwego. Mocno uchwyćmy się Jego dłoni! Cokolwiek się dzieje, cokolwiek nas spotyka, nie puszczajmy Jego dłoni! Idźmy więc drogą, która prowadzi do życia.

A teraz drugi symbol: światła i ognia. Grzegorz z Tours, żyjący w IV w., opowiada o pewnym zwyczaju, który długo jeszcze był zachowywany w niektórych miejscach, a mianowicie o używaniu w liturgii Wigilii Paschalnej nowego ognia, rozpalonego za pomocą szkła bezpośrednio od słońca: znów otrzymywało się, by tak powiedzieć, światło i ogień z nieba, by od nich zapalać potem wszystkie światła i ognie w ciągu roku. Jest to symbol tego, co celebrujemy w Wigilię Paschalną. Poprzez radykalizm swej miłości, w której spotkały się serce Boga i serce człowieka, Jezus Chrystus rzeczywiście wziął światło z nieba i przyniósł je na ziemię — światło prawdy i ogień miłości, które przemienia życie człowieka. On przyniósł światło, i odtąd już wiemy, kim jest Bóg i jaki jest Bóg. Dzięki temu wiemy także, jakie jest położenie człowieka; czym jesteśmy i jaki jest cel naszego istnienia.

Chrzest oznacza wprowadzenie ognia tego światła do naszego wnętrza. Dlatego właśnie w starożytnym Kościele chrzest był nazywany również sakramentem oświecenia: światło Boże wstępuje w nas i dzięki temu my sami stajemy się dziećmi światłości. Nie chcemy dopuścić, by zgasło w nas to światło prawdy, które wskazuje nam drogę. Chcemy je chronić przed wszelkimi mocami, które usiłują je zgasić, by na nowo pogrążyć nas w ciemnościach przysłaniających nam Boga i nas samych. Ciemności niekiedy mogą wydawać się wygodne. Mogę się ukryć i przespać życie. Nie zostaliśmy jednak powołani do ciemności, ale do światła. Ponawiając rok po roku przyrzeczenia chrzcielne, zapalamy na nowo, by tak się wyrazić, owo światło: tak, wierzę, że świat i moje życie nie są dziełem przypadku, lecz ich źródłem są wieczny Rozum i wieczna Miłość, zostały stworzone przez Boga wszechmogącego. Tak, wierzę, że w Jezusie Chrystusie, w Jego wcieleniu, w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu objawiło się oblicze Boga; że w Nim Bóg jest obecny pośród nas, jednoczy nas i prowadzi do naszego celu, do wiecznej miłości. Tak, wierzę, że Duch Święty daje nam słowo prawdy i oświeca nasze serce; wierzę, że w komunii Kościoła wszyscy tworzymy z Panem jedno ciało i w ten sposób idziemy ku zmartwychwstaniu i życiu wiecznemu. Pan dał nam światło prawdy. To światło jest zarazem ogniem, mocą pochodzącą od Boga, mocą, która nie niszczy, lecz chce przemienić nasze serca, abyśmy stali się prawdziwie ludźmi Bożymi i aby Jego pokój prawdziwie zapanował na tym świecie.

W Kościele starożytnym istniał zwyczaj, że biskup lub kapłan po homilii zwracał się do wiernych z wezwaniem: «Conversi ad Dominum — zwróćcie się teraz do Pana». Oznaczało to przede wszystkim, że zwracali się ku wschodowi — tam, gdzie wschodzi słońce, będące znakiem Chrystusa, który powraca, któremu wychodzimy na spotkanie, gdy sprawujemy Eucharystię. Tam, gdzie z jakiegoś powodu było to niemożliwe, wierni zwracali się w każdym razie ku obrazowi Chrystusa w absydzie bądź ku krzyżowi, w duchu zwracając się do Pana. Ostatecznie bowiem chodziło o ten akt wewnętrzny, o conversio, o to, byśmy w duchu zwrócili się do Jezusa Chrystusa, a tym samym do Boga żywego, do prawdziwego światła. Z tym wiązało się inne wezwanie, które jeszcze dziś, przed kanonem, jest kierowane do wspólnoty wierzących: «Sursum corda — w górę serca», pozostawmy wszelkie troski, które nas wiążą, nasze pragnienia, nasze lęki, nasze rozproszenia; w górę serca, podnieście ducha! Przez te dwa wezwania jesteśmy niejako zachęcani do odnowienia naszego chrztu: Conversi ad Dominum — wciąż na nowo musimy zawracać z błędnie obranych kierunków, w których tak często podąża nasza myśl, nasze działanie. Wciąż na nowo musimy zwracać się do Niego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Wciąż na nowo musimy stawać się «konwertytami», całym swym życiem zwracającymi się do Pana. I wciąż na nowo musimy chronić nasze serce przed siłą ciążenia, która ściąga je w dół, i duchowo wznosić je ku górze: w prawdzie i w miłości. A teraz dziękujmy Panu, że mocą swego słowa i świętych sakramentów właściwie nas ukierunkowuje i pociąga nasze serca ku górze. I prośmy Go słowami: Tak, Panie, spraw, abyśmy się stali ludźmi paschalnymi, ludźmi światła, w których płonie ogień Twej miłości. Amen.

Benedykt XVI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W miłości Chrystusa spotkały się serce Boga i serce człowieka
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.