Anioły, demony i współczesne fantazje na temat katolicyzmu
Kończąc oglądanie "Aniołów i demonów" Rona Howarda, miałem ochotę krzyczeć do ekranu: "Nie, nie, macie to wszystko na odwrót!".
Głównym tematem filmu, opartego na thrillerze Dana Browna o tym samym tytule, jest walka pomiędzy "nauką" a katolicyzmem. Wydaje się, jakoby prastare stowarzyszenie racjonalistów, działających pod nazwą Iluminaci, prześladowane w minionych wiekach przez Kościół, powróciło, aby się zemścić. Porwali czterech kardynałów i umieścili niszczycielski ładunek wybuchowy pod bazyliką św. Piotra, grożąc zrównaniem Watykanu z ziemią w czasie, gdy zbiera się konklawe, aby wybrać nowego papieża. Na ratunek przybywa profesor Robert Langdon, chłodny agnostyk z Harvardu, pomagając rozwikłać zagadkę po otrzymaniu dostępu do archiwów Watykanu, którego poprzednio mu odmówiono (przypuszczalnie z powodu szkód, jakie wyrządził w "Kodzie Leonarda da Vinci"!).
Wraz z rozwojem fabuły, oraz sprytnym odkryciem zbrodniczego spisku naukowców przez Langdona, odczuwa się pokusę stwierdzenia: "No w końcu czarnymi charakterami są racjonaliści, a ofiarami wierzący". Ale nie tak szybko (uwaga! zdradzam treść filmu). Co więcej, dowiadujemy się, że cała sprawa została obmyślona przez złego kamerlinga, osobę mającą największy dostęp do poufnych informacji Watykanu, który to wskrzesił dawną historię o Iluminatach i zorganizował cały ten podły plan po to, aby stworzyć kozła ofiarnego, przeciwko któremu mógłby zaangażować się w heroiczną walkę i w ten sposób zaaranżować wybór siebie samego na papieża! (Przysięgam, że nie zmyślam).
Nie wnikając już bardziej w głupkowate zawiłości tej opowieści, czy widać już, co sprowokowało mój krzyk serca dotyczący tego, że to wszystko jest na odwrót? W rzeczywistości to nie katolicyzm odczuwa nieustanną potrzebę wznawiania konfliktu pomiędzy nauką a wiarą, ale raczej świecka nowoczesność - a sam film Rona Howarda stanowi kluczowy dowód rzeczowy. Istnieje pewien uporczywie trwający mit dotyczący tego, że "nowoczesny" świat - zwłaszcza w kontekście naukowym - powstał w wyniku strasznej walki z zacofanym katolicyzmem. A zatem wielu piewców nowoczesności odczuwa regularną potrzebę wystawiania Kościoła katolickiego jako kozła ofiarnego i worka treningowego, jak gdyby w celu odtwarzania tego założycielskiego mitu. Oczywiście, głównym aktem tego dramatu jest historia prześladowania Galileusza przez niedouczony i mściwy Kościół, a zatem Brown i Howard koncentrują uwagę na sprawie renesansowego naukowca: Langdon zostaje niemal uduszony przez podłych watykanistów, w czasie gdy skrupulatnie bada archiwum Galileusza, a pod koniec filmu wdzięczny kardynał nagradza nieustraszonego naukowca od dawna ukrytym tekstem mistrza. Cóż.
Choć fakty te są dobrze znane, wydaje się, że wymagają one powtórzenia. Albert Wielki oraz Tomasz z Akwinu należeli do wczesnych zwolenników nauki arystotelesowskiej; Kopernik, popularyzator heliocentrycznego pojmowania Układu Słonecznego, był księdzem; Grzegorz Mendel, ojciec genetyki i główny poprzednik Darwina, był zakonnikiem; wielu twórców współczesnej nauki - Newton, Kepler, Tycho Brahe, Kartezjusz, Pascal, Leibniz - było głęboko religijnymi ludźmi; człowiek, który sformułował teorię wielkiego wybuchu o kosmicznym pochodzeniu, był księdzem. Być może, co najważniejsze, współczesne nauki fizyczne zrodziły się właśnie w kontekście kultury chrześcijańskiej, gdzie wiara w stworzenie, a w związku z tym w uniwersalną zrozumiałość, była traktowana jako coś oczywistego. A dziś, rzekomo złowrogi i występujący przeciwko nauce, Watykan jest sponsorem szeregu obserwatoriów i wspiera na swoich papieskich uniwersytetach towarzystwa zaangażowane w dialog z nauką na najwyższym poziomie. Co więcej, w listopadzie 2014 roku jezuicki brat i astronom watykański, Guy Consolmagno, został pierwszym duchownym odznaczonym prestiżowym medalem Carla Sagana "za znakomitą komunikację aktywnego planetologa z ogółem społeczeństwa".
Pomimo tragedii incydentu z Galileuszem, spowodowanego ignorancją i w niektórych przypadkach złą wolą pewnych duchownych tamtego okresu, katolicyzm nie jest wrogiem nauki i nie czuje absolutnie żadnej potrzeby definiowania się jako występujący przeciwko nauce, tak jakby te dwie dziedziny były w jakiejś grze, w której wygrywa tylko jedna strona. Kościół od dawna jest przekonany, że skoro Bóg jest jeden i skoro wszelka prawda pochodzi od Boga, ostatecznie nie może istnieć konflikt pomiędzy prawdami objawionymi oraz prawdami odkrywanymi poprzez korzystanie z ludzkiego rozumu. Zatem Kościół cieszy się z wszystkiego, co nauki empiryczne odkrywają i oczekuje, że przy zachowaniu właściwej interpretacji, nie będzie żadnego konfliktu pomiędzy tymi odkryciami a jego wiarą.
Tym, co mnie szczególnie drażniło w "Aniołach i demonach", było to, że Robert Langdon nie tylko rozwiązuje zagadkę, ale także skutecznie broni Kościół przed sobą samym. Mamy tu oczywiście do czynienia ze współczesną fantazją w całej okazałości: "nauka" wyłania się z katolicyzmu po strasznej walce, ale nadal ma w sobie łaskawość i wielkoduszność, aby zaproponować ciemnemu i pokonanemu rywalowi pomoc. Fuj! Prawdę powiedziawszy, rana wywołana incydentem z Galileuszem nieustannie jest otwierana, nie przez Watykan, ale przez przedstawicieli świeckiej nowoczesności; "walka" pomiędzy religią a nauką jest obecnie w dużej mierze walką z cieniem, w której radykalny sekularyzm wymachuje pięścią w kierunku widma.
Oglądnij "Anioły i demony", jeśli lubisz thrillery lub masz ochotę zobaczyć komputerowo wygenerowane obrazy Watykanu, ale proszę, nie daj się zwieść leżącej u podstaw filmu filozofii.
Skomentuj artykuł