W Iraku potrzeba naszej modlitwy i wsparcia
Jest to klasyczny przykład tego, jak religia jest wykorzystywana do celów politycznych, w tym wypadku przez fundamentalistów islamskich - mówi w rozmowie z KAI abp Stanisław Gądecki, który wrócił niedawno z pięciodniowej wizyty w Iraku, gdzie odwiedził chrześcijan prześladowanych przez islamskich fundamentalistów.
Przewodniczący Episkopatu Polski opowiada też o tym, jak Kościół usuwany jest na terenach zajętych przez dżihadystów i jakie będą tego konsekwencje dla tamtejszych chrześcijan. Apeluje ponadto o modlitwy i materialne wsparcie wyznawców Chrystusa na Bliskim Wschodzie.
Rozmowa z abp Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski:
KAI: Ksiądz Arcybiskup wraca z pięciodniowej wizyty Iraku, gdzie odwiedził prześladowanych chrześcijan. Skąd ta niespodziewana wizyta?
Abp Stanisław Gądecki: Moja wizyta w Iraku odbyła się z inspiracji Konferencji Episkopatu Polski oraz ks. Waldemara Cisły, dyrektora Sekcji Polskiej Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Celem wizyty było przede wszystkim wyrażenie solidarności z tamtejszymi uchodźcami, z prześladowanymi chrześcijanami w Iraku, także wsparcie ich od strony materialnej. Warto przypomnieć, że wcześniej, w sierpniu ub. roku Episkopat podjął inicjatywę zbiórki dla chrześcijan z Bliskiego Wschodu.
Irak zobaczyliśmy głównie z perspektywy Irbilu na północy kraju, w irackim Kurdystanie i Bagdadu, stolicy państwa, gdzie miałem okazje spotkać się m.in. z katolickim patriarchą Babilonii obrządku chaldejskiego, Louisem Raphaelem I Sako, zwierzchnikiem Kościoła chaldejskiego oraz uczestniczyłem w konsekracji dwóch chaldejskich biskupów. Przelecieliśmy też samolotem nad terenami Państwa Islamskiego (ISIS). Szczęśliwie się to udało, choć czasami islamiści ostrzeliwują nawet kursowe samoloty, a takim lecieliśmy.
KAI: Jaka jest sytuacja chrześcijan w tym kraju objętym wojną?
- To prawdziwa tragedia. W praktyce Kościół usuwany jest ze swoich pierwotnych terytoriów, a jego wierni zmuszani są do ucieczki. Bardzo często decydują się na wyjazd za granicę. Do niedawna 20% z ok. 30-milionowej ludności Iraku stanowili chrześcijanie, w większości należący do Kościoła chaldejskiego. Teraz chrześcijanie stanowią tam tylko 0,2%. Kościół jednak towarzyszy swym wiernym, za uciekinierami idą księża i siostry zakonne. Liczba wygnanych jest obliczana na 120-130 tys. osób. Są to chrześcijanie, którzy zostali wyrzuceni przez ISIS z terenów Mosulu i północnego Iraku. W obozach jest ich teraz nieco mniej, gdyż mają one charakter przejściowy. Wygnańcy starają się znaleźć pracę i jakieś nowe miejsce do życia, bądź emigrują. Sytuacja jest dramatyczna.
Ludzie ci zostali wypędzeni w sposób iście perfidny. Islamiści, bojownicy ISIS, po wejściu do miejscowości, gdzie żyli chrześcijanie, najpierw przeprowadzali spis mieszkańców i zapewniali, że nikomu nic się nie stanie. Po dwóch dniach wszystkich spędzili do meczetu. Następnie postawiono trzy warunki: konwersja na islam, 8 tys. dolarów podatku miesięcznie, albo ścięcie. Kto mógł, ten uciekał.
Po zajęciu przez islamistów pozostały całe opustoszałe wioski, wiele opuszczonych kościołów już zburzono, choć były to nieraz zabytkowe budowle sprzed kilkunastu wieków. Dodać należy, że ludzie ci w ostatnich latach, w trakcie działań wojennych w Iraku, byli już kilkakrotnie zmuszani do ucieczki i opuszczenia swych domów. Uchodźcy są więc zdesperowani, tym bardziej, że zazwyczaj są to rodziny wielodzietne, nieraz z kilkunastoma dziećmi.
Dodatkową perfidią stosowaną przez radykałów islamskich były telefony do wypędzonych, gdy znajdowali się oni już w obozach. Telefonujący zawiadamiali, że ich domy zostały przejęte, pieniądze i kosztowności przekazane w połowie na Państwo Islamskie, a w połowie skradzione dla siebie. To dodatkowa udręka psychiczna. Siostry zakonne dostawały telefony od tych, którzy zagarnęli ich klasztory, informujące, że świetnie się im tam mieszka.
KAI: Ksiądz Arcybiskup odwiedził kilka z tych obozów?
- Po przybyciu do Irbilu udaliśmy się do trzech obozów w okolicy. Gdy ludzie uciekają, zazwyczaj gromadzą się przy kościołach. Siadają dookoła świątyni i czekają na pomoc, którą księża starają się dla nich zorganizować.
