Dziecko o pomoc woła bezgłośnie. Usłysz je, zanim popełni samobójstwo

"Boimy się stygmatyzacji naszego dziecka. Na szczęście coraz większa jest grupa osób, które to rozumieją. Palenie na stosach osób w psychozach się skończyło. Miejmy nadzieję, że bezpowrotnie. Mimo to nasi pacjenci dalej traktowani są z pewną dozą obawy i lęku" - mówi lek. Kamila Wesołowska, Kierownik Oddziału Psychiatrii Dzieci w Szpitalu Dziecięcym im. Św. Ludwika w Krakowie. Rozmawiamy z nią o tym skąd depresja u dzieci, jak wygląda życia na oddziale psychiatrii i dlaczego młodzi ludzie popełniają samobójstwa.

Paulina Piotrowska: Najtrudniejszy przypadek w Pani praktyce zawodowej?

DEON.PL POLECA

lek. Kamila Wesołowska: Cały czas noszę w sobie wspomnienie pewnej dziewczyny, którą się opiekowałam. Miała 13 lat, była piękna, jakby wyciągnięta wprost z okładki topowej gazety. Cierpiała na depresję, a na oddział trafiła po próbie samobójczej. Była pod moją opieką, jednak rodzice postanowili zabrać ją ze szpitala na własne żądanie, wbrew zaleceniom lekarskim, nie było wskazań, żeby podważyć ich decyzję. Powiedzieli, że są świadomi tego, że córka wymaga opieki, i są gotowi wziąć odpowiedzialność za jej leczenie na siebie po wypisie z oddziału. Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że się powiesiła. Będę ją pamiętać do końca życia.

Wszystkie zachowania autoagresywne to światło ostrzegawcze dla rodziców, trzeba traktować je bardzo poważnie

Co dzieje się w głowie młodego człowieka, że chce odebrać sobie życie?

Tego chyba nigdy do końca się nie dowiemy. Zrozumienie drugiego człowieka rozgrywa się na wielu płaszczyznach. Nie można wskazać jednoznacznie, to bardzo indywidualna kwestia. Zazwyczaj problemy opierają się o trudności w nauce, kłopoty z rówieśnikami, pierwsze zawody miłosne, problemy dotyczące identyfikacji siebie, akceptacji, stres wynikający z niestałości w relacjach międzyludzkich, w tym z rodzicami, rozpad rodziny, problemy materialne. Wszystko, co związane jest z problemami ze sfery dorosłych, mocno przeciąża psychikę dziecka lub nastolatka. Proszę wyobrazić sobie 10-letnie dziecko, które jest obciążone takimi doświadczeniami, zanurzone w problemach „świata dorosłych”. Nawet z biologicznego punktu widzenia nie jest w stanie sobie poradzić z takimi problemami. Jego mózg nie skonteneruje tylu emocji, bo jest zbyt niedojrzały.

Dużo dzieci po próbie trafia na oddział?

Tak, to bardzo duża grupa. Niestety są też tacy, którzy nigdy nie otrzymują pomocy, bo popełniają samobójstwo. W dużej mierze wynika to z bagatelizowania objawów, które się pojawiają. Dorośli ich nie dostrzegają, a dzieci o nich nie mówią i starają się je ukrywać przed najbliższymi pod pozorem troski o nich. Tak jest np. z samookaleczeniami. Wszystkie zachowania autoagresywne to światło ostrzegawcze dla rodziców, trzeba traktować je bardzo poważnie. Często młodzi ludzie boją się lub nie do końca rozumieją swoje stany emocjonalne. Mówi się np., że chłopaki nie płaczą, i przez takie utarte frazesy chłopcy boją się okazać swoje emocje i nie trafiają do specjalisty. Badania dowodzą, że to właśnie oni częściej popełniają skuteczne próby samobójcze, najczęściej przez powieszenie. U dziewczynek, próby samobójcze, według badań, zwykle wiążą się z zażyciem dużej dawki leków. A kiedy dziecko po próbie trafia na obserwację na oddział, to często dowiadujemy się, że to nie był pierwszy raz. Prób było więcej, ale nikt o nich nie wiedział.

W jakim wieku dzieci próbują popełnić samobójstwo?

Najwięcej pacjentów ma około 12–13 lat, ale zdarzają się też młodsi, trafiają do nas nawet 7–8-latkowie. Ten problem nie dotyczy tylko nastolatków.

Można zapobiec takiej próbie?

Jeżeli na pierwszej konsultacji słyszę, że młody człowiek od trzech lat ma – jak to określa –myśli samobójcze, precyzuje, że nie są one jednoznacznie związane z tendencjami samobójczymi, czyli mówiąc wprost – planem zabicia się. Leczenie polega wtedy na rozszyfrowaniu, czy te myśli faktycznie są samobójcze, czy raczej są o charakterze rezygnacyjnym, takim w pewnym sensie „wołaniem o pomoc”.

