„To koniec, on już nie jest nasz”. Intymny portret Leona XIV oczami brata
„To koniec, on już nie jest nasz” – mówi John Prevost, brat Leona XIV, wspominając moment, w którym przyszły papież oddał mu klucz do rodzinnego domu. Ta pozornie drobna scena odsłania istotę całej drogi Roberta Francisa Prevosta: stopniowego, konsekwentnego odrywania się od prywatnego świata na rzecz służby Kościołowi powszechnemu. W długiej, szczerej rozmowie dla NCR brat papieża opowiada o ich wspólnym dzieciństwie, misjach w Peru, śmierci rodziców, codziennych nawykach nowego papieża i ciężarze popularności, która – jak przewiduje – kiedyś pokaże też swoje ciemne oblicze.
Pierwsze realne doświadczenie rozstania przyszło wcześniej, niż mogłoby się wydawać – w chwili, gdy młody Robert Prevost wstępował do niższego seminarium duchownego. Jak wspomina jego brat, dopiero wtedy rodzina naprawdę poczuła, że coś się nieodwracalnie zmienia. „Łzy towarzyszyły nam przez całą drogę z Holland do Chicago. To chyba wtedy uderza, bo dopóki to się naprawdę nie wydarzy, nie dociera do ciebie rzeczywistość.” Ten moment zapoczątkował proces stopniowego oddawania go światu – proces, który po latach miał znaleźć symboliczne domknięcie w Rzymie.
Klucz oddany bez słów
Podczas wizyty w Rzymie w październiku, już po wyborze na papieża, doszło do sceny, która szczególnie mocno zapadła bratu Leona XIV w pamięć. Papież oddał mu klucz do jego domu – klucz, który przez lata nosił przy sobie. „Kiedy tym razem byliśmy w Rzymie (w październiku), dał mi klucz do (mojego) domu. To bardzo mnie uderzyło, bo to oznaczało koniec.” Nie było ceremonii ani patosu. Gest był prosty, niemal surowy. „Po prostu powiedział: «Tu jest bon podarunkowy, którego nie mogę już wykorzystać, i to (klucz)». Nie powiedział nic więcej. To koniec, już nie jest nasz – pomyślałem”. Dla brata papieża było jasne: to ostateczne potwierdzenie, że prywatna więź musi ustąpić miejsca misji powszechnej.
Powołanie bez wahań – przynajmniej z zewnątrz
Rodzina nigdy nie kwestionowała decyzji Roberta o drodze kapłańskiej. Czy on sam miał wątpliwości – tego brat nie wie. „W naszych głowach – nie. W jego – nie wiem, bo nigdy go o to nie zapytałem”. Podczas studiów w Villanovie życie przyszłego papieża było zaskakująco zwyczajne. Wakacje wypełniała praca. „Pracował w sklepie sprzedającym części do łodzi, silniki, śruby napędowe i takie rzeczy. Robił to przez cały okres studiów.”
Peru: bieda, która zostaje na zawsze
Po studiach w Rzymie przyszło pierwsze wielkie zderzenie z inną rzeczywistością – misja augustiańska w Chulucanas w Peru. To doświadczenie, jak podkreśla brat papieża, ukształtowało go trwale. „Myślę, że uderzyła go bieda, i sądzę, że to pozostaje z nim do dziś, że są ludzie, którzy nie tylko są biedni, ale też ich głos jest niesłyszalny w świecie.” Kościół w Peru jawił się jako wspólnota dopiero raczkująca. „Myślę o tym, że był to, brakuje mi lepszego określenia, Kościół «niemowlęcy». Taki, który dopiero się rozwija.” Z Peru przywoził drobne przedmioty, prezenty od miejscowej ludności – materialne znaki kultury, którą chłonął i szanował.
Jedenaście lat spędzonych w Peru zmieniło go – widać to było w jego codziennych wyborach. „Cokolwiek robił miał w pamięci to, że są gdzieś ludzie, którzy głodują”. Dawne rozrywki przestały mieć dla niego sens. „Po tych doświadczeniach mówił: «Nie, nie. To marnowanie pieniędzy. Są lepsze rzeczy, na które możesz je przeznaczyć»”.
Śmierć matki i ciężar powrotów
Choroba matki była długim, wyczerpującym doświadczeniem dla całej rodziny. „Początkowo lekarz mówił o sześciu miesiącach, a to trwało znacznie dłużej – sześć czy osiem lat”. Ciągłe podróże między Peru a domem były trudne, ale w kluczowym momencie Robert Prevost był przy matce nieprzerwanie. „Po prostu został z nią dzień i noc, żeby nie była sama”. Podobnie było siedem lat później, gdy umierał ojciec.
Muzea, piłka nożna i zwyczajność
Prywatnie przyszły papież pozostawał człowiekiem prostych przyjemności: muzea, spacery po Chicago, oprowadzanie znajomych. Czasem oglądał mecze. „Zawsze ogląda piłkę nożną. Baseball już mniej – sprawdzał wyniki w gazecie.”
Krótki powrót do USA po zakończeniu funkcji przełożonego generalnego okazał się złudzeniem stabilizacji. „Cieszył się, że spędzi trochę czasu w Stanach Zjednoczonych. Ale wrócił w sierpniu, a już we wrześniu albo październiku znów go nie było”. Nigdy jednak nie buntował się wobec decyzji Kościoła i nie narzekał na swój los.
Wcale nie chciał być papieżem
Podobnie było podczas konklawe. „To była jedna z rzeczy, których absolutnie nie chciał, ale to przyszło.” O papieżu Franciszku mówił z uznaniem – zwłaszcza o jego prostocie i braku przywiązania do splendoru. „Nie mieszkał w wielkim pałacu, nie lubił tego wszystkiego, co wiązało się z tak eksponowanym stanowiskiem”.
Leon XIV jako papież zachował dawne nawyki: wczesne wstawanie, naukę języków, nocne rozrywki intelektualne. „Jeśli obudzi się w środku nocy, to gra w «Words with Friends». Teraz uczy się niemieckiego więc pewnie jest tak samo…” – zapewnia brat Ojca Świętego.
Popularność, która minie
Na razie cieszy się wielką popularnością na całym świecie. Sympatia społeczna budzi dumę, ale też realizm. „Co się stanie, kiedy minie miesiąc miodowy? Teraz jest popularny, ale kiedyś trzeba będzie podjąć trudne decyzje, które nie spodobają się wszystkim”. Myślę, że zrobi to, co musi zrobić, niezależnie od tego, co pomyślą ludzie” – przekonuje John Prevost.
Papież także prywatnie - zawsze w bieli
Nowa rola przenika każdą sferę życia. „Nie wychodzi nigdzie, jeśli nie jest ubrany jak papież, nawet jeśli jesteśmy tylko we dwóch. Nawet gdy byliśmy sami i nikt postronny nie mógł go zobaczyć cały czas był w swojej białej sutannie”. Zmęczenie jest widoczne, ale stara się dbać o równowagę: tenis, sen, proste posiłki. „Czasem to masło orzechowe z dżemem, czasem jakieś bardziej normalne jedzenie.”
Modlitwa jako centrum
Proces oswajania z urzędem ciągle trwa. „To nadal jest trudne. Nadal męczące. I musi zachować neutralność.” Jedno pozostaje niezmienne: „Dba o modlitwę. Modli się za ludzi i docenia, że ludzie modlą się za niego.”
NCR/łs
Skomentuj artykuł