Strajk Kobiet. "Nie czuję, żeby ktoś musiał mnie ratować"

(fot. Trybex / Shutterstock.com)
Maja Moller / mamma.blog.deon.pl / kw

O tym, że to właśnie dzisiaj jest Czarny Wtorek i ogólnopolski strajk kobiet dowiedziałam się przypadkiem. Paradoksalnie - informacja ta dotarła do mnie tylko dlatego, że ktoś ze znajomych postanowił wziąć udział w facebookowym wydarzeniu będącym odpowiedzią na tę akcję, czyli w "anty-strajku".

Kilkanaście dni temu, w samym sercu mojej ulubionej gdańskiej dzielnicy usłyszałam głośne: "Ratujmy kobiety!". Uśmiechnęłam się, gdy zauważyłam że głos nawołujący do zbierania podpisów pod nową ustawą należy do dawnej znajomej, w dodatku również mojej imienniczki. Przez kilka sekund chciałam nawet do niej podejść i zagadać - bez oburzenia czy chęci dyskusji. Więcej było we mnie chyba zdziwienia.

Nie czuję, żeby ktoś musiał mnie ratować. I wiem, wypowiadam się tylko za siebie, ale skoro chodzi o mój osobisty podpis pod ustawą, o moją wypowiedź, o moje stanowisko, to myślę, że mogę zapytać szczerze: przed czym mam zostać uratowana?

Jestem jedną z wielu. Dzielę dobę na czas dla rodziny, pracę zawodową, sprzątanie i gotowanie, znadując w międzyczasie również kilka chwil dla siebie. Bywam tym wszystkim zmęczona, wkurzona, bywam czasem sfrustrowana. Bywam też nieziemsko szczęśliwa i wystarczy do tego czasem, jak dzisiaj rano, spojrzenie na moje dziecko, które spokojnie je śniadanie i śpiewa pod nosem piosenkę. Wtedy nie myślę już o tym, że musiałam wstać skoro świt by przygotować te tosty i ulubioną herbatę.

Nie myślę o brzydkiej bliźnie po dwóch cesarkach, nie zastanawiam się też co stanie się, gdyby trzeba było wykonać trzecią. Ufam Bogu, ufam życiu, ufam Życiu.

Pewnie jestem dziwna, może nieco zacofana, a może naiwna. Wiem, nie wszystkie kobiety mają tyle szczęścia, co ja - nie każda ma kochającego męża, zdrowe dzieci i pracę, która zapewnia godziwy byt. Nie wiem tylko, czy faktycznie aborcja na życzenie rozwiązuje właśnie te problemy. A jeśli nie, to kogo ratuje - i przed czym?

Nie, nie czuję żebym musiała zostać uratowana. Jestem zwolenniczką zarówno badań prentalanych jak i mądrej (co podkreślam!) edukacji seksualnej. Ale gdy słyszę na ulicy hasło: "Ratujmy kobiety", czuję się dziwnie. Nie protestuję jednak przeciw protestowi. Nie walczę krzykiem przeciwko krzykowi. I być może w tym też jestem dziwna, zacofana i naiwna. Jestem jednak przekonana, że żyjemy w demokratycznym kraju, w którym każdy może chwycić za megafon, by wypowiedzieć to, co jest dla niego ważne.

Wydaje mi się też, że nawet w bardzo burzliwych dyskusjach, jedna ze stron może wygrać - albo na argumenty, albo na pięści. Tylko czy taka wygrana naprawdę coś znaczy? I czy moim zadaniem jest mieć rację? Czy mój czas i energię mam wykorzystywać po to, by w tłumie przekrzykiwać inny tłum? Czy może lepiej zainwestować w konkretne dobro - tu, gdzie jestem? Okazać komuś życzliwość, porozmawiać i podzielić się sobą. Być świadkiem Jezusa, ale bez wielkich słów, lecz po prostu dzieląc się siłą i radością, które On daje - tak by "świeciło nasze światło…" (Mt 5,16).

Dzisiaj, trzeciego października 2017 roku nie wyjdę na ulice - ani na strajk, ani na anty-strajk. Na razie siedzę w domu z moim pożerającym naleśniki pięciolatkiem, potem czeka mnie krótka wizyta w szkole i kilka godzin pracy, a w ciągu nich spotkania z konkretnymi ludźmi, równie konkretne wyzwania i okazje do tego, by zrobić coś dobrego.

Jak każdego dnia, rano zajrzałam do dzisiejszych czytań. I choć ten fragment nie należy do moich ulubionych, dzisiaj wydaje się pasować idealnie. Nie będę go zagłuszać swoimi refleksjami - dodam od siebie tylko jedno: "ogień z nieba" i zniszczenie to często nasze scenariusze, a Jego zaproszenie bywa dużo prostsze: głosić.

(Łk 9,51-56)

Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.

Tekst pojawił się pierwotnie na blogu Chrześcijańska Mama

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Strajk Kobiet. "Nie czuję, żeby ktoś musiał mnie ratować"
Komentarze (3)
4 października 2017, 16:59
"przez kilka sekund chciałam nawet do niej podejść i zagadać" "Czy może lepiej zainwestować w konkretne dobro - tu, gdzie jestem? Okazać komuś życzliwość, porozmawiać i podzielić się sobą. Być świadkiem Jezusa, ale bez wielkich słów, lecz po prostu dzieląc się siłą i radością, które On daje tak by "świeciło nasze światło..." Mt 5, 16)." Pani Maju - zauważyła Pani coś wspólnego w tych dwóch fragmentach Pani wpisu? Dlaczego pani po prostu nie zagadała do koleżanki? Może warto ją było zapytać, z jakiego powodu ona czuje, że potrzebuje zostać uratowana? Czasem zaskoczenie sytuacją jest na tyle duże, że nie jesteśmy w stanie szybko ogarnąć - czym ta sytuacja może być dla nas i innych... Ale zawsze można się zastanowić, co w podobnej sytuacji na przyszłość...
4 października 2017, 10:55
Ostanio zauważony podczas dyżuru przy listach popierajacych projekt zakazu aborcji eugenicznej prosty mechanizm - do solika z wyłożonymi listami podchodzą ludzie, pytają się o co chodzi, a później odchodaż mówiąc że to nie ich problem i oni nie będa sie angażować w ten tzw. konflikt. I nie chodzi o przypadkowych ludzi na ulicy, ale tych, którzy chwile wcześniej uczestniczyli pobożnie w niedzielnej Mszy sw.  
Agamemnon Agamemnon
3 października 2017, 23:33
Chrześcijaństwo nie jest ideologią ani doktryną. Jest realizacją testamentu Chrystusa na ziemi. Agamemnon Filozofia w poezji (spotkania w gaju Akademosa)