Wtedy pacjent trafia na obserwację?

Nie, chronimy pacjentów przed zbędną hospitalizacją psychiatryczną na oddziale stacjonarnym. Jednocześnie musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za tego młodego człowieka, który potrzebuje przecież pomocy. Ważny jest udział w leczeniu rodziców, którzy są we współpracy z lekarzem i terapeutą. Wiele takich osób jest leczonych w poradni zdrowia psychicznego. Szpital nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Uważam, że otwieranie się na potrzeby pacjentów jest przestrzenią dla rozwoju psychiatrii. Coraz częściej nie czekamy, aż chory do nas przyjdzie do szpitala, tylko my wychodzimy do niego, dajemy przestrzeń, spotykamy się w np. w szkole lub w domu, na terenie, gdzie czuje się bezpiecznie.

Jaki stan wymaga hospitalizacji?

Dużą grupę pacjentów stanowią dzieci z zaburzeniami jedzenia, głównie dziewczynki z anoreksją. To, czy trafiają na oddział, zależy od ich stanu somatycznego. Wielokrotnie trafiają do nas już w bardzo zaawansowanej fazie choroby. To znaczy, że przez długi czas była ona niedostrzeżona przez rodziców i samą pacjentkę, przez co dochodzi do poważnego wyniszczenia organizmu. Wtedy pobyt w szpitalu trwa nawet kilka miesięcy. Jeśli chodzi o zaburzenia jedzenia, to mamy progi wagowe, od których zależy, czy pacjent będzie leczony na oddziale psychiatrycznym, czy pediatrycznym. Określa się to m.in. za pomocą wskaźnika BMI, czyli indeksu masy ciała. Wartość prawidłowa waha się od 18.5 do 24.99. Na nasz oddział trafiają pacjenci z wskaźnikiem o wartości 13 (dla 150 cm wzrostu jest to 29 kg – red.), a z niższymi zazwyczaj na pediatrię. Tylko pełna współpraca obu zespołów, tzn. pediatrów i psychiatrów, daje szansę w początkowym etapie leczenia na wychodzenie z choroby.

Taki pacjent ma siłę wstać z łóżka?

Bywa i tak, że choroba wyniszcza do tego stopnia, że pacjentki mają problem z samodzielnym poruszaniem się. Leczenie jest wtedy wyjątkowo trudne. Wymaga np. 24-godzinnego monitorowania parametrów życiowych, żywienia przez sondę. To są jedne z najtrudniejszych hospitalizacji. Druga duża grupa to pacjenci z depresją i aktywnymi myślami samobójczymi.

Skąd się bierze depresja u dzieci?

Z wielu różnych rzeczy, m.in. z nieumiejętności radzeniem sobie z tzw. codziennym stresem, stresem szkolnym i rówieśniczym, z nieradzenia sobie z problemami. Znaczenie ma też czynnik biologiczny. Jeżeli na depresję choruje ktoś bliski, na przykład rodzic, to musimy być bardziej czujni, bo dziecko jest w grupie ryzyka.

Na co powinniśmy zwracać uwagę?

To, co powinno nas niepokoić, to każda znacząca zmiana funkcjonowania dziecka, zachowania autoagresywne, samookaleczenia, myśli samobójcze. W początkowej fazie są to zmiany w zachowaniu dziecka, takie jak np. odmawianie chodzenia do szkoły, popadanie w okresy nieuzasadnionej drażliwości. Warto być wtedy czujnym. Oczywiście należy pamiętać, że w życiu wszyscy doświadczamy stanów subdepresyjnych i są one bardzo potrzebne. Jeśli wydarzyło się coś złego, to trudno jest przecież być szczęśliwym. Kiedy idziemy w zaprzeczenie, mówimy, że boimy się cierpienia, które nas spotkało, nie widzimy w nim sensu, to może być dla nas o wiele groźniejsze i w konsekwencji też prowadzić do depresji.

Choroba dziecka jest trudniejsza dla dziecka czy dla rodzica?

Najlepiej odpowiedzieliby sami rodzice i dzieci. Ja jako psychiatra jestem osobą towarzyszącą, staram się nigdy nie oceniać. Nie jest jednak tajemnicą, że choroba psychiczna w rodzinie, usłyszenie diagnozy i pierwsza hospitalizacja to moment kryzysu.

Rodzice słyszą, że dziecko musi trafić na oddział, i co wtedy?

