"W Jemenie pozostała tylko garstka chrześcijan"

(fot. ST Mary's Media Ministry Dubai / youtube.com)
KAI / pk

Bardzo smutny obraz sytuacji niewielu pozostałych w Jemenie chrześcijan przedstawił w rozmowie z katolickimi mediami Austrii bp Paul Hinder, wikariusz apostolski Arabii Południowej.

Stoi on na czele katolickiej jednostki terytorialnej, obejmującej Zjednoczone Emiraty Arabskie i Oman. Po niedawnym krwawym zamachu w Jemenie, w praktyce - poza nielicznymi wyjątkami - ustała tam wszelka działalność liturgiczna, powiedział pochodzący ze Szwajcarii kapucyn.

4 marca terroryści islamscy zamordowali cztery misjonarki miłości i 12 ich współpracowników. - Mamy tam tylko jednego księdza, który w miarę możliwości sprawuje opiekę duszpasterską w dwóch istniejących tam wspólnotach zakonnych. Drugiego kapłana uprowadzili terroryści i do dziś nic nie wiadomo o jego losie - powiedział wikariusz apostolski, który swój urząd pełni od marca 2005 roku.

Zaznaczył następnie, że co prawda poza nielicznymi chrześcijanami zagranicznymi w Jemenie są także miejscowi wyznawcy Chrystusa, "ale wkrótce będzie można ich policzyć na palcach jednej ręki". Biskup zwrócił uwagę, że liczba chrześcijan maleje częściowo wskutek ich wyjazdów, ale częściowo również dlatego, że w razie małżeństwa mieszanego z udziałem strony muzułmańskiej ich potomstwo musi być wychowywane w religii i kulturze islamskiej.

Rozmówca mediów austriackich zauważył, że w domu opieki, na który dokonano zamachu, mieszkali muzułmanie i oni byli także jego pacjentami. Wśród zamordowanych współpracowników było 11 muzułmanów, ale "to było oczywiste, bo przecież dom prowadzili chrześcijanie, a to przeszkadzało radykałom, którzy dokonali zamachu". Według bp. Hindera był to akt terroru wymierzony w chrześcijan, ale także w tych, którzy w pewnym przynajmniej stopniu starają się przywrócić normalne życie.

O wolności religijnej nie można też mówić w Arabii Saudyjskiej, która do podziału wikariatu w maju 2011 roku na część północną i południową tworzyła jeden wikariat Arabii. Fakt, że żyją tam chrześcijanie, jest tolerowany, dopóki nie przeszkadza to innym. Gdy odprawia się nabożeństwa chrześcijańskie, nie wolno śpiewać, nie ma też głośników. - Jeśli ktoś z zewnątrz uważa, że coś mu przeszkadza, wzywa policję i wtedy mamy problem - stwierdził bp Hinder. Określił to jako "nieznośne ograniczenie wolności wyznania", gdyż o wolności można mówić dopiero wtedy, gdy ludzie mają swobodę wyboru religii.

Inaczej przedstawia się sytuacja w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (ZEA) i w Omanie. - W Wielkanoc sprawujemy w naszej katedrze w Abu Dabi 20 Mszy św. w różnych językach - powiedział wikariusz apostolski. Według niego osiem parafii oczekuje w czasie tych świąt tysięcy wiernych, przede wszystkim pracowników zagranicznych. Hierarcha cieszy się też szacunkiem najwyższych władz. - Jestem zapraszany na obiad przez szejka, a to oznacza, że uznawany jest fakt, iż nie jesteśmy tylko dla naszych ludzi - uważa bp Hinder. Przyznał też, że otrzymał pomoc, gdy chciał wydostać siostry, które przeżyły zamach w Jemenie.

Ostatnio w ZEA okazała się skuteczna ustawa antydyskryminacyjna: pracownica hotelu musiała odpowiedzieć przed sądem za to, że żartowała sobie z chrześcijan. Podobnie jest w Omanie, choć żyje tam niewielu katolików.

Zdaniem biskupa niedawna wizyta u Franciszka wielkiego imama uniwersytetu Al-Azhar z Kairu świadczy o "poszukiwaniu drogi wspólnego reagowania na takie negatywne zjawiska, jak np. Państwo Islamskie (IS)". Hierarcha wyraził nadzieję, że islamscy uczeni zadają sobie pytanie: "Dlaczego Koran czy tradycja islamska mogą być tak interpretowane, jak to czynią islamiści z IS. Będzie to oczywiście wymagało czasu, mimo iż ze względu na okoliczności ostatniego okresu czas nagli" - oświadczył bp Hinder.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"W Jemenie pozostała tylko garstka chrześcijan"
Komentarze (1)
LL
Leszek Leszek
21 lipca 2016, 20:44
Rocznica objawień w Fatimie zbiega się w czasie z 300-leciem oficjalnego powołania loży masońskiej. W 1917, w jubileusz 200-lecia, masoneria zapowiedziała wejście w „trzeci etap” walki z Kościołem. Sugeruje to, że na 2017 szykowane jest coś, co pokona tę instytucję. Były jezuita i egzorcysta, ksiądz Malachi Martin, autor "Domu smaganego wiatrem", książki, która ma w zaszyfrowany sposób opisywać kulisy prawdziwych wydarzeń z czerwca 1963, kiedy to w sercu Watykanu miało dojść do intronizacji Lucyfera, miał mieć wgląd w trzecią tajemnicę fatimską. Mówił o jej treści, że to „największy koszmar, pomnożony wykładniczo”. W wywiadzie z 1997 roku (zmarł w 1999) podkreśla, że wydarzenia zapowiedziane w trzeciej tajemnicy nie są oddalone o 200 lat, ani o 50, ani nawet o 20”! Jeśli więc nie są oddalone nawet o 20 lat, to znaczy, że większość tego, co jest tam zapisane, wydarzy się przed 13 maja 2017. Siostra Łucja otrzymać miała wskazówki, które fragmenty Apokalipsy ziszczą się w tym czasie. Interpretacja Martina kieruje nas w stronę… wielkiego rozbłysku słonecznego. Do tego wielka wojna ma się rozpocząć w  2016, na 3,5 roku przed „końcem wielkiego ucisku” w grudniu 2019. Twierdził on również, że przywódcy Rosji i Chin mogą znać przynajmniej część tej tajemnicy. Skutek zapowiadanych w niej wydarzeń, może ich prowokować do działań, mających na celu zapewnienie trwania narodu. Pisał: „Myślę, że decydują się na podbój nowych lądów dalej od nadchodzącego nowego bieguna Północnego, aby zapewnić odpowiednie miejsce dla ich populacji. Europa Środkowa, Azja Południowa i Bliski Wschód zapewne zostanie zaatakowana przez Rosję i Chiny”. 23 września 2017 roku dojdzie również do niespotykanego układu planet, który może bezpośrednio kierować w stronę Biblii. Jest w niej napisane o kobiecie odzianej w Słońce i Księżyc pod jej stopami z koroną na głowie, z 12 gwiazd. Właśnie tego dnia, będzie można zaobserwować taki układ na niebie