Najpierw przybyliśmy do obozu prowadzonego przez ks. Douglasa Dawooda. Trafiliśmy na moment, kiedy przywożono mieszkalne kontenery. W obozach, na początku, uciekinierzy żyją w wielkim stłoczeniu w namiotach z folii, obecnie zakupywane są dla nich kontenery, do których stopniowo przenoszą się całymi rodzinami, nieraz po dwie rodziny w jednym kontenerze.
KAI: Jak wygląda życie w takim obozie?
- Obóz jest dość dobrze zorganizowany. Mieszka w nim ponad 200 rodzin. Są to ludzie dobrze się znający, gdyż uciekano całymi wioskami. W kilku kontenerach znalazła miejsce szkoła, gdzie dzieci uczą się języków, obsługi komputerów, muzyki. Szkoła odgrywa tam olbrzymią rolę, gdyż jeśli przez jakiś czas dzieci te nie miałyby nauki, zdziczałyby i na tym skończyłaby się ich edukacja. W innym kontenerze rzędem stały pralki. Przed każdym kontenerem znajdowała się niewielka kuchenka na gaz, na której każda rodzina przyrządza sobie posiłki z tego, co otrzyma.
Na terenie obozu jest też kościół, gdzie toczy się życie religijne, i to kilku wspólnot katolickich różnego rytu. Kiedy tam zaszliśmy, akurat ćwiczyła schola, a później następna, i to na całkiem dobrym poziomie. W piątek kościół jest udostępniany syryjczykom, w sobotę maronitom, w niedzielę celebrują chaldejczycy. Wspólnoty te wykorzystują go w wielkiej zgodzie.
KAI: Jaki dalszy los czeka tych uchodźców?
- Uciekający nie dostają wizy Schengen, dlatego z Iraku przenoszą się - zazwyczaj przez Jordanię i Liban - do Kanady, USA czy Australii. Obawiam się, że tam ulegną z czasem procesowi sekularyzacji i przesiąknięcie kulturą Zachodu niekorzystnie odbije się na ich religijności, gdyż są to ludzie bardzo pobożni.
Dla tych jednak, którzy decydują się na pozostanie, miejscowi biskupi starają się wynająć jakieś pokoje na tymczasowe mieszkanie. Kościół płaci czynsz za małe mieszkania, aby uchodźcy mogli gdzieś się schronić i żyć w bardziej ludzkich warunkach.
KAI: Na ile w tej okolicy daje się odczuć bezpośrednie działania wojenne?
- W Kurdystanie są obecne liczne posterunki, ale atmosfera jest dość spokojna. Wojskom irackim udało się odsunąć siły ISIS z 40 do 130 kilometrów od Irbilu. Jest on stolicą Kurdystanu, który jest regionem Iraku, ale objawia też pewne cechy odrębnego państwa. Jest to miasto, które z uwagi na region bogaty w złoża ropy miało stać się swego rodzaju Dubajem. Teraz położyło na nich rękę Państwo Islamskie. Rozpoczęto budowę licznych wieżowców, jednak nie zdążono ich dokończyć. Stoi tam więc wiele wielopiętrowych, betonowych szkieletów niedokończonych bloków. Są też dzielnice bogate w stylu amerykańskim, holenderskim, włoskim. Jest tam też rodzaj ciekawego starożytnego zamku, coś jakby Malbork, tylko że z gliny, który - jak twierdzą - ma za sobą ok. 6 tys. lat historii.
KAI: Państwo Islamskie wspierają również ochotnicy z krajów zachodnich...
- W Niemczech zapowiadają procesy przeciwko ludziom pochodzącym z tego kraju, którzy należą lub wspierają islamskie organizacje terrorystyczne. Będą oni oskarżeni o przestępstwa wojenne. Władze krajów zachodnich starają się robić wiele, aby zniechęcić młodych do angażowania się w działania terrorystów, ale jak na razie nie przynosi to efektów. Niestety - jak już powiedziałem - wielu młodych ludzi na Zachodzie jest bezideowych, dlatego nawet najprostsza i nieludzka idea ich porywa.
KAI: Kolejnym etapem podróży był Bagdad.
- 5 i 6 lutego byliśmy w Bagdadzie i uczestniczyliśmy w święceniach dwóch biskupów pomocniczych patriarchatu chaldejskiego. Zatrzymaliśmy się w hotelu otoczonym pancernymi wozami i wojskiem. Podobnie jak w wielu innych miejscach, aby się do niego dostać, trzeba przejść szczegółową kontrolę. Po Bagdadzie poruszaliśmy się w opancerzonych samochodach. Doświadczyłem tego po raz pierwszy w życiu. Podziwiałem sprawność kierowców, którzy przy ogromnych prędkościach przejeżdżali na sygnale zatłoczone ulice. Z przodu i z tyłu kolumny zabezpieczały nas wozy opancerzone. Było to dość interesujące przeżycie.