Obawy przed pobytem na psychiatrii są podobne u wszystkich. Pierwsze pytanie rodziców zawsze dotyczy długości pobytu. A na nie trudno znaleźć odpowiedź, bo wszystko zależy od stanu psychicznego pacjenta. Są tacy, którzy trafiają do nas w momentach dekompensacji psychotycznej, czyli w jednym z najcięższych stanów. Te hospitalizacje trwają nawet do kilku miesięcy. Dodatkowo jeśli dziecko ma swoje ograniczenia, takie jak autyzm, upośledzenie umysłowe, to leczenie jest trudniejsze. Dzieci wtedy w sposób niestandardowy reagują na leki. Każdy pacjent trafiający na oddział wymaga indywidualnego podejścia. Hospitalizacje psychiatryczne różnią się też od pediatrycznych tym, że dziecko zostaje samo na oddziale. Rodzice są w łączności z dzieckiem przez telefon i odwiedziny, ale to wciąż jest rozłąka. Wtedy pojawia się frustracja i niepewność.

Niepokój jest większy niż przy „chorobach ciała”?

O sferze somatycznej mamy dość rozległą i ciągle rozwijającą się wiedzę medyczną. Wiemy, jakie badania zrobić, z góry możemy przewidzieć np. okres hospitalizacji. W przypadku psychiatrii dziecięco-młodzieżowej, żeby padła diagnoza, musi upłynąć czasem kilka tygodni obserwacji w szpitalu. Musimy nie tylko widzieć pacjenta jako odrębną jednostkę, ale także interesować się, jak funkcjonuje w grupie rówieśniczej, w szkole, w domu. Dużo jest wątków do badania, a nasza wiedza wciąż jest w pewnym sensie niewystarczająca. Bazą do leczenia jest wiedza dotycząca psychiatrii dorosłych. Medycyna zaczęła się interesować psychiką dzieci i młodzieży stosunkowo późno, dopiero po II wojnie światowej. Dziś budzi to duże zaciekawienie, choć wciąż jest obszarem owianym tajemnicą. Myślę, że w jakiejś części zawsze zostanie ona nieodkryta.

Są choroby w psychiatrii zarezerwowane tylko dla dzieci?

Ciekawym wątkiem jest tu np. ADHD. Kiedyś uważano, że człowiek ma ADHD tylko w dzieciństwie. Teraz się to zmieniło. Do standardów leczenia farmakologicznego wprowadzono leki, które są stosowane także u dorosłych. Nawet gdy dorosły pacjent ma stawianą diagnozę, to i tak musi cofnąć się do wspomnień z dzieciństwa, bo zwykle już wtedy pojawiały się pierwsze symptomy. Takie rozmowy odbywają się w trakcie psychoterapii, która w moim odczuciu jest najbardziej sensownym sposobem doświadczania siebie, swojej emocjonalności. To proces, który zawsze prowadzi do okresu dzieciństwa, relacji z najbliższymi, rodzeństwem, rówieśnikami. Żeby zrozumieć dorosłego siebie, należy spojrzeć na stare zdjęcia, które leżą gdzieś w szufladzie czy zakurzonym albumie, i dostrzec w tym mroku światło. Wymaga to sporej odwagi.

Przyznanie się do choroby psychicznej dziecka też wymaga odwagi. Wciąż boimy się, że rówieśnicy będą je wyzywać od wariatów?

Bylibyśmy bardzo naiwni, wierząc, że to tak nie funkcjonuje. Jasne, że boimy się stygmatyzacji naszego dziecka. Na szczęście coraz większa jest grupa osób, które to rozumieją. Palenie na stosach osób w psychozach się skończyło. Miejmy nadzieję, że bezpowrotnie. Mimo to nasi pacjenci dalej traktowani są z pewną dozą obawy i lęku.

Boimy się chorych psychicznie, bo?

Bo może czymś się od nich zainfekujemy? Ten strach, szczególnie w przypadku dzieci, wynika też z obawy, że nie podołamy w opiece nad nim, że to nas pochłonie albo zamrozi nasze uczucia, że będziemy pewne rzeczy odbijać od siebie, żeby się chronić. W pracy największą satysfakcję mam właśnie z obalania takich mitów i przełamywania stereotypów, z tego, że w drodze po zdrowie dziecka w rodzinach odkrywają w sobie źródła empatii i wzajemnego szacunku. Pokazuje to nam drogę, jak być razem w kryzysie. Prawda jest taka, że nasza siła tkwi w ludziach, którzy są dookoła, razem możemy zdziałać bardzo wiele.

Jeżeli na depresję choruje ktoś bliski, na przykład rodzic, to musimy być bardziej czujni, bo dziecko jest w grupie ryzyka

Jak wygląda codzienność na oddziale?

Są stałe godziny, o których się budzimy, kładziemy spać, jemy posiłki. Jest czas na lekcje, spotkanie z terapeutą, odwiedziny rodziców, dogoterapię czy wyjście do muzeum. Na oddziale nie można mieć komórek, komputerów, tabletów. Musimy ograniczyć bodźce zewnętrzne, pokazując, że bez tych błyskotek dzisiejszego świata można żyć. Że dla naszego mózgu najbardziej rozwijające są relacje z żywym człowiekiem. Harmonogram jest bardzo przewidywalny dla dzieci, daje im to poczucie bezpieczeństwa. Pacjenci budują zależności między sobą, przeformułowują relacje z najbliższymi na bardziej partnerskie. Przez większość dnia przebywają w swoim towarzystwie, to jest klucz do ich wyzdrowienia.