KAI: Ksiądz Arcybiskup był współkonskratorem nowych biskupów?
- Tak. Uroczystość odbyła się w katedrze chaldejskiej i w rycie tego Kościoła. Świątynia i dzielnica wokół niej zostały otoczone wojskiem. Na początku był obrzęd konsekracji, a później liturgia Mszy świętej. Wyświęceni zostali biskupi: Emanuel i Basilios. Ryt konsekracji biskupiej różni się od naszego. Np. na plecach leżącego krzyżem kandydata na biskupa kładzie się Ewangeliarz. Podczas konsekracji wszyscy biskupi nie trzymają nad konsekrowanym wyciągniętych dłoni, ale fizycznie nakładają je na konsekrowanego. Osobiście wręczyłem obu biskupom ręczne krzyże. Po każdej z czynności, np. przekazania pastorału, czy mitry chór wznosił radosny okrzyk w "beduińskim" stylu. W trakcie konsekracji śpiewano tradycyjne pieśni, a później w czasie liturgii mszalnej - współczesne.
KAI: Czy biskupi iraccy znają Polskę?
- W trakcie kolacji u patriarchy zgromadzeni biskupi dzielili się swoją wiedzą o Polsce. Bardzo ciekawie opowiadał o Polakach biskup z Kirkuku, dominikanin. Jego wspomnienia dotyczyły czasu II wojny światowej, gdy spotkał przebywających w Iraku żołnierzy gen. Władysława Andersa. Powiedział, że do dziś, gdy ktoś zachowuje się szarmancko w towarzystwie, wówczas ludzie mówią o nim, że ma obycie jak "Polak". Ponadto tenże biskup wspominał Polaków, którzy pracowali w Iraku w latach 70 i 80 XX w. Dopytywali się oni ciągle o księdza, ale nie było kapłanów z językiem polskim w regionie. Ujęty ich pobożnością, poprosił, by napisano mu całą liturgię Mszy św. fonetycznie. Nauczył się jej i później odprawiał im polską pasterkę i rezurekcję.
KAI: Czy nie jest potrzebne radykalne zaangażowanie wspólnoty międzynarodowej, w tym Polski, w pokonanie Państwa Islamskiego Państwa?
- Jak mówili mi moi iraccy rozmówcy, w Iraku cały czas rozgrywane są interesy różnych krajów, w tym wielkich mocarstw, a przede wszystkim światowego biznesu. Zwrócili mi uwagę na to, że gdy wybuchł przed prawie rokiem konflikt z Państwem Islamskim, to niespodziewanie na terenach, które obecnie okupują, pozostawiono olbrzymie składy nowoczesnej broni, a w bankach złoto. Teraz dżihadyści handlują ropą naftową po niskich cenach i znajdują wielu nabywców. Dociera tam cały czas broń i ochotnicy. To wszystko nie jest przypadkowe, ale zdaje się dobrze zaaranżowane.
KAI: Jak my, polscy katolicy, możemy wspomóc naszych braci chrześcijan w Iraku?
- Przede wszystkim odwiedzać ich. Bardzo sobie to cenią. Czują się opuszczeni, a kiedy się do nich przyjeżdża to wiedzą, że świat się nimi interesuje. Patriarcha Sako i biskupi bywali w Polsce z okazji obchodzonego w listopadzie Dnia Solidarności z Kościołem Prześladowanym. W marcu na zebranie plenarne Konferencji Episkopatu Polski przybędzie chaldejski arcybiskup Irbilu, Bashar Matti Warda i opowie nam o sytuacji w Iraku.
Kolejna niezbędna forma pomocy to modlitwa. Oni proszą o nią i sami się modlą bardzo gorąco. Doświadczyłem tego w seminarium duchownym w Irbilu. Kiedy wszedłem do kościoła, zobaczyłem jak żarliwie modliły się siostry dominikanki wypędzone przez dżihadystów z Mosulu z dziewięciu okolicznych klasztorów.
Trzecia sprawa to pomoc materialna. Nie domagają się jej natarczywie, ale są niezwykle wdzięczni, kiedy ją otrzymują. Jest bardzo ważne dla nich, gdy mogą np. przenieść się z namiotu do kontenera. Dlatego nasza pomoc jest tak ważna. Z Polski ofiarowaliśmy już 600 tys. euro i postaramy się ją kontynuować. W najbliższym czasie przygotujemy też list pasterski o prześladowaniu chrześcijan.
KAI: Co jeszcze możemy zrobić dla Irakijczyków?
- Ważna w tej sprawie jest rola mediów. Pisanie i nagłaśnianie informacji o tym, co się dzieje w Iraku, o prześladowaniach chrześcijan w tamtych rejonach. Trzeba to robić tak, by nie stało się to nudne i nie znieczulało opinii społecznej. Niestety, świadomość polskiego społeczeństwa o tym, co się tam dzieje, nie jest zbyt duża. Stąd celem mojej wizyty w Iraku było uczulenie moich rodaków w Polsce i poza jej granicami na losy irackich chrześcijan.
Skomentuj artykuł