Wreszcie spotykają się ze zrozumieniem.

Każdy z nas potrzebuje być zrozumiany, akceptowany i kochany. Na oddziale dzięki temu, że pacjenci współdzielą ze sobą jedną przestrzeń, są na zbliżonym poziomie emocjonalnym, stają się dla siebie bardziej dostępni. Ta bliskość jest dla nich lecząca. Oczywiście na oddziale są lekarze, terapeuci oraz zespół pielęgniarski. Oni troszczą się o pacjenta, chronią go przed tym, żeby za bardzo nie zanurzył się w swojej chorobie, żeby go nie zdominowała. Niekiedy to właśnie na barkach lekarza jest bycie „strażnikiem i sędzią”. Kiedy tak się dzieje, to lekarz musi być stanowczy, co niejednokrotnie spotyka się z dużym oporem ze strony i dziecka, i rodziny. Sztuka w opiece psychiatrycznej nad dziećmi i młodzieżą polega na tym, żeby znaleźć przestrzeń do pracy z całą rodziną.

Rodzice mają pretensje do siebie, że ich dziecko jest chore?

Duża część rodziców obwinia się za to. A prawda jest taka, że to, jacy jesteśmy, jest zależne od kontekstu generacyjnego, pokoleniowego rodziny, tzw. historii rodziny. Stąd w psychiatrii dzieci i młodzieży takie duże przyłożenie do terapii rodziny. W psychiatrii jest teraz duże zainteresowanie tematyką relacji matki z dzieckiem we wczesnym dzieciństwie. Badania pokazują, że jeśli nasze więzi były wtedy bezpieczne, to lepiej radzimy sobie w życiu dorosłym. Jeśli były chaotyczne, to w późniejszych etapach rozwoju mamy trudność. To bardziej skomplikowane mechanizmy, niż by się nam powierzchownie wydawało. Jesteśmy istotami, które bardzo dużo czują, a nie do końca rozumieją dlaczego. Nie do końca znamy swój mózg, a mamy względem siebie ogromne wymagania, nie rozumiemy, że nasza biologia idzie swoim tempem. Intuicyjnie czujemy, że od dziecka nie możemy wymagać, żeby się zachowywało jak dorosły, a mimo to mamy taką ochotę. Ja zawsze staram się uwrażliwiać rodziców i opiekunów, żeby pozwolić 10-latkowi być 10-latkiem. Ma do tego prawo.

Stawiamy za duże wymagania?

Stawiamy za duże wymagania, bo świat nam je stawia. Trudno jest im sprostać, powinniśmy czasami włączyć guzik „stop”. W tym pędzie łatwo jest się zgubić i poddać biegowi do jakiegoś bliżej niezlokalizowanego celu, łatwo jest stracić sens.

***

Lek. Kamila Wesołowska, specjalista psychiatra dzieci i młodzieży, Kierownik Oddziału Psychiatrii Dzieci w Szpitalu Dziecięcym św. Ludwika w Krakowie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dziecko o pomoc woła bezgłośnie. Usłysz je, zanim popełni samobójstwo
Komentarze (3)
JS
~Justyna sm
16 grudnia 2019, 12:50
A jeszcze kilka lat temu stan psychiczny dzieci i młodzieży był dużo lepszy, wystarczało czterystu psychiatrów dziecięcych, w pojedynczy uczniowie mieli orzeczenie z powodu zaburzeń psychicznych. Czy to nie przypadek, że dzieje się tak od czasu, gdy ustawowo narzucono inny sposób wychowania niż od wielu, wielu lat, i wtedy kondycja dzieci i młodzieży posypała się mocniej niż nawet podczas wojny i w powojennych latach. Czy to nie dziwne, że po wojnie nie było tylu problemów psychicznych u dzieci i młodzieży co teraz?
PF
~Paweł Filipowicz
27 listopada 2019, 17:56
A może również za dużo dostępu do netu, fejsów itp. Dziecko jest intensywnie bombardowane różnymi informacjami i wrażeniami i zaczynają się kłopoty, gdy mózg nie jest w stanie tego wszystkiego ogarniać. (nie mówiąc już o agresji w sieci z którą nawet dorosły ciężko sobie radzi). W pewnym momencie może dojść do poczucia kryzysu egzystencji, a stąd droga do nieszczęścia krótka.
EM
~Ela Marynowska
26 listopada 2019, 21:29
Bardzo dobry artykuł.Polecam wszystkim przeczytać.